Artykuły

Kraków zatańczył dworsko

VII Festiwal Tańców Dworskich Cracovia Danza w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Damy, kawalerowie, rycerze, księżniczki i książęta są wśród nas - od siedmiu lat przekonuje nas o tym Romana Agnel i wymyślony przez nią Festiwal Tańców Dworskich. I - przynajmniej przez kilka sierpniowych dni - można w to uwierzyć.

Oglądając pokazy na Rynku, zawsze się dziwię, że tyle osób w różnym wieku poświęca czas na naukę skomplikowanych średniowiecznych czy renesansowych tańców, które w żaden sposób nie przydadzą się w życiu. Tangiem czy salsą wyuczonymi na kursach można popisać się w klubie, ale pawaną czy innym tańcem, którego nazwę znają tylko specjaliści, raczej nie. Też dlatego, że zmieniły się obyczaje i dworność w tańcu jakoś nie w cenie. W każdym razie - mimo nie najlepszej pogody - pokazy na Rynku zebrały sporo wiernych kibiców, którzy z aprobatą i zaangażowaniem oglądali tancerzy w aksamitach, perłach i jedwabiach. Niektórzy z entuzjazmem ruszyli nawet do tańca; najbardziej rozgrzewający i skłaniający do poderwania się w tany okazał się rosyjski zespół Drolls, grający muzykę dawną, niezwykle energetyczną, nagrodzoną przez zmokniętych słuchaczy okrzykami jak na koncercie rockowym.

Na Rynku można było też oglądać popisy bractw rycerskich, a nawet zapoznać się ze szczegółami odzienia średniowiecznego rycerza. Dowiedzieliśmy się, że człowiek bez nakrycia głowy uznawany był za przestępcę bądź co najmniej osobę podejrzaną albo że noszenie bawełnianej bielizny było oznaką bogactwa, bo wszyscy chodzili w pośledniejszym i tańszym lnie. Rycerz z Tarnowa, na którym się uczyliśmy, był bogaty, bo zademonstrował publiczności bawełnianą koszulę i obszerne gacie.

Znakomity pokaz dali żonglujący flagami Sbandieratori z Ferrary. Było ich trzech - a flag znacznie więcej. Fruwały wysoko, wirowały w powietrzu, owijały się wokół ciała, a żadna nie spadła. Ta kultywowana od kilkuset lat sztuka świetnie wpasowała się w krakowski Rynek - aż szkoda, że nie mamy takiej tradycji.

Festiwal to nie tylko Rynek; w Barbakanie wieczorami można było oglądać taneczne przedstawienia. Angielski zespół Chalemie [na zdjęciu] pokazał składankę komicznych intermediów teatralnych - różnej jakości. Najlepsze były tańce w wykonaniu pary, która jakby zeszła z obrazów Watteau, a po drodze nieco się postarzała. Tańczyła znakomicie i z wdziękiem, a w dodatku miała sporo autoironii i komicznej werwy. Zespół Romany Agnel Ardente Sole pokazał w sobotę najgoręcej chyba przyjęty spektakl - "La Fortuna". Ambitne zadanie zrekonstruowania (przy pomocy specjalistów w tej dziedzinie) baletowych widowisk mediolańskiego dworu Lodovico Sforzy powiodło się znakomicie. Oglądaliśmy tańce z latarniami, tańce z girlandami, popisy dwugłowego (i dwuosobowego) smoka straszącego damy. Bohaterami spektaklu byli Lodovico Sforza, jego kochanka Cecylia Gallerani i świeżo poślubiona Beatrice d'Este. Tańcem zgrabnie opowiedziano historię rywalizacji obu pań o względy księcia Il Moro; zwyciężyła żona, ale to Cecylia stała się nieśmiertelna, za sprawą portretu Leonarda. A Beatrice, nawiasem mówiąc, zakończyła życie kilka lat później, umierając nagle podczas balu... Jedynym zgrzytem w tym starannie przygotowanym widowisku był wystrój Barbakanu, czyli paskudne aluminiowo-plastikowe zadaszenie i konstrukcja sceny, skutecznie zasłaniające średniowieczne mury. Obawiam się, że o ile Leonardo (jeden z bohaterów przedstawienia) pewnie byłby zadowolony ze spektaklu, to ciężko by zniósł takie otoczenie. On, perfekcjonista i niezrównany scenograf zabaw na dworze Sforzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji