Artykuły

Prolongata wakacji

Teatry dolnośląskie postanowiły zapewne przedłużyć nam nastrój urlopowy. Takie widocznie byty Ich intencje, skoro w ciągu Jednego tygodnia mogłem zobaczyć aż cztery spektakle czysto rozrywkowe.

Jednym z nich nie będą się tu szerzej zajmował - I to nie tylko dlatego, że ubiegł mnie Ryszard Bukowski, ale i dlatego, te mam o tym widowisku Jeszcze gorsze zdanie niż znakomity muzykolog wrocławski. Z tak gigantyczną orgią złego smaku, Jaką nam zaprezentowała Dolnośląska Operetka swoją "Panną Wodną", nie spotkałem się Już dawno. Ale prof. Bukowski ma dobre serce i niech to jemu i Operetce wyjdzie na zdrowie.

Wole pokwitować wdzięcznym słowem trzy inne przedstawienia, z których wychodziłem szczerze usatysfakcjonowany. Tym bardziej, te satysfakcja ta miała podstawy nieco szersze nit osobiste zadowolenie recenzenta. W co najmniej dwóch bowiem wypadkach chodzi o spektakle, które będą oglądane nie tylko we Wrocławiu; a ponieważ są dobre - świadczą o tym, iż coś się naprawdę zmienia w tzw. "teatralnej obsłudze terenu".

Oto najpierw udało mi się zobaczyć "Brata marnotrawnego" Oskara Wilde'a w teatrze wałbrzyskim (jest to - jak wiadomo - teatr objazdowy). Widocznie inauguracyjna "Zemsta" stanowiła dla tego najmłodszego w Polsce teatru dobrą wróżbę, gdyż po pierwszym sezonie można z całą pewnością powiedzieć, iż nadzieje nasze nie okazały się płonne. Spektakl, który oficjalnie ów sezon zakończył a nieoficjalnie zapoczątkował nowy, odczułem Jako najczystsze z dotychczasowych przedstawień wałbrzyskich.

Jest w tym niewątpliwa zasługa kulturalnej i pomysłowej, choć nie narzucającej się efekciarsko, reżyserii Zbigniewa Besserta. Poprowadził całość tak, by przede wszystkim w pełni zagrał dowcip Wilde'owskiego dialogu, by zabłysły wszystkie uroki tekstu Lorda Paradoksa. Gdy się ten wspaniale napisany tekst słyszy ze sceny, aż dziw człowieka bierze, że ktoś uznał (Jak to się stało w Krakowie), iż trzeba go ożywiać dodawaniem piosenek.

Jeśli się zaś komuś wydaje, że utwór ten trąci nieco myszką, niech go traktuje tak. Jak to zrobił właśnie Bessert, który zasugerował aktorom nutę lekkiej (ale właśnie tylko nieznacznej, bez Jaskrawego nacisku) parodii. Aktorzy zaś wszyscy podchwycili te tonacje Jak najzręczniej, przy czym gdybyśmy chcieli komuś przyznawać pierwszeństwo, to niewątpliwy sukces odnosi w tym spektaklu Henryk Dłużyński (Algernon Mancrieff), równie swobodny tutaj - w żartobliwie stylowym kostiumie (dowcipna scenografia Wandy Czaplanki), jak w bardzo współczesnej roli Sadybana w "Kondukcie" Drozdowskiego.

Jeżeli z taką pozycją repertuarową teatr wyjeżdża w swój "teren", można być pewnym, że widz tamtejszy otrzymuje rozrywką rzeczywiście kulturalną.

Jak teren, to najczęściej - Estrada. Ileż Już złego powiedziano o tym wędrującym po prowincji omnibusie teatralnymi Ale tym razem Estrada Dolnośląska "zaryzykowała" - Jak to określa w programie Kazimierz Rudzki - coś bardzo sensownego: przygotowane reżysersko przez Zbigniewa Sawana, komentowane wybornie przez w/w Rudzkiego, wykonywane dojrzale przez Lidią Wysocką, Wieńczysława Glińskiego, Anną Ciepielewską i w/w Rudzkiego trzy krótkie utwory dramatyczne pod Jak najtrafniej rzecz nazywającym tytułem "Trzy akty przed północą" ("Kaprys", "Tygrys" i "Szewska pasja Filipa Holtza").

Od Musseta do Maxa Frischa, od salonowo-kostiumowego klejnociku komedii klasycznej do współczesnej groteski, wszystko to - choć zagrane bez szczególnego pietyzmu, a nawet z pewną nonszalancją - zwycięsko zdaje egzamin dobrego smaku i tylko należy pogratulować Mieczysławowi Markowskiemu, że podjął to bynajmniej nie ryzykowne ryzyko.

Wreszcie rzecz trzecia, która Jeśli nie pojedzie w teren, to... z terenu wróciła (o ile wiem, Artur Młodnicki od dawna ma ją w swym portfelu "Imprez pozaplanowych"): "Mąż i żona" Fredry na kameralnej scenie Teatru Polskiego.

Nie ma potrzeby powtarzać tu pochwał pod adresem samego Młodnickiego (zarazem reżysera spektaklu), którego w roli hrabiego Wacława z uznaniem oglądaliśmy Już w roku 1953; można by też zgłosić pewne zastrzeżenia do akcentów szarży wkradających się do interpretacji roli Alfreda przez Igora Przegrodzkiego; ale z satysfakcją trzeba podkreślić, iż nie tylko Fredro się nie starzeje, lecz i zespól naszego teatru ciągle się odświeża ukazując coraz to nowe swe możliwości.

Antonina Girycz bowiem pokazała teraz, że jest równie błyskotliwa, pikantna i interesująca w roli klasycznej subretki Justysi, Jak niegdyś w nader współczesnej postaci amerykańskiej szansonistki ("Autobus do Montany"), Kazimierz Herba zaś w prawie milczącej a Jednak zabawnie wymownej roli lokaja uświadomił nie tylko widzom, że chyba zbyt rzadko pozwala się mu wyjść zza kulis czyli poza Jego stałą funkcją inspicjenta (wśród oklasków, które zebrał przy otwartej kurtynie, były również brawa recenzenta).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji