Artykuły

Najlepsze miejsce by wystawić Singera

To był spektakl! Był i jest. 6 lat na scenie Teatru Współczesnego we Wrocławiu, występy gościnne w całej Polsce, w Berlinie, Brukseli. 350 przedstawień. Mimo że chronologicznie pierwsza była realizacja Wojdana w Radomiu, to jednak Jan Szurmiej jest tym, który stworzył "Sztukmistrza z Lublina" - zjawiskowy spektakl oparty na powieści Singera. Za nim idzie legenda.

- Robi pan "Sztukmistrza" po raz drugi. Zmierzy się pan z samym sobą.

- Po spektaklu wrocławskim miałem wiele propozycji, żeby go natychmiast powtórzyć - np. w warszawskim Ateneum. Nie lubię jednak powtarzać swoich sztuk tak od razu. Gdy minie pewien czas, mam już inną wrażliwość, mogę rzecz poprowadzić w innym kierunku. Adaptacja, muzyka, wyinscenizowanie będą w lubelskim spektaklu podobne. Ale w pewnych punktach to podobieństwo odchodzi. Zaprosiłem do współpracy innego scenografa i kostiumologa: Wojciecha Jankowiaka i Martę Hubkę. Dekoracja we Wrocławiu miała charakter bardziej statyczny, tu będzie mobilna - uprawiam z pracownikami technicznymi coś w rodzaju choreografii dekoracji... Powstanie nowy klimat malarski.

Rozbudowałem pewne sceny. W cyrku będą dwa trapezy, a nie jak we Wrocławiu jeden, a Magda popisywać się będzie żonglerką. Dopisałem też scenę Bar - Mycwy, w której obok dorosłego Jaszy, na zasadzie retrospekcji pojawia się Jasza trzynastolatek.

- Tylko czy aby nasze przedstawienie dorówna pięknością temu, które oglądaliśmy podczas Wiosny Teatralnej?

- Trudno żebym chwalił słońce przed zachodem. Zespół bardzo pięknie pracuje. Robimy wszystko, by spektakl miał swój klimat, swoją urodę. Jednocześnie jest to chyba rekord świata w szybkości przygotowania przedstawienia tak trudnego technicznie. Mam nadzieję, że Lublin dobrze przyjmie swojego "Sztukmistrza".

- Pana słynny spektakl otworzył w teatrze furtkę na obszar kultury żydowskiej. Zadziwiające, że nikt nie zdyskontował tego sukcesu...

- Były próby. W Teatrze Starym chociażby "Dybuk" Wajdy, który zawierał jednak błędy natury filozoficznej, obyczajowej, religijnej, na kostiumowych skończywszy. Żeby pokazać świat chasydów i kabały trzeba mieć wiedzę, albo wziąć konsultanta.

Po wojnie poprzez różne uwarunkowania i zdarzenia historyczne o kulturze żydowskiej coraz mniej się mówiło. Na całym świecie powstała pewna luka. Urodziły się pokolenia, które nic nie wiedziały o kulturze, która w Polsce istniała od tysiąca lat.

- Panu udało się przerwać to milczenie. Głos krwi? Potrzeba serca?

- Robiąc "Sztukmistrza" nie robiłem sztuki o Żydach. Chciałem wyrazić poprzez nią problem: moralności, Boga, metafizyki, miłości - problem mający wymiar uniwersalny.

Ja nie mam kompleksów. Nie lubię głupich Żydów, tak jak nie lubię głupich Polaków czy Niemców. Nie lubię nietolerancji. Niestety, jesteśmy narodem nietolerancyjnym - mówię to jako Polak. Jest to nie tylko problem żydowski, ale wszystkich mniejszości. Wobec siebie też jesteśmy nietolerancyjni...

Naturalnie prawdą jest i to, że miałem wewnętrzną potrzebę pokazania w teatrze czegoś, co było zupełnie nieznane. Od 84 roku zrobiłem wiele przedstawień, które zjednały mi opinię reżysera od tematyki żydowskiej w teatrze. Półtora roku pracowałem jako współautor, a potem realizator "Gwiazdy za murem", adaptowałem Erenburga i Babla. "Skrzypka na dachu" współrealizowałem z Gruzą w Gdyni, a w zeszłym roku zrealizowałem; go w Teatrze Muzycznym we Wrocławiu, którego kierownictwo artystyczne objąłem. Miasto nagrodziło mnie Złotą Statuetką za spektakl roku, po którą tydzień temu pojechałem z Lublina.

- Singer w pana życiu...

- Singer jest mi szczególnie bliski. Trafia do mojej wrażliwości - nie można tego opisać po prostu w słowach, odbywa się to w rejonach metafizyki. Nie znałem go osobiście, znał go mój ojciec. Wyobrażam sobie, że był to wspaniały człowiek, który całe życie pisał właściwie jedną książkę. Wszystko co się czyta Singera jest jedną wielką tęsknotą za tym, co zostawił jako młody człowiek w Polsce.

- Czy to Lublin Singera przyciągnął pana do nas, czy Andrzej Rozhin?

- Obie te sprawy. Namawialiśmy się z Andrzejem Rozhinem wiele lat na realizację "Sztukmistrza" w Lublinie. Myślę, że jest to najlepsze miejsce, żeby pokazać Singera. To są te okolice, które opisywał, ulice którymi chadzał. "Sztukmistrz" jest najbliżej przypisany Lublinowi.

- A wie pan, że Singer nie ma w Lublinie własnej ulicy?

- Może po naszym "Sztukmistrzu z Lublina" będzie w tym mieście jakaś mała, skromna uliczka nazwana jego imieniem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji