Artykuły

"2084", czyli życie w terrorze kamer

Koniec i początek, początek i koniec zobaczone w spektaklu Michała Siegoczyńskiego u wielu widzów będą budziły przykre skojarzenia. U młodych niedowierzanie, że tak się to kończy, u starszych żal z powodu nieuchronności straty

Temat miłości stary jest jak świat, a każdy musi zmierzyć się z nim osobiście i to wiele razy w rozmaity sposób. Najbardziej fascynujące dla mnie w tym przedstawieniu jest pytanie o relacje powstałe między rolą aktora (Ola i Krzyś) a zwykłym życiem uczuciowym Aleksandry i Krzysztofa. Twórca "2084" posunął się do utożsamienia postaci scenicznej z żywą osobą, jakby chciał powiedzieć, że te role tak czy inaczej odgrywany, my, żywi ludzie, zawsze i wszędzie. Upodabniany się tym samym do pary marionetek zamkniętych w świecie - walizce, a pudełkowa scena sali kameralnej czyni z Aleksandry i Krzysztofa Olę i Krzysia odgrywających przed widzami skróconą wersję miłosnej historii. Nie dziwię się teraz wielu pochwałom zebranym przez młodych aktorów zaangażowanych przez Michała Siegoczyńskiego. Co czują sami? Przecież dla nich to bycie na scenie jest traumatyczne. Nie wierzę w możliwość idealnego odseparowania się od świata przedstawianego. To musi działać na człowieka i nie pomogą tu ukłony, które odcinają aktora od roli. Pozostaje w środku ten smak owocu z drzewa wiadomości, co zmienia wszystko. Już wyobrażam sobie Aleksandrę Bednarz w roli Szekspirowskiej wybranki Romea, tu nie będzie tragedii życiowej, tu będzie sama radość z przeżytej godziny miłości. Jakie to szczęście będzie miała Julia, umierając, zanim wszystko się skończy! Dla Krzysztofa Prałata to bardzo ważna rola w jego dorobku aktorskim. Wydaje się, że spotkanie artystyczne z reżyserem "2084", trwające od kilku lat, przyspieszyło proces usamodzielniania się aktora i zaowocowało kreacjami dostrzeżonymi i nagradzanymi na festiwalach. Już dziś radziłbym związać aktora jeszcze bardziej z radomskim teatrem, aby nie okazało się, że będziemy go mogli oglądać tylko w Warszawie.

Ciekawe reakcje wzbudził spektakl wśród młodych widzów. Ta cisza w trakcie przedstawienia dobrze świadczy o komunikacji aktorów z publicznością, a sprawy dręczące bohaterów znalazły emocjonalny odbiór na widowni. Trudno tylko było odbiorcom kojarzyć Orwellowskie problemy antyutopii "Roku 1984" z opowieścią o końcu miłosnego zauroczenia. Nie chciałbym podejrzewać autora o podpieranie się nazwiskiem słynnego Anglika, to rzeczywiście jest inspirowane jego dziełem, a i czasy, w których dzieje się akcja sztuki, skłaniają do szukania analogii z działaniem systemu. "2084", umieszczone jakby w przyszłości, jest przede wszystkim wypowiedzią o życiu w terrorze podglądających nas kamer, o życiu wobec oglądającej nas publiczności, o niemożności wreszcie przeżywania wszystkiego na 100 procent. Czyżbyśmy już dzisiaj nie mogli żyć bez oglądania siebie w telewizji? Te problemy jednak rzadko pojawiały się w refleksjach po spektaklu wśród młodych widzów, byli raczej nastawieni na szukanie "analogii do mojego ostatniego związku". I już nie wiem, jak potraktować takie zdanie jednego z licealistów "Przedstawienie było dobre, bez rewelacji, w sumie to nawet nie żałuję tych piętnastu złotych". Takie wyznanie we współczesnym świecie zmaterializowanych stosunków międzyludzkich wydaje się niezwykłą pochwałą! I taką wersję przyjmijmy.

Spektakl "2084" przygotowany został w Teatrze Powszechnym w Radomiu, a współfinansował go Teatr na Woli w Warszawie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji