Artykuły

Będą wygibasy

- Za każdym razem staję na głowie, żeby festiwal wyszedł fajnie i miał ciekawą formułę - mówi JERZY ZOŃ, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych w Krakowie.

Będą wygibasy na szczudłach i buchający ogień, a nawet... bardzo artystyczne szorowanie płyty Rynku Głównego. Na temat rozpoczynającego się w czwartek w Krakowie Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych "Gazeta" rozmawia z Jerzym Zoniem, dyrektorem teatru KTO, główny organizator festiwalu.

Małgorzata I. Niemczyńska: Widzę, że już się przygotowujecie. Co to tam stoi takie różowe z kijkami?

Jerzy Zoń (bierze do ręki jeden z przedmiotów ustawionych w kącie gabinetu): To jest tzw. pochodnia nagłowniowa. Są też inne. Takie podłużne kiszki. Ale one się wyginają i są niedobre. Ta jest zawodowa. Długo się pali i nie kapie.

Użyjecie jej na festiwalu?

- Pewnie.

Który to już raz?

- Dziewiętnasty.

Nie znudziło się?

- Nie znudziło. Trzeba jednak przyznać, że nie rozwijamy się w sensie budżetowym. Środków jest zawsze tyle samo. Za każdym razem staję na głowie, żeby festiwal wyszedł fajnie i miał ciekawą formułę. W tym roku w ramach finału w niedzielę przygotowujemy widowisko "Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem" na podstawie sztuki teatralnej Petera Handkego, od której wziął zresztą tytuł cały tegoroczny festiwal. Tekstem Handkego opowiemy o Rynku krakowskim - miejscu, w którym przecinają się szlaki ludzkie. O miejscu, w którym kwitnie miłość i zbrodnia, złodziejstwo i świętość, handel i sztuka. W ostatnim roku z przewagą handlu [śmiech]. Ale najpierw cały Rynek umyjemy, bo jest dla nas za brudny. Na początek wyjadą polewaczki. Dopiero o godz. 21 na tej wilgotnej powierzchni zaświecimy światła i się zacznie. Wszystko odbywać się będzie po wielkim kole. Według wskazówek zegara na oczach widza będzie się przetaczać tłum postaci. Nie planujemy garderoby, widz więc będzie podglądał, jak aktorzy wymieniają się rekwizytami, malują, przebierają.

To chyba będzie wobec tego skazane na pewną improwizację.

- Nie, musi być wszystko przepróbowane. Ćwiczymy teraz na lodowisku na Grzegórzkach. A w niedzielę do południa jest próba.

Zgadza się Pan z opinią, że co roku na festiwalu jest tak samo? Bo ja taką niedawno słyszałam.

- Phi! [lekko wzburzony opada na fotel] Zawsze można tak powiedzieć. Bo każdy, gdy przyjdzie na Rynek, zobaczy szczudlarza czy jakiś ogień. Cóż, takie są środki teatru ulicznego. Sztuka polega na tym, by coś z tego zrobić. Teraz mamy Murzynów na sześciometrowych szczudłach. Może choć to zaskoczy wybrednych krakowian.

A tacy byle jacy szczudlarze, których można na co dzień spotkać na Rynku, to jak wysokie mają szczudła?

- Oni mają może 80-centymetrowe [Zoń podrywa się i pokazuje framugę drzwi miej więcej na wysokości 80 cm]. To się liczy od miejsca, w którym stoi noga. Nie bierze się pod uwagę całej postaci od ziemi do głowy. Sześć metrów jest na granicy śmierci. Mój szczudlarz, który w Krakowie jest największy, ma 140 cm [przesuwa rękę odpowiednio wyżej]. Moja żona chodzi na takich [pokazuje znów trochę niżej]. A ci, którzy teraz do nas przyjadą, utworzą pochód. Mają chodzić między domami i zaglądać do okien. Atrakcji planujemy dużo więcej. Będzie biednie, ale bardzo pięknie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji