Artykuły

Zbigniew Marek Hass: Nasz teatr był, jest i będzie we mnie

Jeszcze niedawno na stronie teatru można było dowiedzieć się, że Policealne Studium Aktorskie przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie założył Zbigniew Marek Hass. Teraz już nie można. Jego nazwisko zniknęło. Z reżyserem rozmawia Stanisław Kryściński w Gazecie Olsztyńskiej.

W środowiskach związanych z olsztyńską kulturą wiele mówi sią o tym, że źle się dzieje w naszym teatrze. Dlaczego pan, z takim dorobkiem i doświadczeniem już, ani nie kieruje, ani nie uczy w stworzonej przez siebie szkole?

- Stawia mnie pan w trudnej sytuacji, ale pora przerwać milczenie i powiedzieć wprost: ani w samym teatrze, ani w Policealnym Studium Aktorskim nie dzieje się dobrze. Nowa dyrekcja dała się poznać jako mocno autorytarna. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że nie rozumiem i nie zgadzam się z opartą na bezpodstawnych zarzutach decyzją pozbawienia mnie funkcji kierownika studium, a następnie skreślenia z listy kadry uczącej zawodu młodych adeptów sztuki aktorskiej.

Dodajmy, wykładowcą z 35-letnim stażem pedagogicznym na uczelniach artystycznych, UWM i w Studium Aktorskim i odpowiednim dorobkiem naukowym.

-Tak. Ważniejsze jest jednak to, że pracę zarówno w szkole, jak i samym teatrze tracą lub odchodzą doświadczone osoby, które przecież nie angażowały się w żadne spory. Narasta atmosfera strachu potęgowana niezrozumiałymi decyzjami, które są podejmowane i uzasadniane w sposób, który budzi sprzeciw. Jak zafascynowani aktorstwem młodzi ludzie mają się uczyć w atmosferze nagonki na ich nauczycieli... to jest kolejny dramat.

Pana dorobek zarówno aktorski, reżyserski, jak i dydaktyczny budzi uznanie. Która z wystawionych sztuk jest panu szczególnie bliska?

- Każda z nich. Gdybym jednak którąś musiał wyróżnić, to byłby to "Ocean Niespokojny". To była rock opera stworzona przez rosyjskiego kompozytora Aleksieja Rybnikowa. Tytuł do niej na polską prapremierę w Teatrze Rozrywki w Chorzowie wymyśliła na moją prośbę Agnieszka Osiecka. Kiedy zacząłem pracę w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, była to też moja pierwsza sztuka tu właśnie wystawiona. W samym teatrze, tu, w Olsztynie, przepracowałem prawie 30 lat, więc takich ukochanych spektakli jest naprawdę sporo. Ale najbardziej dumny jestem ze Studia Aktorskiego, które tworzyłem, prowadziłem, w którym uczyłem zastępy przyszłych wspaniałych aktorów.

Kiedy mówi pan o studium, to w pańskim głosie słychać smutek. A przecież jeszcze niedawno mówiono, że studium będzie zamiejscowym wydziałem samej Akademii Teatralnej w Warszawie...

- Tak. Była taka szansa. Co ważniejsze, to była również inicjatywa Akademii w uznaniu dorobku, wysoko ocenionego programu, poziomu nauczania i znakomitych wykładowców. Niestety na ten moment została zaprzepaszczona. Zagwarantowane przez Ministerstwo Kultury środki na ten cel zostały wydane gdzie indziej. Nie chcę rozwijać tego tematu. Mam nadzieję, że może jeszcze taka możliwość kiedyś się pojawi. Tu jednak trzeba determinacji w działaniu, umiejętności korzystania z szans, które się pojawiają. Gdzieś w tym momencie nowej dyrekcji tego zabrakło. Nie chcę wyjść na człowieka, który wszystko, co negatywne, przypisuje nowym władzom

teatru, ale trudno pozbyć się smutnej refleksji dotyczącej decyzji przez nią podejmowanych.

Sytuacja w teatrze nie jest ciekawa. Teatrem zainteresowała się Państwowa Inspekcja Pracy. Jedna ze zwolnionych pracownic już wygrała sprawę w sądzie.

- To jest szerszy problem. Dotyczy naprawdę dużej grupy pracowników teatru, którzy skarżą się na złe traktowanie. Jeżeli ktoś miał wcześniej oto pretensje do poprzedniej dyrekcji, to liczył, że wybór nowego dyrektora to zmieni. W mojej ocenie tak się jednak nie stało. Na zmianie zyskała niewątpliwie grupa pracowników bliskich nowej dyrekcji. Pozostali zwrócili się o pomoc do Urzędu Marszałkowskiego i do Państwowej Inspekcji Pracy. To, co opowiadają mi koledzy o tym, co dzieje się w pracy, naprawdę nie jest optymistyczne.

Aktorstwo i sam teatr to silne emocje dla każdej pracującej tam osoby. To często rodzi problemy, ale też tworzy silne więzi. Nie brakuje ich panu?

- Oczywiście, że brakuje. I to bardzo mocno. Tym bardziej, że w naszym teatrze pracują wspaniali ludzie, którzy poświęcili mu i samemu aktorstwu całych siebie, często bez reszty. Wiadomo, że w takich sytuacjach jest jak na okręcie, na którym każdy wykonuje najlepiej, jak tylko umie, swoje obowiązki. To tworzy wzajemne zaufanie, tak bardzo potrzebne w pracy aktorskiej. Brakuje mi też bardzo widzów olsztyńskiego teatru, bo Teatr im. Stefana Jaracza to nie tylko zespół tu pracujący, ale przede wszystkim wspaniali odbiorcy. Kto raz poznał smak pracy dla takich odbiorców, ten już zawsze za tym tęskni.

Zbliża się pana benefis. Czy to oznacza, że 50-lecie pracy twórczej będzie pan obchodził ze złamanym sercem?

- Tak, mam złamane serce, ale nie chodzi tu o miłość do olsztyńskiego teatru. To takie ukłucie w sercu, które spowodowały konkretne osoby. Jednak z mojej strony to miłość, która ciągle trwa. Nasz teatr był, jest i będzie we mnie.

Czego pan życzy Teatrowi im. Stefana Jaracza w Olsztynie?

- Przede wszystkim mądrości, wiary w swoje wielkie możliwości twórcze, które mogą się rozwijać przy partnerskiej współpracy i bez przemocy oraz zawsze tak wspaniałej widowni, jaką ma. Pełnych sal podczas spektakli i możliwości ciągłego rozwoju wszystkim członkom teatralnego zespołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji