Artykuły

Warszawskie wieczory teatralne. "Panna Julia" Strindberga (Warsztat Teatralny)

Czy Bus-Fekete, pisząc swego "Jana" pamiętał "Pannę Julię" Strindberga? Podobieństwo tematu, sytuacji życiowej nałożenia fabularnego - jest wręcz uderzające. Ale mam wrażenie, że chyba nie znał, gdyby przypomniał sobie potężny utwór szwedzkiego poety, byłby zapewne podarł swój rękopis na drobne kawałki i wrzucił je potem do pieca. Tak bardzo temat Strindbergowski wypadł w tym "Janie" karykaturalnie, nędznie i płasko.

Nie bez powodu próbuję zestawienia tych dwóch utworów. Myślę, że porównanie może być pouczające przez swój kontrast. I w "Janie" i w "Pannie Julii" panna z arystokratycznej rodziny romansuje ze służącym ojca. Temat bolesny i nadwyraz drażliwy, bo związany z najprzykrzejszymi problemami naszego porządku społecznego, naszych obyczajów. Nie wolno tej sprawy poruszać w sposób płaski, zbyt gładki, zbyt zręczny. Jedynym usprawiedliwieniem, jedynym ratunkiem, jedynym wyjściem może być w tych sprawach prawdziwa poezja.

Strindberg był poetą wielkiej miary. "Panna Julia", jednoaktówka rzadko grywana, niemal zapomniana, świeci blaskami niesamowitego piękna. Ileż perspektyw poetyckich odsłania się w dialogach napozór zwyczajnych, w sytuacjach na pierwszy rzut oka naturalistycznych! Jakże wyolbrzymiają się proporcje wydarzeń, które oglądamy w tym utworze! Chwilami odnosimy wrażenie, że to nie kapryśna i szalona, nieszczęśliwa panna rozmawia z inteligentnym i ambitnym lokajem, w szarych ścianach kuchni pałacowej przy akompaniamencie chrapania trzeźwej Krystyny; wydaje nam się, że walczą ze sobą wielkie siły zła i cierpienia, tęsknoty i nienawiści, współczucia i okrucieństwa.

Poezja Strindberga nie rozpływa się jednak we mgłach; jest mocno osadzona w rzeczywistości. Jakże prawdziwa, jak przekonywująca, i jak realna jest owa nieszczęsna panna Julia, której dzieciństwo upłynęło wśród rodzinnych tragedyj, której instynkty nie zostały opanowane przez wychowanie. Jakże ta inteligentna i egzaltowana, namiętna i dumna, stęskniona za miłością i niezdolna oprzeć się głosowi krwi dziewczyna leci w przepaść swego nieuchronnego losu. Jakże się szamoce i męczy, wśród niekonsekwencyj, kaprysów, porywów uczucia i rozczarowań. Flaubert mawiał: "pani Bovary - to ja". Strindberg, pisząc "Pannę Julię" musiał odczuwać to współczucie palące, które nadaje dziełu, najbardziej obiektywnemu znamiona indywidualne i osobiste. Niemiecki krytyk, Herman Esswein twierdził, że cała twórczość Strindberga była jedną wielką autobiografią. W stosunku do "Panny Julii" pogląd ten wydaje mi się prawdziwym tylko w tym sensie, że pisząc ten utwór Strindberg żył życiem swej bohaterki i drogą tajemniczej transfuzjii artystycznej wtłaczał w jej żyły własną krew.

Niebezpieczny to utwór dla młodego reżysera. Wyobrażam sobie, że można wybrać jedną z dwóch alternatyw, jedną z dwóch koncepcyj teatralnych. Pierwsza polegałaby na ujęciu poetyckim, możliwie zacierającym kontury scenicznego realizmu. Możnaby dążyć do zasugerowania widza nastrojem nocy świętego Jana, muzyki chwilami głośniejszej, chwilami przycichającej, ale ciągle obecnej; śpiewu, białej nocy skandynawskiej, która jest jasna - a przecież nie podobna do dnia. Metoda druga, bardziej realistyczna - stworzyłaby pozory utworu niepoetyckiego, aby tym swobodniej, tym jaśniej wyzwolić poezję samego tekstu.

Erwin Axer, który wystawił "Pannę Julię" w "Warsztacie Teatralnym" poszedł - jak się zdaje - raczej tą ostatnią drogą. Muzykę słychać było tylko w pewnych chwilach, śpiew zabrzmiał wtedy gdy to z tekstu wynikło niedwuznacznie, światło było tak jednostajne, jakby akcja nie rozgrywała się nocą.

W stosunku do gry aktorów reżyser zachował się raczej biernie. Dobrawszy sobie świetne nazwiska naszej sceny był zgóry skazany na to, że każda z tych wielkich indywidualności pójdzie drogą własną i zagra w sposób sobie tylko właściwy.

Panną Julią była Eichlerówna. Jej gra była w każdym calu przeniknięta poezją. Głęboko poetycki jest już sam początek, gdy wpada na scenę, jakby chciała coś powiedzieć i jak by niewidzialna siła powstrzymała ją w ostatniej sekundzie; a potem niema w jej grze ani jednego momentu bladego, szarego i martwego; cały czas wstrząsa jej twarzą, jej całą postacią burza najżywszych i najpełniejszych uczuć.

Małyniczówna objęła niewdzięczną na pozór i suchą rolę Krystyny. Ale dla wielkiego talentu - okazuje się raz jeszcze - niema ról niewdzięcznych. Małyniczówna umiała swej Krystynie nadać tyle twardej goryczy, tyle okrutnej pewności siebie, tyle pogardy - że i ona także silnymi konturami zarysuje się w pamięci.

Najmniej mi odpowiada gra trzeciego z tej trójki: Hnydzińskiego. Konstrukcja utworu wymaga, by Jan z początku przybrał zwodniczą i łudzącą maskę. Brutalność, okrucieństwo i cynizm muszą objawiać się zwolna, niedostrzegalnie. Tej ewolucji artysta nam nie pokazał i dlatego mieliśmy wrażenie skrzywione i niepełne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji