Artykuły

Skrzypaczka na dachu

Mamy musical proszą państwa! Już nie pół, nie ćwierć, nie patriotyczną śpiewogrą lub pastorałką, ale klasyczny musical. Co prawda nie "made in USA", ale "made in Hungary". "Strych" z librettem Dusana Szievanovity i Petera Horwatha i muzyką Gabora Pressera przybywa do nas z Egeru nie musi się wcale tego wstydzić.

Myślę, że ten musical bardzo nam się teraz przyda. Któż nie ma ochoty na chwilę pełnego relaksu, wytchnienia, zabawy i autentycznego wzruszenia? Reżyser węgierski Laszlo Gali, wspierany w ostatecznym kształcie spektaklu przez Andrzeja Rozhina, umiał wyważyć wszystkie te elementy, tak aby nie było ani za śmiesznie ani za łzawo.. Raz tak, raz tak - to sumie to sam raz.

Jest więc strych. Scenografia Petera Kastnera, zachowując poetykę rupieciarni, śmiało strzela ku gwiazdom, skąd przybywają zabłąkane duchy. Dzięki tej scenerii łatwo uwierzyć, że znajdujemy się w miejscu "gdzie niebo łączy się z ziemią".

Cytat jest poetycki, ale taki właśnie jest cały tekst, który dzięki profesjonalnemu przekładowi Jerzego Szpyry przyjmujemy gładko jak swój. Całość jest czymś, pomiędzy bajką, fantastyką naukową, a opowieścią z gatunku "fantasy". Prosta historia, nie pozbawiona słabszych punktów - szczególnie- w drugim akcie, ale nie o to przecież chodzi. Najważniejsza jest przecież muzyka i piosenki - jedno i drugie naprawdę pełne uroku.

Aktorzy wiedzą, że to już nie folklor jak we "Lwowie" ani kabaret, jak w "Plajcie", że tu trzeba śpiewać serio, całym sobą, z serca i duszy.

I tak właśnie śpiewają. Po prostu ładnie. Miękki, cieplutki tenor Roberta Łuchniaka - cybernetyk Bajtek - jego lekko swingujący styl śpiewania, to coś czego chce się słuchać. Sopran Joanny Tomasik - Smyka - takie żywe srebro całego spektaklu jest wręcz kosmiczny. Chrypa Pawła Sanakiewicza, kapitalnego ciecia - można go jeść łyżkami -- na miarę Wysockiego. Każdy z wykonawców ma szansę pokazać swoje atuty. Z wdziękiem i swobodą obnosi pożyczone kilogramy i odpowiednio wielkie serce. Anna Świetlicka - Mamcia (obsada premierowa). Dziewczęca świeżość i wrażliwość emanuje z Anny Milczarczyk-Nutki (jak wyżej). Wagę ciężka z godnością i poczuciem humoru reprezentuje wśród duchów kąt Osiłek, czyli Maciej Polaski. Do całego tego towarzystwa ludzi i zjaw bardzo umiejętnie podłącza się robot Robinson (najlepszy z kostiumów Ewy Żylińskiej), w środku którego zaszył się Marek Fabian. Żeby zachwytów nie było za wiele, przyznam, że mniej bawiło mnie demoniczne ucharakteryzowanie ósmego krasnala - Marek Milczarczyk - na coś w rodzaju 41 rozbójnika i trochę za dużo kabotynizinu w bajkowym księciu - Witold Kopeć.

Za stosunkowo najsłabszy element spektaklu uważam sztampową miejscami choreografię Doroty Furman, współpracującej sidle z kabarecikiem Olgi Lipińskiej, o czym nic nie powinno publiczności przypominać, a przypomina. Ale, sądząc po brawach widowni i to się podobało.

"Strych" można nazwać musicalem kameralnym. Jeżeli ktoś roi sobie w wyobraźni spektakl w stylu hollywoodzko-broadwayowskim z dziesiątkami statystów, tancerzy i gromadami chórów, niech zostanie raczej w domu. Jest to musical w sam raz na nasze warunki i możliwości zespołu - wcale zaniżone. Nie jest to może "Skrzypek na dachu", ale rzecz bezpretensjonalna (jeśli nie liczyć nadmiaru dymów i światełek), ładnie obmyślona, zrealizowana i zagrana.

A to naprawdę dużo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji