Artykuły

Machiavelli

Musicalowo-kabaretową spółkę firmującą nowy polski musical pt.: "Machiavelli" z góry obdarzyłam kredytem zaufania. I miło stwierdzić fakt, iż Antoni Marianowicz, Ryszard Marek Groński, Jerzy Wasowski, Zbigniew Bogdański i Alina Afanasjew zaufania tego nie zawiedli. Przebieg akcji wyznaczyła "Mandragora" Machiavellego. Można więc było tę rubaszną renesansową komedię ozdobić piosenkami "względem tego co i owszem", lecz z pewnością wypadłoby to i płasko, i niesmacznie, i staroświecko. Truizmem, iż młody kochanek milszy w łóżku od starego męża, lepiej zabawić się inteligentnie i z dystansem. A służy temu wprowadzona do libretta postać samego Machiavellego.

Zbigniew Bogdański, grający gościnnie tę rolę na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni, istotnie jest kimś obcym, kimś z zewnątrz w świecie, który zainscenizował jako reżyser ku zabawie i nauce publiczności. W prologu i epilogu gra w kości z Oberżystą, Rzeźnikiem i Piekarzem, część właściwą przedstawienia wypełnia gra wyższego rzędu. Machiavelli z cynizmem i przebiegłością tak kieruje losem mamy Sostraty, córki Lukrecji, jej kochanka Kalimacha i męża Calfucciego, że wszyscy są zadowoleni, a sam Machiavelli wraca do łask Medyceuszów. Mama zyskała kochanka, Machiavelli kochankę i stanowisko, Calfucci wymarzonego syna, Lukrecja dziecko i kochanka, a pomocny w prowadzeniu intrygi brat Tymoteusz - pełny mieszek. Wszyscy zyskali, nikt nic nie stracił. Cała zabawa dzieje się kosztem nieszkodliwego durnia Calfucciego, no a dureń sam sobie winien, że dureń.

Ach, i w XX wieku życie byłoby prostsze, gdybyśmy tak mieli zawsze na podorędziu kogoś- w rodzaju Machiavellego, kto podejmie za nas decyzję, za nas weźmie odpowiedzialność, znajdzie durnia i usprawiedliwi nasze małe oszustwa ideą moralności bez skrupułów. My dziś już wiemy, że i tak przyjdzie czas, kiedy sprawiedliwy los wystawi weksel Machiavellemu, a i on sam jest za mądry, by o tym nie wiedzieć. Dowodzą tego przecież jego ironiczne piosenki, m.in. ta znakomita tekstowo o polityce i moralności, które ciągle wyznaczają sobie spotkanie, lecz nigdy nie mogą się na nie stawić. Machiavelli uczy nas praw rządzących życiem, prowadzi grę sceniczną i dialog z widownią.

Używam tu zamiennie określeń "my" i "widownia" - być może brzmi to nieco pompatycznie, lecz fakt, że przedstawienie prowokuje do takiej tożsamości, uważam za bardzo cenny. Przecież gdy owego specyficznie teatralnego dialogu aktorów z widzami braknie, mamy do czynienia z mniej lub więcej udanym pokazywaniem serii zdarzeń, a istota teatru właściwie zanika. Tu nawiązaniu kontaktu pomogła jak sądzę kabaretowa proweniencja realizatorów, a może po prostu tego wieczoru, kiedy ów spektakl oglądałam, była na Bema prawdziwie teatralna publiczność?

Wszystko, o czym piszę, to z pewnością zasługa takiego Machiavellego, jakiego zagrał Bogdański. Pozostali wykonawcy tworzą role jednowymiarowe, tak, by najjaśniej przedstawić tezy swego animatora... Nie ma miejsc pustych, sytuacje zmieniają się szybko. Calfucci Józefa Korzeniowskiego jest tak głupi i pewny siebie, że ośmieszony nie budzi litości, Sostrata Urszuli Polanowskiej rozkwita w romansie z Machiavellim, Lukrecja Grażyny Szymaszkiewicz z rozkapryszonej młodej dewotki zmienia się w pełną szczęścia kochankę i matkę, Kalimach Zenona Bestera przekonuje swą pasją do miłosnych spełnień, brat Tymoteusz Leszka Kowalskiego (rola najbardziej charakterystyczna) bawi kontrastem między zewnętrzną pobożnością i wewnętrzną, zgoła świecką interesownością.

Spektakl ma w zasadzie charakter kameralny, taneczne sceny zbiorowe pełnią funkcje tylko ozdobników właściwej akcji. Scenografia Aliny Afanasjew (podobnie jak w "Madame Sans Gene") operuje gamą ostrych, acz umiejętnie skomponowanych kolorów, kostiumy są proste i zdecydowane w rysunku, brak jakichkolwiek zbędnych szczegółów, wszędzie wyraźne kształty i barwy. To nie jest scenografia, którą można smakować w oderwaniu od spektaklu, jest w niej raczej pewien schematyzm, zgodny zresztą z intencją przedstawienia.

Teatr Muzyczny określił je mianem musicalu. Trochę na wyrost, gdyż słychać, że muzykę podyktowała intencja, nie konieczność. Gorzej, że słychać też wyłącznie banał - w melodyce, harmonii, aranżacji; broni się on jedynie sprawnością warsztatową. Ot, takie, gładkie, "muzyczkowe" konwencje opolskie, sopockie, wieczorno-telewizyjne. Gdybyż jeszcze Wasowski skonwencjonalizował samego siebie, tego z "Kabaretu Starszych Panów" (było tam wiele bardzo interesującej muzyki) - niestety nie. Na wyrazy już nie ubolewania, lecz oburzenia zasługuje natomiast fakt, że w Teatrze Muzycznym w Machiavellim aktorzy śpiewają i tańczą wyłącznie pod playback. Byłby to skutek katastrofalnego braku muzyków na Wybrzeżu? Czy - nie usprawiedliwionych niczym - jakowychś oszczędności finansowych? Czy może brzmieniowej koncepcji tej muzyki? - a to byłby, w wypadku musicalu, domysł najsmutniejszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji