Artykuły

Rozmyślania nad kończącym się światem

"Podróże Guliwera" wg Jonathana Swifta w reż. Pawła Miśkiewicza w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

To nie jest spektakl dla dzieci. "Podróże Guliwera", choć pisane dla dorosłych, od lat są uznawane za powieść dla dzieci, okrawane i przystosowywane tak, żeby uwydatnić atrakcyjność fabuły i malowniczość odwiedzanych przez głównego bohatera krain.

Tymczasem Jonathan Swift jest pisarzem zgryźliwym i pesymistycznym, a krainy, w które Guliwera rzuca los i morskie fale, okazują się przy bliższym wejrzeniu niedoskonałe i opresyjne. Paweł Miśkiewicz i Joanna Bednarczyk nie tylko zaadaptowali powieść Swifta, ale poprzedzili ją obszernym wstępem, wielogłosowym i wielowątkowym esejem na temat dziejów świata. Na jasno oświetlonej scenie dziesięć aktorek w XVIII-wiecznych męskich strojach i perukach prowadzi opowieść rozpoczynającą się u zarania ludzkości, a kończącą w naszych czasach (z prognozami na przyszłość). Ten zbiór faktów, przypuszczeń, ciekawostek, analiz, prognoz (i konfabulacji) zaczerpnięty z uczonych książek (lista jest podana w programie) zmierza ku diagnozie, że człowiek co prawda jest zdolny do tworzenia cywilizacji, ale szerzy przy tym zniszczenie, a świat nieuchronnie zmierza ku zagładzie. Przygnębieni tymi diagnozami i przykładami, podanymi co prawda atrakcyjnie, bo dowcip i ironia przeplatają się w nich z powagą, możemy na chwilę odetchnąć. Przerwa.

Po przerwie razem z Guliwerem przemierzamy krainy Swifta. Ale nie należy się spodziewać teatralnych czarów: pozostajemy w tej samej poetyce, tyle że nieco urozmaiconej. W prologu aktorki miały przydzielone role, czy też raczej charaktery, ale ich zadaniem było przekazywanie zbioru opowieści, z mniejszym lub większym zaangażowaniem. Teraz dano im role (zmienne) i prowadzenie narracji. Na scenie panuje więc większe ożywienie, również w sferze wizualnej (projekcje egzotycznie wystylizowanych ludzi i tropikalnych roślin, figurki Liliputów i ogromna ręka), ale weselej nie jest. Adaptatorzy pomijają jaśniejsze strony krain opisanych przez Swifta, skupiając się na tych ciemniejszych.

W krainie Liliputów Guliwer jest nie tyle atrakcją, ile zagrożeniem: zjada za dużo, co grozi głodem w państwie; można go zabić, ale tak ogromny trup mógłby szerzyć zarazę. Ciało ludzkie jest tu w ogóle obiektem obrzydliwym; taki jest Guliwer dla Liliputów, a wielkoludy dla Guliwera. W krainie rozumnych koni obrzydliwe dla Guliwera i koni są Jahusy, prymitywni ludzie sprowadzeni do popędów. W Lapucie mężczyźni są głupi, a kobiety chutliwe. Po powrocie do Anglii Guliwer czuje obrzydzenie do wszystkich, łącznie z własną rodziną. I tak dalej, i coraz gorzej.

Można pogrążyć się w rozpaczy i zapragnąć, żeby świat się wreszcie skończył, skoro nic dobrego się na nim nigdy nie urodziło, a człowiek jest tylko jego zakałą. W dodatku mnoży się niepohamowanie, więc ziemia niedługo stanie się za ciasna, nie mówiąc już o tym, że wyniszczona.

Od załamania, a także przygniecenia moralizatorskim (niekiedy przesadnym) tonem ratuje nas aktorska lekkość, dowcip, ironia i umiejętność operowania różnymi rejestrami. Monika Frajczyk, Iwona Bielska, Aldona Grochal, Katarzyna Krzanowska, Urszula Kiebzak, Ewa Kaim, Ewa Kolasińska, Marta Ścisłowicz, Paulina Kondrak i Aleksandra Nowosadko czynią tę ponurą medytację nad światem znośną, a nawet atrakcyjną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji