Artykuły

Gwiazdy zupełnie zwyczajne

- Studiowaliście razem. W 92. roku skończyliście Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Jak się czuła dziewczyna z Zamościa i chłopak ze Zduńskiej Woli na warszawskiej uczelni? Czy mieliście kompleksy? - Karolina Kosecka z Gazety Pomorskiej pyta BEATĘ ŚCIBAKÓWNĘ, aktorkę Teatru Narodowego i RAFAŁA KRÓLIKOWSKIEGO, aktora Teatru Powszechnego w Warszawie.

Beata Ścibakówna: - Na początku trochę tak. Wydawało mi się, że koledzy z Warszawy są lepsi. Z zazdrością patrzyłam na ich możliwości. Oni od dziecka mieli świat kultury, teatru na wyciągnięcie ręki.

Rafał Królikowski [na zdjęciu]: - Ja też na początku zazdrościłem im tego, że zawsze byli bliżej sceny. Wydawało mi się nawet, że patrzą na nas trochę z góry. To wrażenie trwało krótko i oczywiście nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Szybko się zaprzyjaźniliśmy z warszawiakami.

- Wasz rok był bardzo zdolny. Z niego pochodzi wielu wspaniałych aktorów. Utrzymujecie kontakty?

BŚ: - Rzeczywiście nasz rok był niezły. Wielu naszych szkolnych kolegów odniosło sukcesy aktorskie. Razem z nami uczyli się: Justyna Sieńczyłło, Magda Wójcik, Paweł Burczyk, Anna Korcz. Krótko po studiach chodziłam na spektakle, w których występowali koledzy, organizowaliśmy też zjazdy, ale potem zaczęła się praca, pozakładaliśmy rodziny i zabrakło czasu na regularne spotkania. Staram się jednak wiedzieć co u kogo się dzieje.

RK: - W naszej pracy trudno się zaprzyjaźnić, są za to znajomości z planu. Specyficzne jest to, że zwykle trwają tyle, ile praca nad filmem czy spektaklem.

BŚ: - Nasze znajomości mają najczęściej charakter zawodowy. Po zakończeniu jakiegoś przedsięwzięcia rozchodzimy się, każdy idzie w swoja stronę. Potem jest nowy film, nowi ludzie, nowe znajomości.

- Czasem jednak spotykacie się wielokrotnie, czego jesteście dobrym przykładem.

BŚ: - Razem graliśmy chociażby w "Ślubach panieńskich".

RK. - I w "Superprodukcji".

BŚ: - Występujemy też wspólnie podczas imprez kulturalnych oraz w program telewizyjnych.

- Już w czasach studenckich dostaliście pierwsze role, nagrody za prace dyplomowe, a zaraz po skończeniu studiów były angaże w teatrze. Szczęście czy efekty ciężkiej pracy?

BŚ: - I jedno, i drugie. Z pewnością pomogło to, że zaczynaliśmy w zupełnie innych czasach - sprzyjających kulturze. Wtedy robiło się bardzo dużo filmów i spektakli. Angaż w teatrze był czymś naturalnym. Teraz młodzi aktorzy na swoje pierwsze role czekają nawet kilka lat.

RK: - Tak, to były czasy sprzyjające kulturze wysokiej. Nasze osiągnięcia nie były czymś niezwykłym.

- Mimo wielu ról teatralnych i filmowych, szeroka publiczność kojarzy Was z seriali; "Samo życie", "M jak miłość", "Tango z aniołem",... Jaki jest wasz stosunek do małego ekranu i tzw. "tasiemców"?

BŚ: - Oczywiście wolelibyśmy grać w teatrze i fabule, ale spektakli i filmów robi się bardzo mało. Często o ich powstaniu dowiaduję się już po fakcie, z afisza. Serial natomiast daje nam stabilizację finansową, co aktorowi jest niezwykle potrzebne. Naszym warsztatem pracy jest wygląd, musimy więc o niego szczególnie dbać, a to kosztuje. Seriale dają też popularność. Polskie społeczeństwo lubi je oglądać. Od godziny 17.00 do 22.00 nie zawsze można obejrzeć jakiś film, ale seriale emitują wszystkie stacje.

RK: - Nie widzę nic złego w tym, że gra się w serialu. Warunek: musi on być ciekawy i oglądalny, a moja postać musi ewoluować, nie może stać w miejscu. My z Beatą mamy już ten komfort, że znamy środowisko aktorskie, reżyserskie. Wiemy, u kogo i z kim grać, by się nie zatracić. Możemy wybierać role. Nigdy nie pozwoliłbym się zamknąć w jednym serialu, nawet najlepszym, na kilka lat. Dlatego zrezygnowałem z udziału w "M jak miłość". Tylko teatr daje nam możliwość realizacji i rozwoju. Jednak tutaj niewiele się zarabia.

- A czy to nie jest tak, że dzięki popularności osiągniętej za pomocą serialu dostajecie role filmowe, teatralne?

BŚ: - Zawsze jedna rola pociąga za sobą kolejne.

- Czasami są to nawet role przełomowe. W pana przypadku "M Jak miłość" zaowocowało między Innymi rolą redaktora w "Nigdy w życiu".

RK: - Nigdy w życiu nie rozpatrywałem tego w tych kategoriach, ale być może coś jest na rzeczy. Ci sami scenarzyści - Ilona Łebkowska i Katarzyna Grochola, reżyser - Ryszard Zatorski... Rzeczywiście po udziale w "M jak miłość" dostałem wiele propozycji. Zagrałem w "Superprodukcji", "Ciele" i "Zemście".

- Niewątpliwie odnieśliście ogromne sukcesy. Czujecie się gwiazdami?

RK: - Nie. Polskie realia na to nie pozwalają. Zawsze miałem dystans do mojej pracy, nawet gdy odnosiłem sukcesy. No niektórzy aktorzy, co tańczą w znanym programie, czują się gwiazdami i zapominają, że po nich kolejni też będą tańczyć. Ja skupiam się na rozwoju i teatrze.

BŚ: - Absolutnie nie czuję się gwiazdą. Gdyby tak było, zabiegałabym o role w najbardziej komercyjnych przedsięwzięciach. Stawiam raczej na to, co mnie pociąga.

- A czy będąc żoną dyrektora teatru, w którym się pracuje, znanego aktora i reżysera Jana Englerta o ambitne role łatwiej czy trudniej?

RK: - Ona nie jest żoną Jana Englerta... (śmiech) Żartowałem, żeby rozładować napięcie.

BŚ: - Aktorką Teatru Narodowego zostałam, gdy jego dyrektorem był Jerzy Grzegorzewski. Dopiero po latach zostałam "przejęta" przez męża. On nigdy nie zostawiał ról dla mnie, nie myślał, że te fajne ja powinnam zagrać. Co więcej przez pierwsze dwa lata kierowania przez Janka teatrem nie otrzymałam żadnej roli. Wspólnie z Małgorzatą Kożuchowską, Dorotą Landowską i Edytą Olszówką poza teatrem zrobiłyśmy swoje przedstawienie - "One".

- Czyli sprawy zawodowe przemykają się do domu, a rodzinne do teatru? BŚ: - Życia zawodowego od prywatnego nie da się oddzielić. Chyba wszystkie małżeństwa rozmawiają w domu o pracy i nie ma w tym nic nie normalnego. Często też odbieramy służbowe telefony. Nie da się milczeć na ten temat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji