Rozmowa z Janem Szurmiejem, reżyserem spektaklu "Sztukmistrz z Lublina"
- Czy jest pan artystą do wynajęcia?
- Tak, w samej rzeczy, jednakże pod warunkiem, że zainteresuje mnie propozycja danego teatru czy dyrektora określonej sceny. A wówczas, gdy to, co zamierzam robić, spodoba mi się, jest spójne z moją wrażliwością, chętnie podejmuję się współpracy. Wszak to rozwija, jest twórcze...
- Czy właśnie dlatego przyjął pan propozycję z Lublina?
- Dyrektor Andrzej Rozhin od czterech lat namawiał mnie na tę pracę, zwłaszcza po udanej premierze "Sztukmistrza z Lublina" we Wrocławiu. Nie chciałem jednak przystępować do lubelskiej realizacji spektaklu tak od razu. Wreszcie przyszedł ten moment...
- Lublin jest chyba najbardziej predestynowanym miejscem, żeby wystawić "Sztukmistrza"?
- Zawsze podkreślam, że jeśli pokazywać "Sztukmistrza" to przede wszystkim w Lublinie, gdzie tymi ulicami chodził Singer i opisywał te okolice. To jest wręcz idealne miejsce, lepszego nie można sobie wymarzyć...
- Przedstawienie wrocławskie przyjęte zostało entuzjastycznie. Ba, był to spektakl roku, uhonorowany wieloma nagrodami, prezentowany w wielu ośrodkach krajowych, a także w Berlinie i Brukseli. Czy doświadczenia wyniesione z wrocławskiej realizacji, pomogły panu w przygotowaniu spektaklu w Lublinie?
- Tylko w pewnym sensie, ponieważ zrobiłem tu jakby inne przedstawienie. Już chociażby to, że zaangażowałem do współpracy innego choreografa (Wojciecha Jankowiaka) i kostiumologa (Martę Hubkę) wymusiło jakby inną inscenizację, sięgnięcie po inne wartości aktorskie. A ponadto, po sześciu latach (bo tyle minęło od premiery wrocławskiej) jestem trochę innym człowiekiem, może bardziej dojrzałym, a na pewno myślącym inaczej o niektórych sprawach. Cały czas zresztą towarzyszyło mi przeświadczenie. że robię inny spektakl, od nowa...
- W pana przedstawieniach nieodzownym elementem jest muzyka. Ktoś powiedział, że ludziom teatru brakuje energii i dlatego podpierają się muzyką...
- To nieprawda... Podpieranie się - jak pan określił - muzyką, wręcz zwiększa energię. Ja kocham muzykę i kocham teatr inscenizacyjny. Kocham teatr, w którym mieszają się różne gatunki sztuki. Nie chcę porównywać siebie z Peterem Brookiem (bo on też kochał taki teatr), ale uwielbiam teatr, którego magię wspiera muzyka, choreografia, pantomima i wspaniali aktorzy.
- Ważnym źródłem inspiracji artystów jest niekiedy religia...
- Ja jestem ateistą... To znaczy, jak każdy człowiek, pojmuję Boga na swój sposób. Ale religia - ma pan rację - inspiruje w pewnym sensie, bo religia jest pewną siłą moralną, duchową, z której człowiek czerpie określone wartości. Singer w swojej książce "Sztukmistrz z Lublina" napisał takie zdanie, które wykorzystałem w spektaklu, a wypowiada je Jasza w rozliczeniu z Bogiem: "...ci, którzy przemawiają w twoim imieniu - kłamią". Czasami jest to prawda, bo czasami religia bywa wykorzystywana do złych celów...
W moim spektaklu nie chciałem odtwarzać momentów religijnych czy obyczajowych. Chciałem poprzez pryzmat kultury pokazać pewien problem ludzki. W każdej religii może zdarzyć się taki Jasza Mazur, który ma serce i mózg. Tak jak się zdarza, że jest człowiek czarny, Chińczyk, Polak czy Żyd...
Chciałem też pokazać pewne realia, a konkretnie z jakiego pnia wyrosła religia chrześcijańska, której starszym bratem jest religia mojżeszowa. W obydwu jest ten sam dekalog, ten sam Bóg, ten sam Stary Testament i te same wartości. Tylko potem religia chrześcijańska poszła w innym kierunku, otwierając inne możliwości przed ludzkością. Wydaje mi się, że wszystkie religie świata powinny żyć w symbiozie. Bo jeżeli muzułmanin wierzy w swego Mahometa, to Mahomet jest również Bogiem chrześcijan. I odwrotnie...