Artykuły

Jan A.P. Kaczmarek: Śląsk zawsze był dla mnie tajemniczą krainą

- Ufam, że moja Rapsodia Śląska w dobie fake newsów oraz półprawd będzie przekazywała ważną, prostą informację, która zostanie właściwie odczytana - mówi Jan A.P. Kaczmarek w rozmowie z Martą Odziomek w Gazecie Wyborczej-Katowice.

Laureat Oscara oraz twórca i dyrektor Festiwalu Transatlantyk z okazji obchodów 100-lecia I Powstania Śląskiego skomponował specjalny utwór.

Marta Odziomek: Czym jest rapsodia?

Jan A.P. Kaczmarek: - Moja rapsodia jest utworem symfonicznym, dedykowanym Powstaniom Śląskim. Obchodzimy właśnie ich 100 lecie, przy tej okazji celebrujemy historię Śląska i jego przyłączenie do Polski.

Dlaczego będzie to właśnie rapsodia?

- Czułem, że taka właśnie forma będzie właściwa. Poza tym szukałem takiego rodzaju utworu, którego dotąd nie miałem okazji komponować. Napisałem kantatę, oratorium, symfonię. Ale rapsodii nie. Ona wydawała mi się idealnym pomysłem na wyrażenie hasła wolności, które wpisałem w ten utwór.

Żyjemy w czasach, kiedy już nie przestrzegamy klasycznych reguł. Muzycznych też nie. Symfonię pisze się na wielu muzyków, ale można też napisać ją na jednego muzyka. Terminów muzycznych używamy dziś jedynie jako pretekstu do stworzenia własnego dzieła. One dziś brzmią zupełnie inaczej niż kiedyś.

Rapsodia Śląska będzie więc moją rapsodią. Jaką? Przyjdźcie państwo na koncert to wtedy usłyszycie, jak się ma do innych rapsodii. Dodam tylko, że inspirowałem się "Rapsodią błękitną" Gershwina, czy "Rapsodią Węgierską" Liszta.

Zapewne jest to dzieło z tak zwanym "rozmachem".

- Oczywiście! Ufam, że jest to pełen pasji i emocji utwór symfoniczny! Na ogromnej scenie, która właśnie jest budowana na Stadionie Śląskim obecnych będzie ponad 200 artystów - setka muzyków Symfonicznej Filharmonii Śląskiej i stuosobowy chór (Filharmonii Śląskiej i zespołu Śląsk). Aż dwadzieścioro perkusistów (kobiet i mężczyzn) pod nazwą Zjednoczone Stany Perkusji zagra, wprowadzając rytm Śląska - ten dawny i współczesny. Zagra także wspaniały kwartet saksofonowy, The Whoop Group z Polski.Wystąpi wirtuoz-akordeonista Marcin Wyrostek z grupą osiemnastu kolegów. No i wreszcie soliści: zaśpiewa prawdziwa gwiazda, klasyczny sopran Iwona Sobotka, znakomita piosenkarka Monika Brodka i młody wokalista - Igor Walaszek, pseudonim Igo. W dwóch częściach Rapsodii - na jedynym w Polsce stradivariusie - zagra skrzypek Janusz Wawrowski, laureat Fryderyka z 2017 roku. Staram się w mojej muzyce trzymać parytet płci (śmiech).

Orkiestrą pokieruje Monika Wolińska, wspaniała dyrygentka. Bo przecież Śląskiem rządzą kobiety! Będzie - myślę - dużo atrakcji. Co kto lubi.

A jeśli chodzi o stronę wizualną?

- Całość zabrzmi w towarzystwie potężnych wizualizacji przez co rapsodia staje się trochę multimedialną operą. Będą m.in. wyświetlane archiwalne materiały dotyczące powstań śląskich. Widowisko uatrakcyjni występ francuskiej grupy akrobatów - Compagnie Transe Express specjalizującej się w "teatrze interwencji". Oni, wykonujący 30 metrów nad ziemią swoje muzyczne akrobacje będą wchodzić w dialog z nami - muzykami - tu na ziemi. Nad całością produkcji czuwa Bongo Media.

To pan decydował o tym, kogo zaangażować do współpracy?

- Większość artystów sam zaprosiłem. Niektórych mi zaproponowano. Na końcu odpowiedzialność za wszystkie artystyczne decyzje spoczywa na mnie.

Dlaczego zgodził się pan na napisanie tego utworu?

- Propozycja wyszła od marszałka Województwa Śląskiego. Zgodziłem się z entuzjazmem z kilku powodów. Głównie dlatego, że Śląsk, zawsze był dla mnie taką tajemniczą krainą, która mnie fascynowała i ciekawi do dziś. Spędziłem dzieciństwo w Koninie, w którym rządziło górnictwo odkrywkowe. Górnicy z Konina mieli piękne mundury wzorowane na tych śląskich. Ciekawił mnie zawsze ich świat - pełen perfekcji, ciężkiej pracy, porządku, orkiestr dętych.

Można powiedzieć, że w Koninie mieliśmy taki mini Śląsk. Stał się więc on niejako dla mnie zaproszeniem do tego, by przyjrzeć się Śląskowi wielkich kopalń i rozwiniętego na wielką skalę ciężkiego przemysłu.

Byłem świadom tego, że to właśnie dzięki przyłączeniu Śląska do Polski, kraj nasz przestał być rolniczym, a stał się uprzemysłowionym. Bez Śląska bylibyśmy strasznie zapóźnieni. Śląsk wniósł do odrodzonej Polski kapitał wielkiego przemysłu.

Poza tym zdecydowałem się napisać Rapsodię Śląską również dlatego, że szanuję państwo jako instytucję. Śląsk jest jego perłą w koronie. Zatem, kiedy miałem okazję złożyć mu hołd, poczułem się zaszczycony, że mogę jako przybysz z daleka komponować o tak ważnym wydarzeniu, jakim są powstania śląskie. Można zapytać, czy będąc tak daleko, bo przecież 30 lat spędziłem w USA - można pisać o Śląsku. Można. Uważam, że obie perspektywy są jednakowo uprawnione. Ta z wewnątrz Śląska, ale też ta kiedy patrzy się z zewnątrz. I taka będzie też moja rapsodia, w której oglądam Śląsk, jego historię i mieszkańców z innej, odleglejszej perspektywy.

Jakie to jest dzieło pod względem muzycznym?

- Złożone jest z czterech części. Pierwsza, to uwertura zatytułowana "Otwarte drzwi" zaprasza słuchacza do przeżywania tego wydarzenia, jest wstępem do tego, co usłyszy później. Druga część "19-20-21" dedykowana jest - co oczywiste - wszystkim trzem Powstaniom Śląskim. Jest w niej dużo energii i powstańczej narracji. Trzeci fragment rapsodii nosi tytuł "Love is the Only Way" i jest delikatny, liryczny, mający wywoływać refleksje natury metafizycznej. Mówi o tym, że w świecie konfliktów - nawet w świecie walki o niepodległość - miłość jest jedyną drogą, którą powinniśmy kroczyć. Nienawiść w sercu donikąd nie prowadzi. Miłość, akceptacja świata i ludzi, życie w harmonii - to jest clue wszystkiego, naszego życia. Ta trzecia część to taki mój dodatek do głównego tematu - moment oddechu, w którym słuchacz odrywa się od intensywnych treści, zawartych w utworze. Motyw ten będzie zaśpiewany przez Iwonę Sobotkę i zagrany właśnie na stradivariusie przez Janusza Wawrowskiego.

Ostatnią część rapsodii zatytułowałem "Oda do światła". Światło jest wartością zarówno etyczną, jak i estetyczną. A na Śląsku, gdzie spora część życia przebiegała pod ziemią, światło ma wielkie znaczenie. Sen o świetle, marzenie o nim, dążenie ku światłu, zachwyt i jego apoteoza - to jest temat finałowy Rapsodii Śląskiej. Jest optymistyczny. Mimo że - jako ludzkość - jesteśmy uwikłani w różne kryzysy - to naszym pragnieniem jest jasność, światło, które można przetłumaczyć jako życie z sensem, służenie wyższym wartościom, aspirowanie do budowania lepszego świata.

Skoro zaprosił pan chór i wokalistów, to muszą być też i słowa?

