Artykuły

Wywiało teatr, przywiało piosenkę

"Para nasycona" w reż. Jerzego Satanowskiego w Teatrze Atelier w Sopocie. Pisze Jarosław Zalesiński w Dzienniku Bałtyckim.

Teatr Atelier z teatru dramatycznego, jakim był przez kilka pierwszych sezonów, przemienił się w teatr piosenki. Dobrze to czy źle?

O tyle dobrze, że publiczność, która wciąż tak samo chętnie do teatru na sopockiej plaży przychodzi, wie, czego się spodziewać. Najnowsza premiera również nie zawiodła: było tak jak zawsze.

"Para nasycona" to minispektakl oparty na piosenkach z tekstami Jana Wołka. Tego, że teksty pisał jeden autor, nie odczuwało się wcale, bo Wołek pisze raz ciepło i lirycznie, raz zgryźliwie i dosadnie, rozmaicie. Jerzy Satanowski, reżyserując te piosenki, ułożył z nich mądrą opowieść o godzeniu się z życiem, patrząc wstecz na to co było. To perspektywa stolika, przy którym posiwali panowie grają ze sobą w szachy, narzekając, wspominając i ciesząc się, że jeszcze żyją. Nieciekawe? Ależ bardzo ciekawe. Zwłaszcza gdy jednym z tych "panów" jest Stanisława Celińska, do pary z Janem Jangą Tomaszewskim, grająca jedną z dwóch głównych postaci. Celińska już coś takiego w sobie ma, że samą obecnością na scenie, prostotą i naturalnością, staje się przekonująca dla widzów. Tytuł "para nasycona" mówi chyba właśnie o podobnych do niej ludziach, którzy nasycili się życiowym doświadczeniem i nie muszą grać i pozować. Choć nigdy tego życiowego doświadczenia im nie dosyć.

Ciekawie się tego słucha i z przyjemnością ogląda, jak sceniczne doświadczenie Celińskiej, Jangi czy Mieczysława Czyżykiewicza spotyka się z młodością i świeżością Doroty Osińskiej, Magdy Kumorek czy naszego Arkadiusza Brykalskiego. Można by chyba tylko narzekać na skłonności do tu i tam przesadnego aktorskiego podgrywania piosenek przez Brykalskiego właśnie czy Kumorek. Ale to drobiazg. Na końcowe brawa zapracowali zgodnie wszyscy.

Pytanie, czy brawami i prośbami o bis skwitujemy tegoroczne Lato Teatralne teatru Atelier. Jerzy Satanowski, któremu Andre Hübner Ochodlo oddał ten czas w niepodzielne władanie, postawił jakby kropkę nad i. Teatr Atelier i tak od jakiegoś czasu coraz wyraźniej żeglował w stronę formuły teatru piosenki. Nie obejrzeliśmy w tym roku żadnej dramatycznej premiery. To prawda, że formuła teatru jednego reżysera, czyli Andre Hübnera Ochodlo, z wolna się wyczerpywała. Coraz wyraźniej czuło się potrzebę przewietrzenia teatru, otworzenia go na inną wrażliwość i estetykę. Ale że przy tej okazji w ogóle wywiało z teatru teatr, jakoś mi żal.

Sam mam ochotę powspominać, jak ów dziadek przy stoliku z szachami, dawne czasy, gdy teatr na sopockiej plaży przy Grand Hotelu raczył nas Taborim czy Beckettem. To było jednak zdumiewające. Wprost z plaży, pachnącej słońcem i olejkiem do opalania, wchodziło się do czarnej, dusznej sali i zderzało z twardą egzystencjalną rzeczywistością - i to nie w wersji soft, jak w teatrze Satanowskiego, ale na całość. To se ne wrati latem w kurorcie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji