Nadchodzi chłopiec
"Nadchodzi chłopiec" w reż. Marcina Wierzchowskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Poprzednio widziane przeze mnie spektakle p. Marcina dotykały absolutu. Ten był męczący i irytujący (to akurat jak sądzę zamierzenie twórców), a w całości - niestety letni. Nie zrobiły bowiem na mnie wrażenia dokładne opisy tortur, jakim byli poddawani koreańscy powstańcy, nie dowiedziałem się niczego więcej o wojnie niż wiem, o tym - co robi z ludzi, na każdym poziomie, że jest niewymazywalna, że zmienia DNA. Dosłowność zabiła (nomen omen) pierwszą część spektaklu, nie lubię tak.
Akt drugi, już "stacjonarny", widzowie spektakli p. Marcina wiedzą, o co chodzi, rozgrywa się w Polsce, współcześnie czy też w niedalekiej przyszłości, kilka lat po tajemniczej śmierci Filipa, jego siostra prowadzi na własną rękę śledztwo, próbuje dojść do prawdy. Po co jej ta prawda? I ile łączy te oba te światy - koreański i polski? Nic. Wszystko. Trochę. To już każdy sam widz niepotrzebne skreśla i - chyba trochę o tym jest ten spektakl, przyglądający się także, a może przede wszystkim - sensowi i roli żałoby, zwracam uwagę na najbardziej dojmującą scenę tego przedstawienia, w której matka od 20 lat każdą rocznicę śmierci swojego syna obchodzi jak pierwszą, nie umiejąc się z jego stratą pogodzić.
Myślę więc, że taki widz jak ja, który jest nie ma w sobie chęci wejścia w ten świat, może empatii, ale także stania się aktywną, współczującą częścią tego spektaklu, straci pięć godzin z życia i zaryzykuje przeziębienie. Jednak - mimo, że tym razem moje struny emocji mych pozostały nieporuszone, cieszę się, że ten spektakl zobaczyłem, powody są trzy - to Dorota Pomykała, Paulina Puślednik i Juliusz Chrząstowski.
*
NADCHODZI CHŁOPIEC
Han Kang, M. Wierzchowski, D. Sołtysiński
reż. Marcin Wierzchowski