- Będą, ale bardzo niewiele! Nie chciałem nazywać rzeczy po ich imieniu. Chciałem raczej wzbudzać w odbiorcach własną refleksję poprzez muzykę i obrazy, które budują kontekst i wywołują istotne emocje. Bez słów naprawdę wiele da się powiedzieć.

To co będzie śpiewała Monika Brodka?

- Monika będzie niewinną panną młodą! Ubrana na biało będzie nuciła "lalalala" w ramach "Ody do światła". Pokaże ów moment radosnego wyczekiwania na szczęście, które jest tuż tuż.

O, zatem odegra właściwie jakąś rolę.

- Tak, i będzie tych ról więcej. Całość otwiera mały chłopiec Antoś Świderski - dobosz, Ślązak, który idzie stukając w bębenek i śpiewając "tralalala". Reprezentuje coś ważnego - tę dziecięcą fascynację życiem, energię wschodu słońca, początku dnia. Dołączy do niego orkiestra. Na początku Ody do Światła, czwartej części Rapsodii, pojawi się dorosły mężczyzna. To będzie ten sam Antek, ale już dorosły, dwudziestoparoletni. Idąc w stronę światła będzie grał na tym samym bębenku.

A Igo?

- Igo będzie takim naszym muezzinem, też będzie śpiewał bez słów. Będzie dawał nam męską energię i na swój sposób komentował pewne wydarzenia dziejące się na scenie.

Jak pan pracował nad Rapsodią?

- Dużo czytałem, słuchałem, oglądałem. Internet to cała kopalnia skojarzeń i kontekstów. Zanurzyłem się w tych wszystkich źródłach. Już jako uczeń liceum fascynowałem się historią, byłem świadomy roli, jaką Śląsk odgrywa w Polsce. A teraz na nowo się w tej historii zatopiłem, by poczuć, dotknąć tego miejsca.

Następnie musiałem znaleźć własny język, rodzaj komentarza i sposób jego wyrażenia. Po to się szuka inspiracji, by mówić swoim głosem.

Co sądzi pan o dzisiejszym Śląsku?

- Sprawia mi wielką przyjemność patrzenie na niego. Śląsk to miejsce, które ma rozmach. Trochę tak jak historycznie Ameryka. A ja to lubię. Właśnie Ameryka mnie nauczyła fascynacji wielkimi projektami - cywilizacyjnymi, przemysłowymi, kulturalnymi. Śląsk ma odwagę takiego budowania. A Polska na co dzień bała się wykonywać duże gesty, kreślić zamaszyście. Malujemy małym pędzelkiem, chcemy być postrzegani jako skromni.

Wracając do Śląska - zwiedziłem i Katowice tradycyjne i te nowe, czyli Strefę Kultury z budynkiem NOSPRu, Muzeum Śląskiego, MCK-em i Spodkiem. Wjechałem na wieżę wyciągową. To bardzo nowoczesne miasto, mające duże aspiracje.

Byłem też w Parku Śląskim. To niesamowite, że Śląsk ma taki ogromny park. On jest większy niż Central Park w Nowym Jorku! W ogóle ilość zieleni w tym regionie jest fascynująca. To dziś zupełnie inne miejsce. Z jednej strony podobne do setek innych miejsc na ziemi, bo - poprzez obecność w nich korporacji - mają wiele wspólnych punktów. McDonald'sa i Rossmanna widzę wszędzie. Z drugiej strony - Śląsk ma swój osobisty język i własny kolor.

Oby nie czarny!

- Nie... To na pewno nie jest czarny. To też nie jeden kolor, ale cała seria wyrazistych barw - zielonej, czerwonej, pomarańczowej, czarnej i szarej oczywiście też.

Jestem tego świadom, że idealizuję ów Śląsk. Polskę zresztą też. To, że widzę dobre rzeczy, pozytywnie na mnie wpływa. Nie lubię wchodzić w te ciasne, trudne dla Polski czy Śląska miejsca. Każdy człowiek ma swoją naturę - ja ponoć mam naturę optymisty i optymizm mnie inspiruje.

Może powie pan w kilku słowach o wymyślonym przez pana instrumencie. Czy zabrzmi podczas koncertu w Chorzowie?

-Tym razem nie! Instrument ten nazywa się Fidola Fischera. Pochodzi z Niemiec, więc też był znany na Śląsku. To taka rzadka wersja cytry, która produkowana była na przełomie XIX i XX wieku z myślą o rodzinach, których nie było stać na pianino. Ale przyczyną jej porażki było to, że miała za wiele strun, żeby mógł bez wysiłku nastroić je amator. Mało kogo było stać na stroiciela, więc o fidoli szybko zapomniano. Mnie zafascynowała, nauczyłem się na niej grać. Nieskromnie głosiłem się więc jako młody człowiek wirtuozem gry na tym instrumencie. I tak się stało, że fidola otworzyła mi drzwi do występów w Europie i USA. W dodatku grałem na niej niestandardowo - dwoma smyczkami jednocześnie, to wyróżniało mnie w tłumie młodych muzyków.

Potem stworzyłem z pomocą poznańskich lutników, Stefana i Jakuba Niewczyków niewkacz - instrument większy niż fidola, na którym można było grać bez nagłaśniania go. Planowałem serię występów. Ale pech chciał, że pojechałem do USA i zafascynowałem się pisaniem muzyki symfonicznej. Dałem z niewkaczem tylko kilka tzw. "one man shows".

Próby do Rapsodii Śląskiej pewnie już trwają?

- Tak, na razie w małych grupach. Za chwilę zaczną się duże próby z udziałem setek ludzi.

A podczas wykonania jaką będzie pan pełnił rolę? Dyrygentka już jest...

- Po okresie prób, gdzie muszę artystycznie panować nad całością pragnę moją rolę ograniczyć do jakiegoś minimum. Jak już zapalą się światła, to chcę wykonać krok do tytułu, pozostać w cieniu i cieszyć się razem z publicznością tym, co się będzie działo. A na końcu ładnie się państwu ukłonić razem z wykonawcami.

Właśnie w tych dniach na stadionie buduje się ogromna konstrukcja, w megaśląskiej skali.

Czy pana muzyka brzmiała już w takim miejscu?

- Jeszcze nie, choć miałem przyjemność komponować muzykę z okazji ważnych wydarzeń, której prawykonania słuchały tysiące ludzi na przykład w Krakowie na 650-lecie Uniwersytetu Jagiellońskiego, w Poznaniu - z okazji wydarzeń z 1956 roku czy w Gdańsku - na 25-lecie Solidarności.

Lubi pan takie duże wydarzenia rocznicowe?

- Tak, choć są ryzykowne, trudne do komponowania. Wymagają innego podejścia niż pisanie dla filmu czy na potrzeby koncertu na sali koncertowej. W tym przypadku trzeba mówić głośno i wyraźnie. Treści nie mogą być zawoalowane, muszą być możliwie jak najbardziej przejrzyste. Nie powinno się imponować nadmiarem komplikacji.

I ze szczęśliwym, optymistycznym zakończeniem, jak już pan wspomniał.

- Ja się nie boję happy endów! W sztuce europejskiej rządzi praktyka niekończących się wątpliwości. Ameryka mnie z nich wyleczyła.

Na początku mojej kariery tworzyłem - jak określił to pewien dziennikarz - muzykę trumienno-profetyczną. W Ameryce z miłośnika ciemności przeobraziłem się w miłośnika światła!

Odkryłem jeszcze, że w prostej, jasnej komunikacji jest wielka siła. Wieloznaczność w tak doniosłych momentach jak świętowanie 100-lecia Powstań Śląskich jest niepotrzebna. Ufam, że moja Rapsodia Śląska w dobie fake newsów oraz półprawd będzie przekazywała ważną, prostą informację, która zostanie właściwie odczytana. Będzie wiele czytelnych motywów. W sposobie komunikowania jest to może najbardziej przejrzysta z moich kompozycji. Może nawet miejscami popowa (śmiech).

Można powiedzieć, że w duchu amerykańskim?

- Tak. W amerykańskiej muzyce nie ma miejsca na zwątpienie. Jest w niej za to wiele o sile ducha, o byciu razem. I ja to kocham! I staram się w Polsce też tak komponować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji