Artykuły

Wojciech Kępczyński: Nie spadnie żyrandol, nie wyląduje helikopter, ale będzie muzyka Eltona Johna

- "Aida" nie jest musicalem o polityce, ale jeśli ktoś bardzo będzie chciał doszukać się tu odniesień do obecnej sytuacji w Polsce, to na pewno je znajdzie - zapowiada dyrektor Romy i reżyser musicalu Wojciech Kępczyński, w rozmowie z Dorotą Wyżyńską w Gazecie Wyborczej.

- W musicalu powinna być scena zapierająca dech w piersiach. W "Miss Saigon" nad głowami widzów lądował helikopter, w "Upiorze w operze" na scenę spadał żyrandol, w "Deszczowej piosence" padał deszcz. "Aida" pod tym względem jest nietypowa, nie ma takich spektakularnych chwytów. Ale oczywiście będą elementy, jakich jeszcze nie było w żadnym teatrze, przynajmniej ja ich wcześniej nie widziałem - mówi Wojciech Kępczyński przed premierą nowego musicalu.

"Aida" to już 19. musical na dużej scenie Teatru Muzycznego "Roma". Kolejna produkcja, która będzie grana siedem razy w tygodniu co wieczór dla widowni liczącej tysiąc miejsc. Musical skomponowany przez gwiazdę muzyki pop Eltona Johna, którego akcja rozgrywa się w starożytnym Egipcie. Reżyseruje dyrektor Teatru Muzycznego "Roma" Wojciech Kępczyński. Premiera 26 października.

Dorota Wyżyńska: Na afiszu Romy "Aida", ale nie Verdiego. To musical Eltona Johna! Niewiele łączy go ze słynną operą?

Wojciech Kępczyński: To kolejny musical, w którym twórcy odnoszą się do znanych oper. "Miss Saigon" powstała na podstawie "Madame Butterfly", "Rent" zostało zainspirowane "Cyganerią". Muzycznych odniesień do opery Verdiego w "Aidzie" nie ma. Jeśli chodzi o libretto, to są te same postaci, akcja rozgrywa się w starożytnym Egipcie. Historia jest podobna, ale pokazana w zupełnie inny sposób. Opowiedziana nowocześnie, z dzisiejszej perspektywy.

Magnesem jest nazwisko kompozytora.

- O, na pewno. Elton John to niezwykła postać kochana przez publiczność. W muzyce z "Aidy" odnajdziemy jego bardzo charakterystyczny styl pop, ale też usłyszymy elementy reggae i muzyki etnicznej. I tak na przykład na scenie zobaczymy nubijskich niewolników śpiewających gospel, a Dżoser i jego doradcy zatańczą w rytmie reggae.

Premiera "Aidy" na Broadwayu odbyła się w 2000 roku. Elton John i autor libretta Tim Rice byli tuż po sukcesie ich poprzedniego wspólnego dzieła, czyli musicalu "Król Lew". Musical od razu dostał nagrody Tony, m.in. dla Heather Headley za rolę Aidy. Trafił też na sceny w różnych zakątkach świata, np. w Brazylii, Urugwaju, Argentynie, Nowej Zelandii.

Widziałem "Aidę" w 2001 roku na Broadwayu i od tamtej pory marzyłem, żeby pokazać ją w Warszawie. To opowieść o zakazanej miłości, temat jak z Szekspira, jak z "Romea i Julii". Ona jest innej narodowości - i do tego wojenną branką. Chodzi tu nie tylko o uczucia, lecz o to, że kochankowie wbrew woli zostają wplątani w rozgrywki związane z walką o władzę. Ale to oczywiście nie jest musical o polityce. Chociaż jeśli ktoś będzie chciał się dopatrzeć w "Aidzie" odniesień do współczesnej sytuacji w Polsce, to na pewno je znajdzie. Przede wszystkim jednak chcę się skupić na grze aktorskiej, na relacjach między postaciami. To jest bardzo aktorski musical.

To kolejny musical w Romie non replica. Nie tak łatwo dostać prawa na autorską wersję nowego tytułu?

- Moim priorytetem od zawsze są wersje autorskie, czyli non replica production. Nie chcę, żeby przyjeżdżała do Romy zagraniczna ekipa z gotowym formatem inscenizacyjnym. Zależy nam na polskiej wersji światowego hitu. I na to za każdym razem musieliśmy uzyskać zgodę.

"Aida" to już 19. premiera na Dużej Scenie Teatru Muzycznego "Roma". Kolejna wielka produkcja, którą zamierzacie grać siedem razy w tygodniu dla widowni liczącej tysiąc miejsc i co wieczór zapełnionej po brzegi. Teatry, które z trudem zapełniają 300-400 miejsc na kilka wieczorów w miesiącu, mogą zapytać tylko, jak to się robi.

- Poprzeczkę stawiamy sobie coraz wyżej. Moi znakomici współpracownicy i równie wspaniali aktorzy śmieją się ze mnie, że za wysoko dla naszego "kółka teatralnego", bo za każdym razem powtarzam, że "nie zrobimy tej premiery", jednak zawsze jakoś się udaje. Co wieczór na dużej scenie mamy zapełnione tysiąc miejsc. 7 tysięcy osób tygodniowo do nas przychodzi. Przyjeżdżają z całej Polski i zagranicy.

Nasi widzowie przyzwyczaili się, że gramy codziennie ten sam tytuł tak jak na West Endzie. To wymaga sporych nakładów na reklamę, ale dla mnie najcenniejsza jest reklama szeptana, kiedy nasi widzowie mówią po spektaklu swoim znajomym, że było wspaniale, fascynujące, że warto się wybrać do teatru. Daje to najwięcej radości i działa najlepiej.

W Romie oglądaliśmy sprawdzone tytuły z West Endu, np. "Koty", "Upiora w operze" czy "Les Misérables", ale ostatnio też "Pilotów" - oryginalny polski musical, który stworzyłeś. To było ryzyko finansowe? Czy jako twórca i reżyser i jednocześnie dyrektor Romy jesteś z tej produkcji zadowolony?

- Mój mistrz Aleksander Bardini twierdził, że jak artysta jest z siebie zadowolony, to przestaje być artystą. Zawsze można było zrobić lepiej. Zagraliśmy ponad 400 spektakli, ponad 400 tysięcy widzów obejrzało "Pilotów". To było takie moje dziecko. Bardzo osobisty materiał odwołujący się do historii mojej rodziny, ale też podsumowanie mojej 28-letniej przygody z musicalem.

Jako twórca i dyrektor jestem w trudnej sytuacji. Od czasu do czasu "rozsądny dyrektor" musi porozmawiać z "szalonym twórcą", żeby w kasie wszystko się zgadzało. Ale kolejny raz, nie rezygnując z wartości artystycznych, udało nam się osiągnąć sukces finansowy, zarobić na kolejną produkcję.

Skoro już trochę wspominamy, to przypomnę, jak było z musicalem "Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze". Kiedy byłem dyrektorem teatru w Radomiu i ogłosiłem, że zamiast kilku małych premier lektur szkolnych zrobimy musical z West Endu, radni chcieli mnie odwołać, bo przeznaczyłem roczną dotację na stworzenie tylko jednego spektaklu. Okazało się, że ta jedna premiera była strzałem w dziesiątkę. "Józef" miał świetne recenzje, entuzjastyczną publiczność, ale odniósł też ogromny sukces finansowy. Zarobiliśmy nim nie tylko na kolejny sezon, ale nawet na kilka następnych.

Oczywiście, sukces nie zawsze się opłaca. Przypomnę, że Roma nie ma dotacji na działalność artystyczną, dostaje od miasta pieniądze na zapłacenie czynszu i środki stałe. Na nowe produkcje musimy sami zarobić.

Od początku mojej pracy w Romie byłem pewien, że musical jest przyszłością teatru muzycznego. Jestem wielbicielem opery, zwłaszcza tego, co robią Mariusz Treliński i Boris Kudlicka w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, staram się być na każdej ich premierze. Ale Warszawie jest potrzebny teatr musicalowy, który jest formą rozrywki przez duże R i świetnie uzupełnia teatralną ofertę miasta.

Pamiętasz, jak to było tu na początku mojej dyrekcji. Jakie były nerwy, jak trudno było przekonać władze miasta, że musical przyjmie się w stolicy, bo w Romie wtedy królowała operetka.

Zainteresowanie musicalami z roku na rok jest coraz większe. Mamy już ponad 80 tysięcy fanów na FB, którzy czekają na naszą kolejną produkcję. Są osoby, które przychodzą na ten sam tytuł po kilka, kilkanaście razy.

Musical wymaga fantastycznych głosów, najlepszych w kraju. Tacy zresztą się do nas zgłaszają, przeważnie absolwenci Studia im. Baduszkowej w Gdyni. Jestem dumny, że od lat współpracują z nami artyści, którzy sprawdzają się w każdym musicalu. Pamiętam, jak na castingu do "Józefa" w Radomiu pojawił się młodziutki Jan Bzdawka, który oczarował komisję i do dziś ze mną współpracuje. Zagra Dżosera na zmianę z Januszem Krucińskim, którego pamiętamy m.in. z "Les Misérables".

Szkół musicalowych jest coraz więcej, w Akademii Teatralnej jest wydział musicalowy. My od trzech lat współpracujemy z Uniwersytetem Muzycznym im. Fryderyka Chopina, gdzie dzięki mojej inicjatywie powstał wydział musicalowy.

Przyjemnie obserwować, jak rynek musicalowy w Polsce rozkwita. Okazuje się, że jest coraz więcej młodych, utalentowanych artystów, których pasją jest musical.

A jakie odkrycia wokalno-aktorskie przy okazji castingu do "Aidy"? Na kogo mamy zwrócić uwagę?

- Na trzy fantastyczne Aidy. Grają na zmianę Anastazja Simińska, Natalia Piotrowska-Paciorek i Basia Gąsienica Giewont. Mamy trzech Radamesów, czyli Marcina Franca, Janka Traczyka i Pawła Mielewczyka, trzy wspaniałe Amneris: Zofię Nowakowską, Agnieszkę Przekupień, Monikę Rygasiewicz, i wielu innych. Na casting zgłosiło się ponad 500 osób. Po przesłuchaniach, które odbyły się na przełomie marca i kwietnia, został wyłoniony 40-osobowy zespół aktorów, wokalistów i tancerzy.

Każdą postać grają w spektaklu dwie lub trzy osoby.

- To konieczne. Czasem zmiany w obsadzie zdarzają się nawet podczas spektaklu. Komuś siada głos, ktoś inny ma kontuzję, dzieją się różne losowe historie i wtedy musi nastąpić szybka zmiana.

Pamiętam też opowieść o tym, jak grający w "Les Misérables" Janusz Kruciński trafił podczas spektaklu na ostry dyżur, ale wrócił na scenę i dokończył spektakl.

- Przez półtorej godziny publiczność zabawiał niezastąpiony reżyser rezydujący Sebastian Gonciarz. Nie wiem, co im opowiadał, ale zostali i czekali cierpliwie na dalszy ciąg spektaklu.

Kilkakrotnie było tak, że ktoś grał główną rolę, stracił głos, a w drugim akcie po uprzedniej informacji dla widzów zagrał inny aktor. Dlatego sprawdza się system, który mamy, że druga obsada głównych ról jest w zespole i w stałej gotowości do ewentualnego zastępstwa, a wtedy na ich miejsce wchodzi swing, czyli aktor oczekujący obecny w teatrze na dyżurze.

W "Miss Saigon" nad głowami widzów lądował helikopter, w "Upiorze w operze" na scenę spadał żyrandol, w "Deszczowej piosence" padał deszcz. A czym nas zaskoczy "Aida"?

- W musicalu powinna być scena zapierająca dech w piersiach. "Aida" pod tym względem jest nietypowa, nie ma takich spektakularnych chwytów. To jest musical niezwykle wzruszający, nacisk kładę na grę aktorską, na relację między bohaterami, na wspaniały wokal, taniec. Myślę, że oprócz świetnego tłumaczenia Michała Wojnarowskiego, wysmakowanej scenografii Mariusza Napierały, niesamowitej choreografii Agnieszki Brańskiej, świateł Marka Heinza, a przede wszystkim kostiumów Doroty Kołodyńskiej to będzie największa atrakcja.

Ale oczywiście będą elementy, jakich jeszcze nie było w żadnym teatrze, przynajmniej ja ich wcześniej nie widziałem. W ubiegłym sezonie mieliśmy w Romie międzynarodową konferencję "Teatr Jutra", podczas której wielkie firmy europejskie pokazywały najbardziej nowoczesny sprzęt teatralny. Zdradzę tylko tyle, że kilka pomysłów udało się przenieść do spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji