Artykuły

Chce się wyć

"Koktajl z martwą naturą w tle" w reż. Adama Ziajskiego w poznańskim Teatrze Strefa Ciszy podczas 14. MFT Malta. Pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej-Poznań.

Widz był tu zawsze w centrum, był najważniejszy, był kulminacyjnym punktem programu. I tak jest nadal, choć Strefa Ciszy oddziela się od niego podwójną czarno-żółtą taśmą. Szok? Szok! Ale oni znowu wiedzą, co robią.

Zachodziłam w głowę, jaki będzie kolejny spektakl Strefy - po ich zeszłorocznym, monumentalnym przedstawieniu 36,6 poprzeczka ustawiona była tak wysoko, że albo zwijać manatki, albo wyprawiać się na Himalaje. I co? I Adam Ziajski postawił - konsekwentnie! - na przewrotność. Jego, plenerowy wszak, teatr gra tym razem przedstawienie... kameralne. Największą siłą spektaklu są nie fajerwerki, nie wizyjne sceny, nie żywioł ulicy, ale... bardzo subtelne aktorstwo. I - co najważniejsze! - nie buduje się żadnej wspólnoty. Wręcz przeciwnie. - Nie ma nas - mówi Strefa Ciszy. Nie ma nas! Czy tego nie widzicie?

Koktajl z martwą naturą w tle zagrany został na dziedzińcu Urzędu Miejskiego. To najlepsze miejsce dla tego spektaklu - polityczne serce Poznania. Jaka szkoda, że na widowni zabrakło miejskich rajców. Jaki żal, że nie widzieli zaparkowanego tu małego fiata z firankami. Że nie zobaczyli, jak ochroniarze antyterroryści zgarniają brutalnie chłopaka z piłką do nogi, który ciekawie zaglądał do środka. Jak dziarsko wchodzą do akcji i dzielnie zabezpieczają teren, dezynfekują, deratyzują, rozbrajają... Jak doskonale są wyposażeni w specjalistyczne sprzęty. Jak skutecznie ratują świat przed zagładą. A potem zdejmują uniformy, pod którymi mają czarne garnitury z nieskazitelnie białymi koszulami, pretensjonalnie białymi skarpetkami, i dzielą się - ponoć drogą losowania - krawatami (czerwony, biało-czerwony, solidarnościowy i unijny) oraz przystępują do fetowania zwycięstwa.

Ta feta ma w sobie wszystko, co na ostro zaprawione jest prawdziwą, samczą męskością: rywalizację, agresję, destrukcję, gniew, zatracanie się w grze i zabawie do upodlenia, do dna. Jest prawdziwym majstersztykiem, orgią atrakcji, zbudowaną z niemal baletową precyzją. Oto wariacja na temat gry w palanta (tłuczenie reflektorów malucha) płynnie przechodzi w bilard (wybijanie wywietrzników), zapasy i kulturystyczne popisy. Oto wielkie żarcie z jeszcze większymi resztkami, które zaścielą bruk: żre się trzewia nieszczęsnego fiacika. Oto rodeo z maluchem wziętym na lasso. Oto cygara palone ze szpanerską dezynwolturą, aż dach samochodu płonie. Oto mroczna wyprawa wyłącznie dla wtajemniczonych klubowiczów. Jak w filmach o prawdziwych kumplach, jak w reklamach dla silnych mężczyzn. Gdzieś w tle tego wszystkiego są legendy o mitycznych rycerzach, o szlachetnych bohaterach, o chłopakach z podwórkowego boiska... Ale to odległe tło. Tu wszystko jest wynaturzone, spotworniałe, karykaturalne. I kiedy wydaje się, że biedny maluch wyzionął już ducha ostatecznie, można mu jeszcze przebić opony ze złośliwą satysfakcją. Dać ostatnie ujście dla gniewu.

Bo to spektakl o gniewie, którym jesteśmy podszyci (niezależnie, niestety, od płci). Bo to spektakl o bezradnej złości, która nas rozsadza. Bo to spektakl o chęci załapania się na życie - za wszelką cenę. Na to świetne życie, od którego odgrodzeni jesteśmy taśmą: nieważne, jakiego jest ona koloru. I chciałoby się powiedzieć, że bohaterami tego spektaklu są oni. Nasi ulubieni oni, którzy tak bezboleśnie zwalniają z odpowiedzialności. Ale nie...

W finale czterech aktorów zamienia się w kelnerów. Zdemolowane autko staje się stołem przykrytym białym obrusem. Zastawa to lodowa bryła tortu, w którym zatopione jest kolorowe dobro tego świata... Nietrwała skamielina epoki konsumpcyjnej. Aktorzy przecinają taśmy i zapraszają widzów do strefy dla wybranych, do loży dla VIP-ów, na bankiet dla wybranych. I widzowie - najpierw nieśmiało, potem coraz chętniej - wchodzą w tę grę. Do tego stopnia, że niektórzy gotowi są kuć w lodzie, żeby się załapać na kawałek pachnącej pomarańczą pomarańczy. Kelnerzy patrzą na to z kamiennymi twarzami. A młodziutki flecista oprawia całą sytuację w wyrafinowane muzyczne ramy. I chce się wyć. Bo naprawdę nie ma już żadnych nas. Tylko dlaczego, do cholery, tego nie widzimy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji