Artykuły

Krótki kurs historii teatru francuskiego

Mieszkańcy monarchii austro-węgierskiej mawiali o jednym ze swych mężów stanu, że można by zrobić znakomity interes, kupując go za to czym rzeczywiście jest, a sprzedając za to, czym się być mieni. Wprost przeciwne zdanie należałoby wypowiedzieć o "Warsztacie teatralnym". Jest to instytucja osobliwa. Istotna jej rola w życiu teatralnym Warszawy przerasta znacznie własne jej ambicje. "Warsztat" uważa się tylko za szkółkę dla reżyserów, pokazy swe pragnie ograniczyć do roli popisów. Ale wszystko tak się układa, że przedstawienia "Warsztatu" należą do najbardziej interesujących wydarzeń sezonu. Mamy więc w Warszawie - rzecz paradoksalna - teatr artystyczny mimo woli.

Szczególnie dwa ostatnie pokazy "Warsztatu" godne są uwagi. Pokazano nam utwory dwóch poetów rzadko grywanych w Warszawie dwóch poetów francuskich: Claudela i Musseta. Teatr poetycki, nie bardzo jest popularny w Warszawie. Otóż "Warsztat" gromadzący publiczność literacką i z góry rezygnujący z trosk o znaczną liczbę przedstawień - posiada znaczną swobodę i może dobierać sobie sztuki "trudne", "niepopularne" czy "niekasowe". Dzięki "Warsztatowi" mogliśmy więc słuchać tak rzadko w Warszawie (co prawda również rzadko i w Paryżu) grywanego wielkiego poetę, Claudela.

"Zwiastowanie" jest jednym z najpiękniejszych dramatów stworzonych przez współczesną myśl chrześcijańską: śmiałość łączy się tu z jasnością, konsekwencja i bezkompromisowość z głębią. Nie ma żadnych mistycznych deklamacyj, żadnych niedomówień. Czyn Violany, która z litości naraziła się na mękę fizyczną i moralną, na stratę narzeczonego, hańbę i upodlenie, a także czyn drugi, odpłacający dobrym za krzywdę, wyrządzoną przez siostrę - to wszystko jest w dramacie Claudela psychicznie i logicznie konieczne, jest ponadludzkie, ale zarazem jest najzupełniej i najprawdziwiej ludzkie.

Kołoniecki, który jest u nas tłumaczem i znawcą dramatyki Claudelowskiej zwrócił uwagę, że "Zwiastowanie" to średniowieczna wersja innego wcześniejszego utworu poety p.t. "La jeune fille Violaine", który się rozgrywa współcześnie. Zdaje mi się, że przez tę transpozycję postaci zapragnął udowodnić wieczystość poruszonych przez siebie problemów. Historia ta może się rozgrywać dziś zarówno jak i przed tysiącleciem; jest zarazem średniowieczna i nowoczesna.

"Warsztat teatralny", kierowany tym razem dłonią p. E. Axera, bardzo szczęśliwie zrealizował wizję Claudela. Jakkolwiek zagrano jedynie fragmenty (na tę chorobę, zdaje się, nie ma lekarstwa!), zostały one tak szczęśliwie dobrane, że dawały jasne pojęcie o całości utworu. Sposób ruszania się aktorów, ton i nastrój przedstawienia - były istotnie Claudelowskie. Mysłakowska grała Violenę z prostotą, z wyczuciem, z subtelnością niecodzienną. Maliszewski wzniósł się do wyżyn wstrząsającego tragizmu jako nieszczęsny Piotr z Craonu. Żukowski miał świeżość i naiwność średniowiecznego prostaczka.

Dekoracje Z. Strzeleckiego - wyborne. Furta, której roztworzenie zmieniło aspekt sceny, była niezwykle szczęśliwie pomyślana. Sfalowanie terenu przypominało piękne scenograficzne idee Andrzeja Pronaszki.

*

Musset to przeciwny biegun teatru francuskiego. To prekursor tej plejady francuskich dramaturgów, której najwyższym obecnie osiągnięciem jest teatr Giraudoux. Claudel nawiązuje do religijnej tradycji myśli francuskiej; Musset do jej tradycji laickiej, upajającej się barwnością i blaskiem życia, kultem intelektualnych igraszek i grą słowa. Najcharakterystyczniejszą bodaj sceną "Kaprysów Marianny" które nam zaprezentował "Warsztat", jest kapitalny pojedynek słowny między sędzia a Oktawem; pojedynek na docinki i przymiotniki, na złośliwości, uszczypliwości; rzecz charakterystyczna, że ograniczony Klaudio staje się tu nagle pełnym dowcipu, ciętości i inwencji, gdyż werwa i swoisty hedonizm słowny ponoszą Musseta poza granice prawdopodobieństwa. A jeszcze świetniejsze, jeszcze błyskotliwsze, jeszcze barwniejsze są zawody słowne między Oktawem a Marianną!

Na przedstawieniu tym było pełno w Teatrze Narodowym; publiczność po spuszczeniu kurtyny biła brawo entuzjastyczne. Istotnie z punktu widzenia technicznego, młoda reżyserka L. Jabłonkówna dała dowód niemałej sprawności. Wydaje mi się, że popełniła jednak pewien błąd zasadniczy. Tekst utworu oparty został na "opracowaniu", dokonanym w r. 1851. Otóż tekst książkowy (znakomicie przełożony przez Boya) wydaje mi się bez porównania piękniejszym, zręczniejszym i ciekawszym. Przyjmując wersję "uscenicznioną", reżyserka poszła po linii łatwiejszego oporu - kosztem same go utworu. Rozumiem, że wchodziły tu w grę trudności techniczne. Jednakże, właśnie przy ubóstwie środków materialnych, jakiemi rozporządza "Warsztat" - otwierało się szerokie pole da pomysłowości i samodzielności reżyserskiej. Zamiast godzić się na sztuczne powiązanie obrazów - można było operować chwilowym spuszczaniem kurtyny czy oświetlaniem pewnych części sceny.

Grali sami aktorzy z nazwiskami opromienionymi sławą. Stosunkowo najmniej przekonywującą wydała mi się tym razem Romanówna, doskonała tylko w szermierce słownej, blada w scenach pozostałych. Także i Roland niewiele miał w sobie wertyzmu, bez którego rola Celia nie bardzo jest przekonywująca. Natomiast sędzia Klaudio znalazł soczystego wykonawcę w osobie Grolickiego, Małyniczówna w przejmujący sposób zagrała Hermię (jakże jej drżały ręce, gdy opowiadała o tragicznym zgonie młodego Orsiniego!), a Śliwiński, zbyt, rzadko zatrudniany w naszych teatrach doskonale wżył się w hulaszczego, lecz szlachetnego Oktawa.

Dekoracje Z. Strzeleckiego trochę chyba za szare w kolorycie. Przecież to ma być Neapol i karnawał. Jaskrawość barw wydaje się tu konieczną!

*

Teatry warszawskie umówiły się widocznie, by nam dać pokazową lekcję historii teatru francuskiego, od Musseta aż do Mauriaca, poprzez Rostanda, Claudela i... Feydau.

Nie mamy powodu skarżyć się na to, chociaż prawdę mówi Boy, gdy podnosi, że każde niemal wznowienie stanowi pozycję martwą, która najdłuższy przeciąg czasu wypiera - pozycje żywe. Jeśli już jednak mamy sięgać do przeszłości, przypomnienie takich poetów jak Claudel i Musset zawsze będzie pożyteczne. Natomiast trudniej się już pogodzić ze wznawianiem fars Feydau, które równocześnie zagarnęły dwa teatry: Letni ("Dama od Maxima") i Wielką Rewię ("Dudek").

Ten "Dudek" to rozpaczliwy przykład bezradności i monotonii. Dziwna rzecz! Wiek XIX tak obfitował w wielkie umysły wspaniałych pisarzy, publiczność kulturalną i subtelną. Na przekór Leonowi Daudet i z o wiele większą racją można by napisać książkę "Le sublime XIX siecle". Ale w jednej dziedzinie poprzedzające nas pokolenie bynajmniej nie może zaimponować w dziedzinie teatru rozrywkowego. Jakże ten teatr był płaski! "Dudek" pokazuje nam 3 pary małżeństw, w których mężowie zdradzają swe małżonki lub sami są przez nie zdradzani; sytuacje które stąd wynikają są dziwnie pozbawione komizmu, dziwnie ubogie. Sam "cocuage" wydaje się nawet i autorowi niedostatecznym środkiem rozweselenia widzów; dodaje więc efekty tak grube jak kalectwo (głuchota) jednej z żon lub nieporozumienie, wynikające ze złego opanowania języka francuskiego przez inną/ Zawodzą też czysto mechaniczne środki rozweselenia, np. ten dzwonek elektryczny ukryty w łóżku w akcie II.

Obsadę otrzymała ta farsa znakomitą. Skalska jest jedną z żon zazdrosnych; Różańska z humorem kaleczy język francuski i dybie na cnotę Fertnera; Skwierczyńska jest żoną głuchą; Benita gra niemądrą i płochą Armandynę. Orwid, trochę bez przekonania (i nawet jak mi się zdaje - z niesmakiem) udaje kobieciarza; Ruszkowski, jak zawsze jest niezawodny i kulturalny; Walter własnym humorem i taktem podpiera rolę maj. Pinchart; Fertner tym razem nie żałuje sobie rozlicznych gierek i sztuczek. Od tych aktorów niekorzystnie odbija przesadzony Regro. Nie mogę pogodzić się ze stylem tego artysty. Reżyseria Chaberskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji