Artykuły

Pulp fiction o miłości

- U źródeł mojej opowieści jest bad boy, który uwalnia się niczym dżin z lampy Alladyna i wchodzi w ludzkie historie, by je psuć - mówił reżyser Michał Siegoczyński przed prapremierą spektaklu "Najpierw kochaj, potem strzelaj" w Teatrze Powszechnym w Łodzi.

Izabella Adamczewska: Jest pan Quentinem Tarantino teatru?

Michał Siegoczyński: Bywam też nazywany Woodym Allenem, który chętnie wykorzystywał gagi, a "Wojnę i pokój" przeczytał w 20 minut i zrobił jej parodię. Tarantino i Allen to moi mistrzowie, więc przyjmuję te łatki z satysfakcją, a jednocześnie z lekkim zawstydzeniem, powtarzając teatralną kwestię: "znaj proporcje, mocium panie".

Często słyszę, że powinienem robić filmy, ale to teatr jest moim żywiołem. Używam filmowych akcesoriów, wykorzystuję potencjał nagrywania na żywo i pokazywania tego na ekranie, stosuję filmowy montaż i muzykę, ale efekt jest zawsze bardzo teatralny. Magia teatru to kontakt aktora z widzem, szybka weryfikacja. W filmie nie patrzy się na kamerę, w moich spektaklach - tak, zbliżenie na twarz pozwala publiczności zobaczyć łzę w oku aktora. Tworzenie scenariusza filmowego przypomina matematyczne równanie, a to nie dla mnie. Mówi się co prawda, że Fellini improwizował na planie, ale to wybitny twórca, wychodzący poza film swoją opowieścią.

W "Najpierw kochaj, potem strzelaj" wykorzystuje pan kulturowy potencjał superbohaterów.

- Zdecydowałem się na konwencję baśniową, mitologiczną, biblijną. U źródeł mojej opowieści jest bad boy, który uwalnia się niczym dżin z lampy Alladyna i wchodzi w ludzkie historie, by je psuć. Ludzkie i nie-ludzkie, bo bohaterami spektaklu są też wampiry.

Dlaczego?

- Bo to świetny skrót czarno-białego świata. Motyw wampira narodził się w Turcji, gdzie bardzo silne było chrześcijaństwo. Wampir to antychryst, boi się światła. A jednocześnie postać bardzo komiksowa i dająca różne teatralne możliwości, np. może podróżować w czasie. Znakomita maszynka do grania. W moim spektaklu arystokrata wampir zakochuje się w praczce wampirzycy.

To faktycznie kampowe przedstawienie.

- Wśród zakochanych w sobie par są również agenci, którzy poznali się w Wietnamie, rozstali w wyniku zdrady, ale w obliczu zagrożenia terrorystycznego jednoczą siły. Odnajdują się, żeby zbawić świat.

Sporo w tej komedii nawiązań do współczesności: zagrożenie terrorystyczne, wirtualna rzeczywistość

- I ekologia. Wampirzyca Masza rezygnuje z przemiany w człowieka, bo chce pozostać eko.

Tworząc wątek zakochanego w wirtualu wynalazcy, który całe życie chce spędzić w stworzonym przez siebie świecie, inspirowałem się "Matrixem". To bohater samotny, wycofany, kręcą go romantyczne śmierci.

Jaki jest pożytek z korzystania z trywialnych rejestrów kultury? To upcykling?

- Popkultura ułatwia komunikację. Każdy się w niej odnajduje. Nawet pracując nad "Inną duszą" Łukasza Orbitowskiego, książką bardzo mroczną, wplotłem w ten świat popkulturowe, żartobliwe akcenty. Myślę, że problemem dzisiejszego teatru jest powaga. Klasyczne teksty trudno wystawiać, bo ludzie nie potrafią już słuchać, zmienił się język. Jestem sentymentalny, lubię powiedzieć coś na poważnie, a popkulturowy dystans pozwala temu wybrzmieć. W "Najpierw kochaj, potem strzelaj" wykorzystuję strukturę teledysku.

To strawne dla starszego odbiorcy?

- Mam już doświadczenie z widzem Powszechnego, wcześniej dyrektor Ewa Pilawska zaprosiła mnie dwukrotnie do realizacji spektakli w ramach "laboratoryjnych" prac nad komedią i poczuciem humoru w Polskim Centrum Komedii. Zrealizowałem tu dwie prapremiery: "Brancz" Juliusza Machulskiego i "lovebooka". Ten drugi nie był spektaklem dla nastolatków, również starsi widzowie dobrze się bawili. Zresztą sam jestem bliżej 50, niewiele mnie łączy z dwudziestolatkami. Piotrek Kruszczyński wymyślił określenie "pokolenie 35+", to wspaniały termin, dobrze opisuje nas, urodzonych przed cyfrową rewolucją. Niedawno dwa miesiące spędziłem na pustyni, na internetowym detoksie. Nie działała tam żadna sieć. Zobaczyłem, ile czasu pochłania sieć, jak wiele lektur mi odebrała.

Wziął pan na pustynię komiksy?

- Nie, wbrew pozorom nie jestem ich fanem, właściwie czytywałem tylko "Thorgala". Język moich spektakli nie jest tak do końca komiksowy, czerpię też z narracji serialowych, gdzie często bohaterem jest sam scenariusz.

Po "lovebooku" to kolejny pana spektakl o miłości.

- Kiedy zaczynałem pracę w teatrze, nazywano mnie mistrzem monodramu. Potem zostałem biografistą, bo zrobiłem spektakle o Beksińskim, Elvisie i Najmrodzkim [ten spektakl będzie można zobaczyć w trakcie Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych - red.]. Teraz zauważyłem, że głównym bohaterem moich przedstawień jest miłość. Woody Allen też przez całe życie tworzył jeden film.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji