Artykuły

Paweł znany jako Papina nie ma wątpliwości, że Białystok stał się symbolem nienawiści

Paweł Rupala ubiera pończochy, zapina stanik, maluje usta, rzęsy, zakłada sukienkę i staje się Papiną. Kiedy zaczynał, musiał wybierać, czy kupić sobie obiad, czy kosmetyki. Teraz bryluje na deskach teatru. - Białystok to nie symbol nienawiści do LGBT. Białystok to symbol nienawiści ludzi do ludzi - mówi o niedzielnym ataku na Marsz Równości.

Papina McQueen jest kobietą pewną siebie. Momentami słodka, czasem głośna i panosząca się. W szpilkach ma prawie dwa metry wzrostu, na kosmetyki i sukienki wydaje fortunę. Jak każda kobieta denerwuje się, kiedy kreski na powiekach są nierówne i włosy się nie układają. Lubi kokietować. Słodko się przy tym uśmiecha, przymyka powieki, przewraca oczami. Lubi mieć na sobie kilogramy biżuterii i oczywiście peruki - tlenione blond loki, czarne, proste w stylu Cher, różowe pasma. I jak mówi, grunt to wyglądać zjawiskowo. - Nie wszyscy akceptują mnie na szpilkach, ale nikt mi nie powie, że nie jestem urocza - śmieje się.

Po drugiej stronie jest Paweł. Jeszcze kilka lat temu był dwudziestolatkiem z blokowiska na obrzeżach Sosnowca, studentem ekonomii. Wysoki, szczupły blondyn, z uśmiechem na twarzy, którego sąsiedzi nawet nie podejrzewali o to, co robił w mieszkaniu. Wystarczyły mu trzy godziny, żeby nie przypominać Pawła, a stać się Papiną. Wybrał to imię, bo pasuje do fikuśnej i szalonej kobiety, dokładnie takiej, w jaką chce się przemieniać.

Pół porcji w barze mlecznym

W gimnazjum wpisywał w internetową przeglądarkę: "Podoba mi się facet, co robić?". Później chodził w przebraniu do gejowskich klubów w Katowicach. Tam lubią takie maskarady, nikt nie jest dziwolągiem.

Podobało mu się. Wchodził w role, zaczął myśleć o aktorstwie, ale to ciągle było w fazie marzeń. Właśnie skończył liceum, gdy w ręce wpadła mu gazeta z ogłoszeniem o castingu do spektaklu w Teatrze Zagłębie. - Na pierwszym spotkaniu każdy musiał opowiedzieć coś o sobie. Wszyscy moi poprzednicy mówili: "Grałem u Jandy", "Studiuję w PWST w Krakowie" itd. A ja powiedziałem: "Jestem Paweł z Sosnowca i studiuję ekonomię". Kazali mi coś zagrać. Przygotowałem małą kobiecą mówkę i dostałem w spektaklu rolę niemieckiej prostytutki - wspomina. Właśnie wtedy zaczął się interesować sceną drag queen. Podziwiał Kim Lee z Warszawy, Palomę z Krakowa. Obie artystki na scenie były od lat. Zaprzyjaźnił się z nimi, a one dały mu pierwsze wskazówki.

Jeszcze kilka lat temu nie mógł utrzymać się z bycia drag queen. Kluby płaciły mało, niektóre stawki były żenujące, np. otwarty bar za występ. - Pamiętam, że w barze mlecznym zamawiałem pół porcji, bo nie było mnie stać na cały obiad - mówi.

Inne były występy w klubach, gdzie drag jest urozmaiceniem. Ludzie i tak się bawili, a ubrana w kolorowe pióra i wymyślne kreacje Papina miała ich rozweselać. Inaczej było na występach, gdzie widownia siedziała i oczekiwała czegoś dobrego, bo zapłaciła za bilet. Już wtedy pokazowym monologiem Papiny była opowieść o pracy stewardesy. Paweł opowiadał: "Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak niewdzięczna jest praca stewardesy. W takiej Lufthansie, kiedy przebierałyśmy się w naszej kabince: ja, Helga, Brunhilda i Gertruda, było tak ciasno, że musiałam przebierać się pod zlewem. Podbudowałem jednak swoje ego, kiedy okazało się, że miały ode mnie większe mięśnie, ale mniejsze genitalia".

Widownia zanosiła się od śmiechu. Papina widziała, że nie chce podskakiwać w klubach do teledysków z MTV, udając, że śpiewa, bo Paweł zawsze chciał być aktorem. Dlatego Papina zaczęła występować z autorskim stand-upem pt. "Stewardesa w przelocie". Opowiadała podniebne monologi na scenie. Jest jedyną taką polską stand-uperką.

Paweł przeprowadził się do Krakowa. Załapał się do programu "Usterka" emitowanego na TTV. Poznawał ludzi z branży rozrywkowej. Zaczęło się dziać. Miał już nawet menadżera, z którym zaczął przygotowywać wielką rewię drag queen, pierwszą w Polsce. Pierwszy występ odbył się pięć lat temu. Trzy drag queen, iluzjonista, śpiewy, tańce, monologi i jedno przesłanie: Kobiety są wspaniałe! - W zasadzie zależało nam, żeby przekonać każdą z pań, że jest fabulous! Nieważne, czy zajmuje się biznesem, sprzątaniem czy wychowaniem dzieci. Podziwiamy je wszystkie - wspomina Paweł. Występowali przez rok, w każdym miesiącu, w całej Polsce. Frekwencja nie była zachwycająca.

Z akceptacją, jak w Białymstoku, wciąż mamy problem

Zamiast się zniechęcić, Paweł zabrał się za przygotowanie następnej rewii - Divas Night. Dopiero trzecia o tytule "Life & Diamonds" otworzyła przed nimi teatr na stałe. - Zaprosiliśmy do rewii więcej drag queen oraz tancerzy. Po dwóch miesiącach grania krakowski Teatr Barakah otworzył przed nami swoje progi już na stałe, ale w tym czasie gościliśmy także w różnych teatrach w całej Polsce, także w katowickim Korezie - mówi Paweł. Wcześniej raczej niechętnie widziano drag queen na teatralnych deskach. Pojawiały się incydentalnie - dla jednych były przegięciem, dla innych za dużym ryzykiem.

- Czasy są, jakie są. Z akceptacją wciąż mamy problemy, ale skoro w takim kabarecie od zawsze faceci przebierają się za baby, to gdzie jest problem? Już nie będę wspominać o greckim teatrze czy Eugeniuszu Bodo grającym kobietę - wzdycha Paweł.

Następny był spektakl "Królowe dancingu". Przygotowany, żeby uczcić odzyskanie przez Polskę niepodległości. Kończył się polonezem. To wtedy cała grupa artystów dostała propozycję wyjazdu i pokazania się w Paryżu. Ktoś ich wypatrzył, zadziałała poczta pantoflowa i przyszło zaproszenie. Papina nie ma wątpliwości: - To drugi cud nad Wisłą! Swój występ, do którego dodali kilka francuskich numerów, zaprezentowali w sylwestrową noc w paryskim teatrze Elizabeth Czerczuk. - Kiedy zaśpiewaliśmy "Niech żyje bal" Maryli Rodowicz, cała sala śpiewała z nami - wspomina Paweł.

Wkrótce zadzwonił też telefon z Polsatu, który zdecydował, że przeniesie na polski grunt brytyjski format rozrywkowy "All Together Now". W polskiej wersji program jest znany pod tytułem "Śpiewajmy Razem". - Mieli niezłą zagwozdkę, bo w brytyjskiej wersji był drag queen, więc też musieli kogoś znaleźć. Program polega na tym, że nie tylko śpiewasz, ale musisz też szybko ripostować. Jestem stand-uperem, to mi pomogło. Wygrałem casting i to był chyba pierwszy raz, kiedy w ogólnopolskiej telewizji drag występował w familijnym programie rozrywkowym na równi z innymi artystami - mówi.

Po pierwszych odcinkach internauci wylali na niego wiadro pomyj w komentarzach. "Dewiacja", "patola", "cwel" to najczęstsze epitety.

Naczytał się na swój temat wiele, choć nikt nawet nie widział go jako Pawła. Druga edycja i hejt zniknął. - Ludzie się do mnie przyzwyczaili, zobaczyli, że nie robię tam nic szczególnie gorszącego. Jestem po prostu sobą, Papiną, do tego zawsze uśmiechniętą i rozgadaną - mówi.

Nie zamierza ukrywać Papiny, bo środowiska LGBT nienawidzi jakaś grupa ludzi

Od czerwca w Teatrze Barakah Paweł znów wystawia autorski program. Tym razem to jego biografia. Portale teatralne oceniły ją pozytywnie, dlatego publiczność dopisuje. Był też jeden incydent podczas próby do spektaklu. Kamery nagrały dwóch mężczyzn, którzy przechodzą obok drzwi teatru. Jeden nagle zauważa plakat z Papiną, zbliża się i na jego twarzy pojawia się grymas. Zrywa plakat, potem kopniak w drzwi, wyzywanie od pedałów ludzi i rozbita witryna. Tyle, poszli. - Kiedyś zamykaliśmy teatr, bo się baliśmy. Dziś może powinniśmy być bardziej ostrożni, ale się nie boimy, bo nic złego nie robimy - mówi Paweł.

Oglądał relację z ostatniego Marszu Równości w Białymstoku. Nie zamierza ukrywać Papiny, bo środowiska LGBT nienawidzi jakaś grupa ludzi. - To nie był pokaz nietolerancji względem nas, to był bezzasadny atak na drugiego człowieka. Białystok to symbol napaści ludzi na ludzi. I to obojętne, czy LGBT, czy nie, bo zaraz znajdą sobie innego wroga. Czy faktycznie powinniśmy się bać się ludzi chorych z nienawiści? Ja zawsze do nich podchodzę z uśmiechem. Zrobię kabaret, rozśmieszę i tyle. Mam taki sposób. Poza tym jeszcze bardzo im współczuję. Jak bardzo trzeba nie mieć swojego życia, żeby tak bardzo interesować się cudzym? - mówi Paweł.

Dodaje: Jak idzie procesja Bożego Ciała ulicami, to nie przyjdzie mi do głowy, żeby nawet na kogoś źle spojrzeć. Po co miałbym to robić? Nawet na tę panią, która się krzyżem położyła na torach tramwajowych nie popatrzyłbym z pogardą, mimo że wstrzymała cały ruch

Paweł nie ma potrzeby pokazywania się jako drag queen na ulicy. Jest aktorem i sceniczny wizerunek pozostawia wyłącznie dla sceny. - Na ulicy mało kto rozpoznaje we mnie Papinę. W takim wydaniu jestem do zaakceptowania dla przeciwników LGBT? Tak tylko się zastanawiam. Ja będę nadal robił swoje, choć przyznam, że czekam na kolejne wyzwanie. Dobrze byłoby w końcu zagrać mężczyznę, bo w wersji kobiecej doszedłem do perfekcji - śmieje się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji