Artykuły

HALKA na Wybrzeżu

Życie operowe rozpoczęło się na wolnym Wybrzeżu gdańskim 24 sierpnia 1949 roku uroczystym przedstawieniem Halki pod batutą Stefana Sledzińskiego, w reżyserii Iwo Galla i oprawie scenograficznej Romana Bubieca. W tej Halce debiutowała Maria Fołtyn, wtedy uczennica Średniej Szkoły Muzycznej w Gdańsku w klasie Adama Ludwiga. Inicjatywa Iwo Galla wywołała entuzjazm widzów. Od tej chwili trudno już było wyobrazić sobie Wybrzeże bez opery.

Halka Moniuszki była w Operze Bałtyckiej wystawiana dwukrotnie, obecna realizacja jest trzecia. Do szlacheckiego świata prowadzi nas w I akcie renesansowy portal - brama wejściowa do ogrodu pałacowego. Na tym tle rozbrzmiewa uwertura. Pod batutą Bogusława Madeya orkiestra Opery Bałtyckiej ma dużą siłę wyrazu i muzyka od pierwszej chwili wciąga słuchacza w tragiczny konflikt, który rozwinie się w dalszym ciągu opery. Dopiero po uwerturze, przyjętej długimi oklaskami, Marian Kołodziej, twórca wspaniałych, monumentalnych dekoracji, wprowadza nas na podwórzec pałacowy. A gdy usuwa przednią ścianę domu, zdumionego widza olśniewa rozjaśniające się powoli wnętrze - obraz dawnej staropolskiej świetności. Na tle wspaniałego gobelinu, przypominającego wawelskie arrasy,-stoi tłum szlachty - wszystkie kontusze, stroje kobiece, kostiumy baletu utrzymane są w jednej gamie kolorystycznej: w odcieniach beżu, brązu, rudości. Cały orszak polonezowy stanowi jakby dalszy ciąg gobelinu.

Marian Kołodziej zamierzał skontrastować dwa środowiska - szlacheckie i góralskie - pierwsze charakteryzując purpurą, dla drugiego przeznaczając zgrzebny len. Brak na rynku takich materiałów zmusił go do rezygnacji z tego pomysłu. Mimo to dekoracje i kostiumy oklaskiwano w pierwszym i w trzecim akcie.

Partia orkiestrowa udramatyczniona przez dyrygenta do granic możliwości jest ważnym elementem - komentuje wydarzenia, zmiany nastrojów, rozwija tok treści emocjonalnej dzieła. Szczególny walor ma wykonanie antraktów. Bogusław Madey zrezygnował ze skrótów, które wydały mu się nielogiczne. Otworzył "vide" w tercecie Zofii, Janusza i Stolnika i w duecie Janusza i Jontka, poczynił minimalne retusze w instrumentacji, bo - jak twierdził - jeśli jakaś myśl jest w partyturze, a jest ukryta, należy ją wydobyć.

Reżyseria Hanny Chojnackiej, daleka od stereotypu operowego, szuka nowych, oryginalnych rozwiązań. Zindywidualizowane prowadzenie solistów daje w rezultacie bohaterów głęboko ludzkich, wzruszających. Z obu obsad, jakie przygotowała Opera Bałtycka, każda jest nieco inna. Owa inność zaznacza się najwyraźniej w postaciach Halki i Janusza. Debiutantka Bożena Szmyt-Piontek, studentka V roku Akademii Muzycznej w Gdańsku, to Halka młodzieńcza, urodziwa, o głosie jeszcze dziewczęcym w brzmieniu, żywiołowa, prawdziwa w swej prostocie. Przy tak dobrych warunkach scenicznych musi jednak popracować nad intonacją w wysokim rejestrze. Gościnnie występująca w tej partu solistka bydgoska Katarzyna Rymarczyk (II obsada) jest artystką dojrzałą, śpiewa z dużą kulturą, frazuje muzykalnie, ma piękne i nośne piana.

Różni w wyrazie są też dwaj "panicze". Janusz w wykonaniu Andrzeja Koseckiego wydaję się człowiekiem słabym, uzależnionym od swojego środowiska, pogodzonym z konwencjonalnym małżeństwem - bo tak trzeba. Jesteśmy jednak skłonni wierzyć, że istotnie łączyły go z Halką uczuciowe więzy, a obecnie, świadom jej niedoli, również w jakiś sposób cierpi. Andrzej Kijewski jest paniczem gładkim, pełnym galanterii w swoim środowisku, bezwzględnym wobec pańszczyźnianej chłopki. Stać go tylko na zniecierpliwienie, zdawkowe powtarzanie słów bez pokrycia - byle pozbyć się niewygodnej sytuacji.

W partii Jon tka Wystąpił Franciszek Przestrzelski. Jest to śpiewak obdarzony dużym głosem i chyba nadmierną wrażliwością, bo psuje mu ona emisję, uniemożliwia kontrolę głosu. Ma ogromne możliwości, nie umie jednak w pełni z nich korzystać. Jego Jontek był egzaltowany, zabrakło naturalności, choć arię w IV akcie zaśpiewał na premierze ładnie. W partii Zofii usłyszeliśmy Barbarę Sanejko i Bożenę Zawiślak-Mądroszkiewicz (II obsada). Szlachetną postać Stolnika kreował Maciej Wójcicki, godny, postaciowo nadający się do partii kontuszowych, ładnie śpiewający. Dublował go Andrzej Tymczuk. W pozostałych rolach wystąpili: Henryk Czujkowski, Jan Gdaniec i Jerzy Budnik.

Reżyseria Hanny Chojnackiej obfituje w dobre i świeże pomysły. Jest precyzyjna, nie ma w niej pustych miejsc. Szczególną wartością jest tu ruch - zawsze wyrazisty, pełen ekspresji, plastycznie piękny. Dotyczy to nie tylko solistów, ale również chóru i tancerzy. W pełnych dynamiki scenach zbiorowych chór miał sporo żądań aktorskich, przegrupowań, zawsze bardzo zręcznych. Mazur, którego charakteryzowała swoboda i rozmach, był kwintesencją polskiego ducha. Zaletą układów choreograficznych Hanny Chojnackiej jest to, iż są zawsze wtopione w całość aktu.

W wywiadzie przedpremierowym Hanna Chojnacka powiedziała, że w Halce interesuje ją przede wszystkim problem samotnego cierpienia bohaterki, nie uciekła jednak od problemu społecznego, który w jej reżyserii uwypuklił się z wyjątkową ostrością już w I akcie. Scena zaręczyn Zofii i Janusza nie zostawia widzowi żadnej wątpliwości: Zofia i jej ojciec, a także wszyscy goście dokładnie wiedzą, jak wyglądają związki Janusza z Halką. Mimo to dochodzi do małżeństwa szlacheckiej pary, bo wszyscy przychodzą do porządku nad losem chłopki. Pod koniec drugiego aktu Zofia i Janusz stają naprzeciw siebie jak wrogowie.

Nie jestem pewna, czy Wolski i Moniuszko tak właśnie widzieli tę sprawę. Z partytury to nie wynika. Myślę, że kunszt reżysera winien polegać na takim rozegraniu sceny zaręczyn, aby pozostawić w nieświadomości bodaj Zofię - inaczej nie tłumaczą się w ostatnim akcie słowa Janusza "aby jej nie poznała, drżę cały" i śpiew tłumu "wtedy wzgardziłaby nim". Niepotrzebne wydaje się też podtańcowywanie Halki z paniczem podczas duetu w I akcie. Są to jednak drobne zastrzeżenia, które nie wpływają na wrażenie, jakie pozostawia spektakl.

A wrażenie to jest duże. Tak wystawionej Halki nie było dotychczas na Wybrzeżu. Jest taka osobliwa chwila w IV akcie, kiedy stylowa, drobiazgowo wypracowana sylwetka góralskiego kościółka tonie w odrealnionym świetle, gdy oszalała z rozpaczy, pragnąca zemsty Halka zbliża się do zamkniętych drzwi z pochodnią w ręku. Wtedy drzwi otwierają się ukazując klęczące rzędem dziewczęta i rozbrzmiewa pieśń prosząca o zmiłowanie. W niepowtarzalnym momencie jakże pięknej symboliki dopełniają się w tworzeniu nastroju plastyka, muzyka, reżyseria - w pamięci widza pojawia się krakowski ołtarz Wita Stwosza. Skojarzenie podnosi jeszcze wartość chwili.

Czysto i szlachetnie brzmiał chór żeński. W ogóle chór przygotowany przez Wiesława Czerskiego śpiewał dobrze, osiągnął szeroką dynamikę, a miał niełatwe zadanie bo w Halce są duże, odpowiedzialne sceny chóralne. Szczęśliwie się stało, że premierę Halki przygotowali nam artyści najwyższej miary. Scenografia Mariana Kołodzieja to nie ilustracja, lecz kreacja nowego, własnego świata, zaś muzyka Moniuszki w interpretacji Bogusława Madeya posiada najgłębsze walory dramatyczne i emocjonalne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji