Artykuły

Już siódma premiera

POWOLI, powoli, ale w sposób widoczny "obrastamy" w tradycję teatralną. "Bratem marnotrawnym" rozpoczęliśmy szczęśnie i z wielkim powodzeniem drugi sezon, a zarazem zaliczyliśmy sobie ni mniej ni więcej tylko siódmą już premierę. Nie jest to statystyka zdolna przyprawić kogokolwiek o zawrót głowy, tym niemniej dla nas, poniekąd "nuworyszy" teatralnych, wysoce krzepiąca. Nie tylko bowiem trwamy uparcie, ale wykazujemy ogromną chęć rozwoju i godziwe ambicje. To znaczy my wszyscy, cała społeczność teatralna: artyści i publiczność. Zaczynamy smakować w teatrze, zwłaszcza że karmi nas wcale znośnie i coraz to lepiej. Dajmy wszakże pokój tej kulinarnej metaforyce i przystąpmy do właściwego tematu.

Jeśli ktoś zna Oscara Wilde'a przede wszystkim jako poetę, będzie się czuł odrobinę zaskoczony jego dramaturgią. Przynajmniej większością dramatów. Wyobraźmy .sobie bowiem, że Kasprowicz ni stąd ni zowąd zaczyna pisać jak sam Bernard Shaw. A tak właśnie - pozwólmy sobie na pewną dozę przesady - ma się rzecz z Oskarem Wilde. Subtelny, czasem także mocno mglisty liryk potrafi być czytelny i błyskotliwy jak uosobienie dowcipu. Przy tym mato interesuje go konstrukcja fabuły, uprzywilejował sobie bowiem ponad miarę paradoks i jemu potrafi poświęcić wszystko, nawet logikę wydarzeń.

"Brat marnotrawny" posiada fabułę na poziomie zgoła banalnej farsy, ale równocześnie odznacza się cudownie wymodelowanym językiem i takim nagromadzeniem dowcipów, że można by nim obdzielić kilka wcale udanych komedii. Toteż sztuki te i właściwie nie oglądamy, lecz słuchamy jak koncertu. Fabuła Jest tu po prostu sprawą drugorzędną i mało istotną, choć przecie dzieje się w niej ogromnie dużo. Toteż widz szczególnie uwrażliwiony na intrygę również nie poczuje się zawiedziony. Słowem: dla każdego coś miłego.

Wałbrzyska inscenizacja "Brata marnotrawnego" bardzo przypadła do gustu publiczności. Reżyser widowiska. Zbigniew Bessert, potrafił wydobyć z. tej świetnej sztuki cały jej wdzięk, urok i błyskotliwość. Przedstawienie ma znakomite tempo, doskonały rozkład akcentów komicznych i świetnie opracowane dialogi. Reżyseria jest ponadto tak dyskretna, że się właściwie jej nie dostrzega. Poszczególne sytuacje i spięcia sceniczne składają się na zharmonizowaną i klarowną całość.

Wszystkie role, nawet epizodyczne, uzyskały staranny kształt sceniczny. Szczególnie podobała się Barbara Komorowska jako Gwendolina, a jej interesującym partnerem był Bronisław Orlicz w roli Johna Wortinga. Świetny duet tworzyli również Maria Szadkowska (Cecylia) i Henryk Dłużyński (Algiernon). Zwłaszcza ten ostatni potrafił w sposób bezbłędny, a zarazem uroczy punktować każdy dowcip i był - jak to się czasem mówi w takich razach - "duszą" całego widowiska, choć - powtarzam - nie posiadało ono chybionych ról.

Zabawna była Zuzanna Łozińska jako lady Bracknell, parę świetnych epizodów stworzył wielce sympatyczny Adam Cyprian, dobrze weszli również w role Józef Powojewski (Lane), Jerzy Tyczyński (Merriman) i Barbara Łukaszewska (Prism).

No i scenografia. Śliczna. Lekka, pełna wdzięku, a zarazem - jeśli można tak rzec - zwięzła i powściągliwa. Stanowiła niezwykle trafne tło dla tekstu Wilde'a.

W sumie zabawne i urocze widowisko. Bez przesady.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji