Artykuły

Lśnienie

"Wieczór Trzech Króli" w reż. Łukasza Kosa z Teatru im. Osterwy w Lublinie na XXIV Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalowym "Sztukmistrze z Lublina".

W finale spektaklu Łukasza Kosa Błazen (w brawurowej, poruszającej interpretacji Niny Skołuby-Urygi) śpiewa specjalnie przetłumaczoną i przerobioną na potrzeby spektaklu ostatnią swoją piosenkę (nazwę ją umownie "I wiatr, i deszcz"). Na scenie stoją już przetasowane pary, wydaje nam się, że będą żyli długo i szczęśliwie Tekst piosenki nie pozostawia jednak złudzeń. To przecież aktorzy, a my jesteśmy w teatrze, zatem pytanie, czy ten sielski happy end w ogóle jest możliwy, zaczyna nam dźwięczeć nad uchem, jak natrętna mucha. Aktorzy tańczą, Błazen śpiewa. Pojawia się magia, wymyślony przez Szekspira świat zaczyna się mienić mnogością znaczeń: niby wiadomo wszystko, a przecież wątpliwości tyle, że nie wiadomo nic; niby wszyscy są szczęśliwi, a przecież szczęście to zbudowane jest na piasku; niby wychodzimy z teatru z poczuciem ukontentowania, a przecież wiemy, że jest ono ułudą. Owo "lśnienie" opowieści, spektaklu, teatru w ogóle, to jedna z najcenniejszych i najbardziej trudnych do osiągnięcia właściwości teatru wielkiego stradfordczyka. Tu się udaje, gdyż na jawnie zdemaskowaną przez Kosa autoteatralną i wzmocnioną ckliwą (to komplement, ckliwość podkreśla jej fałsz) muzyką Dominika Strycharskiego opowieść, zostaje nałożona inna narracja, ta głębsza, najpiękniejsza, najczystsza: Nina Skołuba-Uryga, grając Błazna, nagle wierzy w to, co śpiewa. Wydaje się, że na ten jeden moment staje jej przed oczyma całe jej aktorskie życie, pojawia się głębokie zrozumienie swojego losu, jego pogodna akceptacja i chęć podzielenia się nim z nami. W oczach aktorki pojawiają się łzy, z ust jednocześnie nie schodzi uśmiech. Pojawia się gra między fałszem a prawdą, teatrem a życiem, ludzkim losem a jego akceptacją. Oczy Błazna zaczynają się mienić, mieni się za chwilę wszystko, co jest na scenie, opowiedziana właśnie historia, wreszcie cały świat, a więc i nasze, widzów, życie. Piękna chwila, intymna i wzruszająca...

Spektakl Kosa bazuje na tej opozycji między szekspirowską fabułą a jawną nieprawdziwością jej opowiadania. Zamienia płci aktorów, jakby chciał powiedzieć, że przecież w teatrze nie ma to znaczenia. Błazen bowiem to Błazen, Książę to Książę, Sebastian zaś może różni się od Oliwii (na pewno), ale jako jej brat bliźniak (jednojajowy) jest i tak tym, za kogo biorą go inni. Czyż zresztą nie jest to również istota pracy aktorów?

Lubelscy aktorzy podkreślają, że to już szósta inscenizacja tej sztuki w ich teatrze. Czy to nie znak czasu, że dziś, w dobie walk o tolerancję dla osób nieheteronormatywnych, historia miłości Wioli do Księcia Orsino i Oliwii do Cezaria, zamienionego w Sebastiana na skutek zaordynowanych przez Kosa przebieranek (ulubione narzędzie Szekspira) kończy się widokiem dwóch par kobieta - kobieta, mężczyzna - mężczyzna? Normalnie bym narzekał, że znowu, tym razem ma to jednak głęboki sens. W szóstej inscenizacji dokonuje się takich wyborów obsadowych, które na poziomie ludzkim kończą się taką, a nie inną konfiguracją - czyż to nie palimpsest, w którym na plan pierwszy wyłania się to, co ukryte pod historią Violi i Sebastiana, a co jest jednym z głównych (czy nam się podoba, czy nie) tematów współczesności. Wrażenie pozostaje takie, jakby Kos z aktorami wrzucił do maszyny losującej kilka ludzkich postaci, a wynik losowania - zależny, co najpiękniejsze, tylko od natury - wyszedł na zasadzie "jak wam się podoba", stając się sumą współczesnego człowieka, jego marzeń, pragnień, lęków i obsesji. Znów można by tu zastosować czasownik "mienić się". Człowieczeństwo bowiem nasze jest również czystą ułudą, czego najlepszym dowodem jest miłość. To ona sprawia, że rozum, ta krucha opoka człowieczeństwa, zostaje zdominowany przez instynkt, sens natury.

"Wieczór Trzech Króli" Kosa jest znakomity. Oprócz Szekspira mamy dyskretne, pełne finezji znaki teatralne, jak na przykład przesuwająca się granica morza (i teatru), świadcząca o globalnym ociepleniu (i redukcji przestrzeni sztuki). Aktorzy są niezwykli, świetnie czują konwencję, bawią się swoimi postaciami, jednocześnie wnikliwie oddając meandry pokrętnej logiki działań bohaterów, są zarazem "na zewnątrz poematu i w środku". Ostojak, Ledwoń, Sztejman, Janowska, Dobosz, Bielawiec, Gąsiorowicz, Olchawa, Rusin, Kos - wielkie brawa! Spektakl nie mógłby się obejść bez znakomitej, performowanej na żywo przez samego autora, muzyki Dominika Strycharskiego: pełnej inwencji, subtelności, a przy tym współczesnej w brzmieniu muzycznej ironii! Na koniec moje ukłony kieruję w stronę Niny Skołuby-Urygi - gdybym był młodym chłopakiem, to widząc, co ta wielka aktorka wyprawia na scenie, natychmiast złożyłbym papiery do AT. Jej oczy w finale opowieści zapamiętam na zawsze, są bowiem kwintesencją aktorstwa, radości z trudnego rzemiosła, wykonywanego w ciągle niełatwych (z różnych przyczyn) czasach. Są czystą nadzieją i odpowiedzią, dlaczego teatr wciąż trwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji