Artykuły

Sztukmistrz odeszłego świata

I

O tej sztuce głośno było w Lublinie na długo przed jej premierą. Lubelskiego "Sztukmistrza z Lublina" poprzedziła sława wrocławskiej inscenizacji, dokonanej także przez Jana Szurmieja. W mieście mówiło się o ciężkiej pracy artystów, którzy musieli opanować pewne elementy sztuki cyrkowej oraz chasydzkie śpiewy i tańce. Wreszcie osoba samego autora. Isaac Bashevis Singer to wszak noblista, zaś powieść, która stała się kanwą spektaklu, była przed kilku laty w Polsce prawdziwym bestsellerem i bez znajomości w księgarni nie sposób było jej zdobyć.

II

Taka fama budzi zainteresowanie publiczności. Sprawia, iż z niecierpliwością oczekuje się na dzień premiery. Atoli może nieść też skutki innego rodzaju. Jeśli bowiem spektakl nic wyjdzie teatrowi, to rozczarowanie publiczności bywa wprost proporcjonalne do wcześniejszego zainteresowania.

Ja osobiście oczekiwałem na premierę "Sztukmistrza" z zainteresowaniem podwójnym. Albowiem przez kilka ostatnich sezonów wśród propozycji teatru niewiele było spektakli, które mi odpowiadały. Nie ma we mnie kresowych czy legionowych sentymentów, toteż takie przeboje jak "Lwów" czy "Gałązka rozmarynu" nie zrobiły na mnie specjalnego wrażenia. "Betlejem polskie" uważam za nudną grafomanię, zaś "Czyż nie dobija się koni" znajduję jako spektakl zupełnie nieudany. Byłem tedy ciekaw, czy tym razem teatr spełni moje oczekiwania.

III

Okazało się, że tak, a nawet więcej. Jedną bowiem z najważniejszych rzeczy, jakich oczekuję od teatru jest ta, by stworzył mi on atmosferę autentycznego przeżycia. Zdarza się to rzadko i tylko w przypadku spektakli wybitnych. Tylko takie bowiem pozwalają widowni na przekroczenie bariery dzielącej zwyczajną percepcję od współprzeżycia spektaklu. Jest to - powtarzam - zjawisko nader rzadkie, atoli jeśli już doń dojdzie, wówczas pojawia się zupełnie nowa jakość. Oto zespół aktorski tworzy swego rodzaju ramy spektaklu, zaś widz wpisuje w nie własne przeżycie. Staje się współtwórcą zupełnie nowej, swojej własnej, przestrzeni teatralnej.

IV

Tak właśnie stało się tym razem. I jest to dla mnie do pewnego stopnia rzecz zaskakująca. Z najzupełniej naturalnych przyczyn - jestem po prostu zbyt młody - nie mogę pamiętać świata przedstawionego w "Sztukmistrzu z Lublina". Świat chasydów, świat żydowskich karczm i traktierni jest mi zupełnie obcy. Jest światem egzotycznym. Atoli jest to egzotyka szczególnego rodzaju. Egzotyka nie miejsca, lecz czasu. Czasu, który był, przeminął i nigdy już nie powróci w swym istnieniu realnym. Można go już tylko przypominać, właśnie jako pewną egzotykę. A egzotyka pociąga. I to jest - jak mniemam - jedna z przyczyn ogromnego powodzenia, jakim cieszy się "Sztukmistrz z Lublina".

V

Atoli nie jest to przyczyna jedyna. Spektakl bowiem z całym jego klimatem tworzą przecież ludzie. Oni są przewodnikami po przedstawionym świecie. Nie sposób nie poświęcić im choć kilku słów.

Przede wszystkim postać tytułowa, Jasza Mazur. W postać tę wcielił się Marek Milczarczyk i jest to kreacja wybitna. To ważne, albowiem rola Jaszy jest w spektaklu kluczowa. Wszystkie inne dramatis personae ważne są o tyle, o ile wchodzą w relacje z Jaszą. Tworzą dlań tło, z którego na pewien czas tylko wysuwają się na plan bliższy. Milczarczyk stworzył postać pełną. Głęboko prawdziwą, a jednocześnie będącą ucieleśnieniem przynależnych człowiekowi marzeń. Widać wyraźnie, iż jest to rola głęboko przemyślana i dopracowana do najdrobniejszego szczegółu.

Zresztą nie ma w "Sztukmistrzu" ról słabych. Cały zespół potraktował spektakl wyjątkowo poważnie. Ramy niniejszej recenzji nie pozwalają na wymienienie wszystkich, ale przecież nie sposób nie wspomnieć bodaj o Jolancie Deszcz, Annie Magalskiej - Milczarczyk i Teresie Filarskiej. Trzy "kobiety Jaszy. Każda inna, atoli każda na swój sposób fascynująca. Trzy naprawdę bardzo dobre role.

Wreszcie chasydzi. Z Piotrem Wysockim (Cadyk), Danielem Saulskim (Kantor), Januszem Fifowskim, Ludwikiem Paczyńskim, Henrykiem Sobiechartem. To właśnie sceny ich modłów w największym bodaj stopniu tworzą niezapomniany klimat spektaklu.

VI

"Sztukmistrz z Lublina" jest spektaklem długim, trwa ponad trzy godziny. Atoli kiedy już wybrzmią oklaski, kiedy zapadnie kurtyna - pojawia się żal, że to już koniec. Ze oto za chwilę nastąpi powrót do świata realnego. I zaraz potem chęć odbycia raz jeszcze tej podróży. "Sztukmistrz z Lublina" to spektakl, którego jednokrotne obejrzenie, czy może raczej: przeżycie - to za mało. Ja wrócę doń z pewnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji