Artykuły

Panna protoplastka

Pokaz w "Warsztacie teatralnym": "Panna Julia", tragedia naturalistyczna Augusta Strindberga.

Uboczną korzyścią tych pokazów jest to, że możemy poznać lub przypomnieć sobie tę i ową sztukę, której inaczej nigdy może nie mielibyśmy już sposobności oglądać. Bo kto by dziś wystawił "Pannę Julię", która nie tytko jest "naturalistyczna", ale trwa zaledwie godzinę, czego teatr bardzo nie lubi, bardziej jeszcze niż naturalizmu. A jednak "Pannę Julię" trzeba znać, choćby dla sławy, jaka opromieniła jej imię; tytuł jej był w swoim czasie sztandarem czy rękawicą rzuconą konwencjom i wstydliwościom teatru; sam utwór byt zdarzeniem wyzwalającym, zapładniającym. Panna Julia miała liczne potomstwo w teatrze, czasem nieoczekiwane: echa "Panny Julii" znajdziemy n.p. niewątpliwie w scenie dramatu "Pod górę" Rostworowskiego, z którego wyszły później "Bratnie dusze". Sytuacja złagodzona, bo i potraktowana mimochodem, i dystans społeczny mniejszy (choć może większy, bo co wolno czasem hrabiance, tego nie wolno edukowanej pannie ze sfer mieszczańskich, takie zdeklasowanie się jest groźniejsze) i do konsekwencyj nie dochodzi, ale ostatecznie scena taka, przed przejściem fali "naturalizmu", była w teatrze nie do pomyślenia.

Złagodzona i uperfumowana jest rola Jeana (nawet nie zmienił imienia!) w granej niedawno u nas komedyjce węgierskiej pod tym tytułem. Hrabianka jest tu pół-rozwódką a Jean opłukał się z hańby lokajstwa, zostając posłem do parlamentu: nareszcie zdał się na coś parlament, który w ostatnich lalach ma taką złą passę i prasę. Ale Strindberg nie chciał złagodzeń ani sen­tymentów; pokazał rzecz w jej najprostszej, najbardziej zwartej postaci. W dobie, gdy wiele się mówiło o równouprawnieniu płci, przypomina zasadniczą różność tych uprawnień. Bo wyobraźmy sobie analogiczną wersję tego wydarzenia: panicz i pokojówka; cóż stąd wyniknie? - nic (przynajmniej dla panicza); tutaj, chwila zapomnienia wciska jaśnie panience do rąk ekspiację w formie samobójczej brzytwy.

Tak, Strindberg nie chce nic łagodzić. Jeszcze przydaje własnego okrucieństwa, bo sama sytuacja nie byłaby może tak nieubłagana... Panna smaga sadystyczną wzgardą lokaja, potem on pannę, kucharka ich oboje, skręca się w naszych oczach szyję niewinnemu czyżykowi, a potem - brzytwa... Tę brzytwę wsuwa jej do ręki on, Jean, może niezły chłopiec, inteligentny ponad swój stan, przeciętnie uczciwy, nawet nie pozbawiony godności. I oto w ciągu godziny co z niego się stało: uwodziciel, złodziej, szantażysta, przeniewierca, morderca... Oto jak cienka ścianka dzieli człowieka od zbrodni. A zbrodnia ta nie jest bynajmniej przywilejem nizin społecznych. Żyje oto bezkarna i w pałacu hrabiowskim, w jej atmosferze chowała się panna Julia, córka utytułowanej podpalaczki i wysoko urodzonego sutenera.

Naturalizm Strindberga zasadza się i na tym, że czerpie swój dramat w samej naturze ludzkiej; odbywa się całkowicie bez zewnętrznych impulsów. Ileż spiętrzył ich dramat grecki, aby stworzyć Edypa, ileż trzeba było na to sztuczności, wyroczni wieloletnich nieporozumień. Aby osiągnąć tragiczny mezalians, czyż trzeba aż tylu zawikłań? - zda je się mówić Strindberg. Wystarczy, aby w ciepłą noc świętojańską samowolna dojrzała panna została w domu ze służbą; aby na zabawie wiejskiej przetańczyła łaskawie parę tur z przystojnym lokajem: resztę sprawi noc, natura, sposobność - i dramat gotowy.

Zapewne, ta panna Julia chowała się w niezupełnie normalnych warunkach; wcześnie poznała sekret, cichym paktem wspólnictwa łączący jej rodziców; nauczyła się gardzić nimi i światem, zwłaszcza mężczyznami; miała narzeczonego, nad którym znęcała się poty, aż uciekł i oto na parę tygodni przed ślubem została sama, z podnieconymi zmysłami, z rozigraną wyobraźnią, w tym zapowietrzonym domu, do którego nie łatwo zabłądzi nowy konkurent. Ale nie ma - zdaje się - świadomości tego, co się w niej dzieje. Cóż złego przetańczyć z Jeanem, rozerwać się? Stopniowanie katastrofy panny Julii wycieniowane jest, mimo szybkości tempa, wcale subtelnie: ten Jean interesuje ją kolejno swoją inteligencją, drażni pełną uszanowania godnością, wzrusza zwierzeniem tajonych uczuć, jakie w mim budziła, dramatu, jaki przez nią przeżył... Jest prawie poetyczny... przed tym. I konieczność ukrycia się w jego izdebce przed niedyskretnymi oczami gawiedzi czyni resztę. Hamulce zawiodły.

Katastrofa panny Julii stała się faktem. Ale ileż takich katastrof drzemie w sercu ludzkim w stanie potencjalnym, ileż ich kryją białe panienki ze dworku, których szczebiotem tak długo teatr zabawiał publiczność! Zerwać z tym szminkowaniem życia - woła teatr naturalistyczny owej epoki - zerwać z udawaniem, że się nie widzi, czym ono jest naprawdę, brutalnym i okrutnym koszmarem. Pokazać nareszcie życie, prawdziwe życie.

Teatr, mimo wszystko, nie poszedł tą drogą. Wszystkie "freie Bühnen", "Théatre libre" (w tym zakresie przynajmniej) były epizodem. Prawdziwe połcie surowego mięsa, zapach zgniłego siana, którymi naturalizm kokietował widzów ze sceny, rychło przyprawiły o mdłości. Ale to, co było w nim odkrywczego i płodnego, weszło w krew, skrzepiło talenty. U nas okres ten wydał Perzyńskiego, Zapolską. Wprost z niego wiedzie się makabryczny żarcik Rittnera "Odwiedziny o zmroku", który oglądaliśmy niedawno. Ale i siła Rittnera.

Oglądając dziś "Pannę Julię", możemy dokonać w myśli interesującego rozgraniczenia tego, co jest z doktryny, a co z talentu. I gdyby ktoś nie znał historii "Panny Julii", gdyby podtytuł nie przypomniał mu, że to jest "tragedia naturalistyczna", zaledwie by się tego domyślił. Odpadły teorie, został utwór tęgo napisany, zwarty, żywy, ani naturalistyczny ani idealistyczny - po prostu ludzki. Ta panna chowana na wsi, bliska zwierząt i towarzystwa ludzi niższych stanem, pierwotna w Instynktach, osamotniona, bez matki, drżąca przed despotą ojcem, którego nie szanuje, pokrywająca swą potrzebę czułości arogancją i dumą, wpada w pułapkę natury... Potem arogancja i duma opada, zostaje bezradne dziecko. Jest jedna replika panny Julii (ślicznie powiedziała ją p. Eichlerówna), która, budzi uśmiech, a zarazem ma coś wzruszającego. Kiedy partner jej występku stara się ją zreflektować, że ostatecznie nic się takiego nie stało, że błąd nie musi mieć następstw, że nikt o nim nie wie i nie może nawet przypuszczać, ona odpowiada cichutko: "Tak, ale to się może powtórzyć"...

Młody reżyser, p. Axer, miał przed sobą dwie drogi. Mógł potraktować "Pannę Julię" historycznie, wystawić ją (opierając się na tradycjach) tak, jak ją grano niegdyś, ze wszystkimi akcesoriami naturalistycznej ramy i takiegoż stylu, ze słynnym "swądem smażonej nerki" etc. Ale nie miał obowiązku takiej rekonstrukcji. Atmosfera utworu, komentarze do niego, styl teatralny epoki, nawet interpretacje samego autora, to są rzeczy przemijające; zostaje tekst, i ten tekst może do każdego z pokoleń mówić co innego. Nie ma konieczności akcentować "naturalizmu", skoro go dziś w samej sztuce nie odczuwamy w tej mierze; termin ten stracił już swój sens; od czasu Strindberga teatr oswoił nas z wieloma rzeczami. Najgminniejszych słów na scenie użyli Wyspiański i Rostworowski, takich, jakich nigdy nie śmielił się użyć "naturalista". Miał tedy reżyser prawo zmatować to, co było w tej sztuce świadomą prowokacją, a wydobyć to, co pozostało jej ludzką wartością. Szkoda jednaki, że aby to uczynić, uważał za potrzebne obejść się zbyt samowolnie z samym tekstem, łagodząc jego akcenty. Zemściło się to o tyle, że dla nieznających sztuki finał jej pozostał tajemnicą, a narzędzie losu, trywialna brzytwa, którą dopiero co lokaj się golił, a która ma za chwilę podciąć gardło panny Julii, przeszła ledwo że zauważona. Zatarł się również nieco kontrast dwojga kochanków - jeżeli ich można tak nazwać - przedtem i potem. Panna Julia p. Eichlerówny, która miała prześliczne akcenty, za wcześnie może - niemal od początku - zdawała się dojrzała do katastrofy, o której się zapewne tej hardej pannie z początkiem pierwszego aktu nie śniło. P. Hnydziński, bardzo dobry Jean, też może nie wyciągnął wszystkich konsekwencji transformizmu swojej roli. P. Małyniczówna grała dobrze, ale znowuż ucharakteryzowała się zbyt ascetycznie, wskutek czego stosunek Jeana do niej stał się trochę niejasny. Mimo tych niedociągnięć, dała nam ta "Panna Julia" interesujące przedstawienie, a dla młodego reżysera stała się pomyślnym w sumie egzaminem z zadań przedstawiających niezwykłe trudności. Jedynie przeciwko ingerencji reżysera w literę tekstu trzeba się zastrzec, a to dlatego, że te swobody stały się dziś uzurpacją całej szkoły reżyserskiej. Faktem jest, że przy niektórych reżyserach krytyk, piszący o nowym zwłaszcza utworze po prostu nie wie, o czym pisze, o ile nie ma w ręku oryginału.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji