Artykuły

W rozmaitych odcieniach - od "Więzi" do "Fedry"

"Więzi" Jarosława Murawskiego i Michała Buszewicza w reż. Oleny Apczel, "Fedra" Jeana Racine'a w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku oraz "Przygody Remusa" Aleksandra Majkowskiego w reż. Krzysztofa Babickiego i "Bankiet" wg Witolda Gombrowicza w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Miejskim w Gdyni a także "Tchórz" Jacka Bały w Teatrze Gdynia Główna. Pisze Alina Kietrys w Autografie.

Motanka

Na nowej scenie Teatru Wybrzeże - nazwanej zgodnie z historycznym podglebiem Starą Apteką - wyraźnie tworzy się miejsce do oryginalnych kameralnych realizacji. Tutaj wystawiono "Ruskich" - ciekawą opowieść o obcych i innych wśród nas, tutaj zabłysnęły "Więzi" - spektakl wymagający wysiłku interpretacyjnego od widza, niezwykle urokliwy plastycznie i pełen magii kulturowej wywodzącej się z myślenia reżyserki i autorki, której dzienniki w opowieść teatralną ułożyli Jarosław Murawski i Michał Buszewicz.

"Więzi" traktują o różnych relacjach między Polakami i Ukraińcami. Reżyserka i autorka dzienników przedstawia swą opowieść w teatrze jako zbiór scen, obrazów odwołujących się do doświadczeń między innymi na Majdanie i w Charkowie, kiedy Apczel była wolontariuszką na froncie, ale i do antropologicznej wiedzy nauczyciela akademickiego, historyka sztuki z doktoratem. To rodzaj performansu, w którym piękna wyobraźnia plastyczna tworzy zarówno sytuacje dosłowne, jak i wyczarowuje sceny osadzone w symbolice ludowej i konwencjach kulturowych. Opowieść o miłości, zagubieniu, niepokojach i radościach Olena Apczel buduje przy pomocy "motanek", czyli poskręcanych z materiału niby laleczek - barwnych, jaskrawych. To lalki-symbole. Katarzyna Dałek w roli Oleny (narratorki-reżyserki) odwołuje się do tej tradycji kilkakrotnie, a w ostatniej scenie rodzina odziewa Olenę jak motankę po to, by ochronić ją przed złem i by mogła ona w Polsce zrealizować swoje marzenia.

Motanki miały w kulturze ukraińskiej moc magiczną: miały chronić, wspierać, pomagać w spełnianiu życzeń. Olena w tym spektaklu też jest motanką - którą wrzucono w wir zdarzeń historycznych i nieprzewidzianych sytuacji osobistych. Cała rodzina więc będzie ją wspierać. Małgorzata Brajner jako Matka (także Urzędniczka, Obca kobieta i Sprzedawczyni) prowadzi swoją rolę i epizody naprawdę przejmująco. Jest sugestywna i otwarta na troski i kłopoty Oleny, dojrzała i bardzo ciekawa scenicznie. Charakterystyczna Agata Bykowska w roli Babci zbiera zasłużone brawa za umiejętności komiczne łączone z wątkami rodzinnej tragedii, za dystans i ironię wobec dramatycznych zdarzeń, na które uwikłane we współczesność ukraińskie rodziny nie mają wpływu. Różnorodność to cecha wszystkich grających w spektaklu aktorów: Jacek Labijak jest Bratem Oleny, ale i Chłopakiem, Pogranicznikiem, Żołnierzem; Krzysztof Matuszewski - Ojcem i Polskim Sąsiadem. Wiele wątków buduje barwną urodę widowiska o różnych więziach - przypadkowych i koniecznych, także o więzach krwi. W tej opowieści i Polacy i Ukraińcy mają swoje przywary, z którymi muszą żyć.

Ważna w spektaklu jest przestrzeń, którą świetnie scenograficznie i kostiumowo zagospodarowała Natalia Mleczak. Feeryczne kolory swetrów, płaszczy, skarpet, chust, stylistyka wyprowadzona z folkloru zapraszają do braw.

Fedra Figury

Lubię dobry teatr. Dobrze pomyślany, dobrze skrojony, z wizją scenograficzno-kostiumową, z precyzyjnie ustawionym światłem i funkcjonalną muzyką. Nie lubię aktorów opiętych w mikroporty, kiedy wyraźniej słychać ich problemy z dykcją. Aż dziw, że na małej kameralnej scenie w Sopocie aktorzy potrzebują akustycznego wsparcia. Moda, czy kłopoty z impostacją?

"Fedra" [na zdjęciu] na Scenie Kameralnej w Sopocie w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego jest spektaklem precyzyjnym, dobrze skomponowanym. Nowy przekład Antoniego Libery wyraźnie odświeżył tekst i osadził w możliwych do odczytania współczesnościach. Po raz pierwszy wystawiona na scenie Teatru Wybrzeże "Fedra" Racine'a ma w tym tłumaczeniu poetycki rytm i również dobrze rozłożone przez reżysera i aktorów intencyjne akcenty. To sztuka o namiętności i żądzy, o szaleństwie miłości, któremu Fedra (Katarzyna Figura) żona Tezeusza (Marek Tynda) ulega przy wsparciu bogów. Miłość podstarzałej, władczej i przewrotnej macochy do pięknego cieleśnie, pasierba Hipolita (Jakub Nosiadek) musi przynieść antyczne nieszczęście. Hipolit kocha inną - urodziwą i młodą Akrycję (świetny i wyrazisty epizod Katarzyna Dałek, doskonałej również w wokalizie). Kiedy okazuje się, że wciąż żyje prawowity małżonek Fedry, Tezeusz, wszelkie konsekwencje "winy niezawinionej" poniesie Hipolit. Fedra za namową Enona (Krzysztof Matuszewski) oskarży o kazirodczy związek Hipolita. Rozwścieczony Tezeusz wygna syna i przy pomocy bogów - sprowadzi na niego śmierć.

Spektakl rozpoczyna rozsadzający widownię dźwięk werbli, to Hipolit. Nikłe światło wydobywa jego sylwetkę i po chwili gaśnie. Widownię i scenę zalewa ciemność. A dźwięk świdruje. Świetny akustyczny i muzyczny pomysł Agnieszki Stulgińskiej i reżysera Grzegorza Wiśniewskiego. Ten dźwięk wieszczy tragedię, ten dźwięk rezonuje aż w podłodze widowni. Niepokój narasta. Urywa się wraz z rozświetleniem metalowej, rdzawej, z brunatnymi zaciekami sceny. Perkusja umieszczona w wyciętym w podłodze kole i stojak z dyndającymi nożami zostaną wykorzystane kilka razy w spektaklu. Natomiast plastikowy korpus lalki na patyku porzucony w głębi sceny nie zafunkcjonuje w przedstawieniu. W tej otwartej przestrzeni rozegra się dramat.

Fedra wyłania się z cienia w stylizowanej na grecki antyk bladoniebieskiej szacie i w ciemnych okularach na oczach. W czasie pierwszej rozmowy Teramenesa (przewidujący, spokojny Michał Jaros) z Hipolitem Fedra wchodzi na scenę, ale rozmawiający jej nie widzą. Kiedy Fedra zaczyna pierwszy monolog jest pozornie władcza. Próbuje poradzić sobie z namiętnością, którą zamieniała w nienawiść. Tłumaczy się z niecnych czynów wobec Hipolita pasierba, ale jej wyznania są pozbawione szczerości. Kiedy zacznie krzyczeć z niemocy, jej ból narasta, ale kiedy szepcze, syczy, złorzeczy i piskliwie się przymila - wydaje się jedynie żałosna. Katarzyna Figura w roli Fedry jest wielobarwna i poruszająca. W finale, po śmierci Hipolita postanawia Tezeuszowi wyznać prawdę o własnym miłosnym zniewoleniu i zaborczości. Wtedy wydaje się nieszczęśliwą i zagubioną kobietą, która doprowadziła też do śmierci Enona. Reżyser Grzegorz Wiśniewski z piastunki Enony w tekście Racine'a zrobił "piastuna" Enona - oddanego powiernika i doradcę Fedry. Dał mu siłę, mądrość i cierpliwość. Krzysztof Matuszewski na wysokich obcasach kroczy przez scenę, albo kuca przed Fedrą, kiedy próbuje ją do czegoś przekonać. To sługa dojrzalszy i mądrzejszy od Fedry, którą namiętność oślepia; Fedra nie potrzebuje doradcy. Krzysztof Matuszewski jest dojrzały, racjonalny i przejmujący. Grzegorz Wiśniewski, reżyser doświadczony i perfekcyjny zrobił ważny spektakl na Scenie Kameralnej w Sopocie, w którym tekst oryginału w nowym przekładzie stanowi podstawę widowiska. Okazało się, że dobry reżyser radzi sobie bez teatralnego dramaturga znakomicie. Polecam to przedstawienie.

W Miejskim w Gdyni kaszubska baśń i gra w Gombrowicza

Magia zmieniających się obrazów, nieco tajemniczych przestrzeni, zamek, kościół i kaszubskie chaty na pagórkach, świat baśni opowiedzianej z namysłem i porządkiem to przedstawienie w Teatrze Miejskim w Gdyni. "Przygody Remusa" - spektakl według Życia i przygód Remusa Aleksandra Majkowskiego w tłumaczeniu z języka kaszubskiego dokonanym przez Lecha Bądkowskiego przeszło pól wieku temu jest ciekawą propozycją. Widz może odczuć przenikanie światów: historycznie realnego z magią nierealnych opowieści, marzeń wpisanych w świat wykreowany multimedialnie przez Roberta Turło, Martę Branicką i Mateusza Kozłowskiego, a urządzony według adaptacji i reżyserii Krzysztofa Babickiego.

Nie po raz pierwszy teatr sięga po tę sławną pozycję literatury kaszubskiej. Znaczenie powieści Majkowskiego opisano wielokrotnie. Trzyczęściowa saga miesza światy. Remus to pozornie zwykły wędrowny sprzedawca, za jego sprawą będzie się jednak zmagać dobro ze złem. Miłość do Klementyny, którą gra atrakcyjna Agnieszka Bała, na chwilę przysłoni Remusowi świat, ale ważna będzie również jego przyjaźń z Trąbą (w tej roli naprawdę zabawny Rafał Kowal) i obecność Trąbiny wiecznie zrzędzącej i chciwej żony (bardzo dobry epizod Małgorzaty Talarczyk, która buduje postać z zaledwie kilku cech). Najważniejsze jednak, że w tej opowieści w świat spowity mrokiem wniesione zostaną "światło i nadzieja". Kaszuby mimo mrocznego czasu pod zaborem pruskim mają też magiczne metaforyczne przesłanie: ratowanie Królewianki i zamku. Nieproste zadanie, ale kaszubskimi stegnami przeprowadzi Remus widzów w bezpieczne przestrzenie.

Lubię bajki magicznie opowiedziane. A Smętek kaszubski - tutaj jako Czernik w interpretacji Dariusza Szymaniaka brzmi wspaniale i wygląda dostatecznie złowieszczo w czarnym garniturze. Podobnie ciekawy jest pomysł ze Śmiercią z Kosą, która władczo zagarnia skazane na odejście osoby. Dobra w te roli plastycznie i ruchowo jest Marta Kadłub. W roli Remusa - Grzegorz Wolf - zagubiony, ale i dumny, romantyczny i twardo stąpający po ziemi. Remus zaczyna opowieść po kaszubsku, a potem wiedzie ją po polsku, by tekst lepiej docierał do widzów. Część przygód Remusa wyśpiewana została w balladach, do których muzykę różnorodną, ale i chwytliwą skomponował Marek Kuczyński. Dobrze słucha się tych śpiewanek, co prawda częściowo z playbacku, niemniej w baśniowym klimacie. Szczególnie interesujące są pieśni Królewianki (Olgi Barbary Długońskiej), która również czaruje na scenie kostiumem (dzieło Hanny Szymczak).

Krzysztof Babicki ciekawie pomyślał o kaszubskiej epopei. Tekst Majkowskiego jest dobrze opracowany dramaturgicznie, co wyraźnie zainspirowało Roberta Turło w animacjach plastycznych. Oglądałam to przedstawienie z zaciekawieniem. Remusowy, kaszubski świat w baśniowej nieśpiesznej narracji zmieniał nastroje - odczarowywał i zaczarowywał przestrzeń spektaklu ciągle na nowo. Trud, Strach i Niewarto - trzy tajemnicze postacie w tym przedstawieniu- sprawiały, że zaklęte kręgi przenikały się z realnymi kontekstami historycznymi i przypominały widzom jak ważne w baśniach są przesłania.

Symboliczna warstwa zmieszana z racjonalnością Remusa już od ponad osiemdziesięciu lat fascynuje miłośników zagadki Kaszub. Epopeja Majkowskiego wydano w 1938 roku. Majkowski wiedział, że walka z przeciwnościami jest wpisana w los Kaszubów. I to właśnie udało się pokazać w gdyńskim przedstawieniu w Teatrze Miejskim.

Gombrowicz w klasycznym Bankiecie.

Po "Przygodach Remusa" Teatr imienia Gombrowicza przypomina widzom cztery świetne opowiadania swego patrona. "Bankiet" to spektakl bardzo zręcznie i w pełni profesjonalnie przystosowany przez Tadeusza Bradeckiego, reżysera krakowskiego, mistrza teatru uporządkowanego, jasnego w przesłaniu. Na niewielkiej scenie we foyer Teatru Miejskiego w Gdyni czwórka aktorów pysznie gra. Bradecki wielokrotnie już udowadniał, że szanuje tekst w teatrze i w spektaklu, i że potrafi budować precyzyjnie teatralną nastrojową opowieść.

Cztery opowiadania Gombrowicza Bradecki zainscenizował ze spotymi skrótami. Spektaklowi wyszło to na dobre. Pampelan w tubie, Bankiet, Filbert dzieckiem podszyty, i Biesiada w Hrabiny Kotłubaj tworzą specyficzny porządek przedstawienia. Jednakowo wzorzyste ściany i podłoga, kostiumy w jasnych biało-kremowych tonacjach, piękne stylistycznie fryzury ze świadomym nawiązaniem do epoki to dzieło Hanny Szymczak, która także zagospodarowała, (ale nie zagraciła) małą przestrzeń sceny: pianino, stół i krzesła, a potem jeszcze gramofon z tubą.

O czym to spektakl? Jak u Gombrowicza - o zasadach, które są obalane, ale to nowe nie zawsze tworzy lepszy świat. O obśmiewaniu tego, co w nas płaskie i głupie. O zadufaniu i beznadziejnej wierze we wspólną polską wyjątkowość. O obyczajach śmiesznych i strasznych, rodzinie wyrafinowanej w gustach i prostackiej w treści. Ironia, absurd, a przy tym kunszt aktorski i reżyserska dbałość o szczegóły- to cechy tego spektaklu.

Bardzo ciekawe role w różnych odcieniach stworzyła Agnieszka Bała; jako Maciulek, Arcyksiężna czy utykająca Bezzębna Markiza pokazała wiele aktorskich możliwości i niuansów świadomie używanych do budowania postaci. Różnorodność i wrażliwość gombrowiczowskich bohaterek Agnieszka Bała bardzo dobrze przełożyła na obecność sceniczną. Na duże brawa zasługują też panowie. Rafał Kowal jako zmanierowany Generał albo pretensjonalny Król Gnulio, czy nieszczęsny Baron Apfelbaum potrafi rozśmieszyć widzów do łez. Dariusz Szymaniak - jako Erazm, Kanclerz czy Narrator w każdym wcieleniu w świetnej formie aktorskiej, świadomie operuje głosem i ruch ciała dostosowuje do granej postaci. A Szymon Sędrowski najciekawszy jest w roli Kucharza Filipa z opowiadania Biesiada u Hrabiny Kotłubaj, kiedy to wedle Gombrowicza "chamstwo wykwint przyrządza". Jakże to dzisiaj brzmi dosadnie! Natomiast Dorota Lulka- aktorka doświadczona o wielorakim emploi tym razem znalazła się w cieniu kolegów-aktorów. Wydawała się, przynajmniej na premierze, nieprzekonana do powierzonych jej różnorodnych ról.

Warto obejrzeć takiego Gombrowicza w Gdyni. I to dobrze, że przynajmniej czasami Teatr Miejski sięga po teksty swego patrona. N na pewno nie są najłatwiejsze. Za to w realu gra w Gombrowicza toczy się na co dzień.

Tchórz w Gdyni Głównej

Teatr Gdynia Główna pięciolecie działalności fetuje między innymi premierą sztuki Jacka Bały "Tchórz", określonej jako "odważna tragikomedia". Na scenie trójka aktorów - Małgorzata Polakowska, Stanisław Sygitowicz, Jakub Kornacki i absolutnie autorski spektakl. Bała jest autorem tekstu, reżyserem, scenografem, realizatorem świateł i muzykiem. Ten nadmiar ról trochę rozzuchwalił twórcę, bowiem uznał, że odpowiednią dozą ironii, właściwym dystansem do sprawy, swoistym czarnym humorem załatwi, a może ośmieszy męską niemoc wynikająca z depresji - prawdziwej czy udawanej - czasami trudno dociec. Tytułowy Tchórz przeżywa stany niemocy, które nazywa depresją. Nie chce mu się wstać, nie chce mu się działać i może nawet nie chce mu się istnieć. Z owej psychicznej magmy mają go wyrwać na poły realne na poły wyimaginowane postaci. Kondycja głównego bohatera jest marna, bo nieprzystosowany do codzienności i społeczeństwa, w którym nadal obowiązuje wyścig szczurów, chce jedynie dokonywać czynów bohaterskich. Najlepiej na wojnie. Z psychicznej degrengolady i niemocy mają go wyrwać Pułkownik, zarazem specjalista od tchórzologii oraz piękna Tajna Agentka Wrogiego Wywiadu. Spektakl obfituje w pomysłowe, aczkolwiek nie zawsze dramaturgicznie uzasadnione rozwiązania. Stanisław Sygitowicz jako Tchórz stara się przekonać widzów, że walczy z depresją, ale ta walka jest dość beznadziejna, Małgorzata Polakowska jest rzeczywiście atrakcyjną agentką i nic dziwnego, że Tchórz będzie na nią zwracał uwagę, choć i Pułkownik chętnie zawiesi na niej oko. Te relacje damsko-męskie najbardziej wydały mi się w tym spektaklu schematyczne i jakoś zabarwione niby komicznym seksizmem. Jakub Kornacki natomiast w roli Pułkownika i realizatora tajemniczych marzeń Tchórza jest wyrazisty i dosłowny, szczególnie w scenach walki.

Teatr Gdyni Główna eksperymentuje i z pewnością "Tchórz" Jacka Bały w tej konwencji będzie funkcjonował.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji