Artykuły

Słowa są bez poręczy

"Pogłosy" Wita Szostaka w reż. Marka Fiedora i Tomasza Hynka we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.

Inscenizatorzy (Marek Fiedor/Tomasz Hynek) wzięli na warsztat dramatopisarski debiut Wita Szostaka, karkołomny tekst zbudowany z powtórzeń, w strukturze przypominający "Tango" Zbigniewa Rybczyńskiego. Utwór (nagrodzony w konkursie Strefy Kontaktu) jest wyzwaniem już na poziomie czytania: powtarzają się w nim całe akapity z niewielkimi tylko wariacjami, niektóre partie zapisane zostały przekreślonym tekstem, cały utwór zaś pozbawiony jest akcji czy bohaterów i opatrzony enigmatycznymi, minimalistycznymi didaskaliami. Kaskadowy, rozbudowany monolog mężczyzny postawionego w sytuacji straty ukochanej kobiety, to utwór jednocześnie hermetyczny (bo dotyczący jednostkowego doświadczenia) i pojemny (bo doświadczenie owo staje się modelowe).

Zaglądamy do głowy osamotnionego mężczyzny nazwanego przez twórców *** (Przemysław Kozłowski), który jest podmiotem przedstawienia. Kobieta, dotąd stanowiąca dopełnienie jego życia, odeszła (umarła), jedynym śladem po niej jest kolorowa sukienka - i wspomnienia. Pod czaszką mężczyzny kłębią się pamiętające kobietę proste zdania zbudowane z niewielu słów. Zdania i słowa są wciąż te same lub tylko odrobinę się zmieniają, zupełnie jakby przepracowując żałobę mężczyzna próbował wciąż i wciąż na nowo odtwarzać pojedyncze wydarzenia, smakował wypowiedziane niegdyś słowa, z tęsknotą wodził myślami po sytuacjach minionych.

Scena przy pomocy wizualnego skrótu (światło: Jan Sławkowski) przeistacza się w monitor i klawiaturę laptopa. Być może więc *** jest pisarzem próbującym zapisać doświadczenie odejścia i utraty. Cienka czerwona linia świetlna wydziela przestrzeń, w której pojawiają się słowa - aktorki i aktorzy ubrani identycznie jak ***, ruchliwe, wszędobylskie, natrętne postaci. Słowom właśnie są poświęcone "Pogłosy", tym słowom, które przychodzą do zmęczonej głowy, nie chcą z niej wyjść, kotłują się, międlą, zamieniają miejscami, migotliwie zmieniają znaczenia.

Osiem słów/zwrotów, mniej lub bardziej przypadkowych, to wspaniała kreacja zbiorowa (Marcin Łuczak, Ewa Niemotko/Kinga Zygmunt, Mariusz Bąkowski, Paulina Wosik, Anna Błaut, Krzysztof Boczkowski, Zina Kerste, Maciej Tomaszewski). Aktorzy budują twory niezwykłe: nie są to postaci, nie ma również mowy o prywatności. Wszyscy odtwórcy ról słów trzymają pewien wspólny ton, sceniczną nieprzezroczystość, odbezpieczoną obojętność, stan psychofizyczny bardzo trudny do przyszpilenia okrągłym zdaniem czy celnym słowem (sic!). Przychodzące z pamięci bezimiennego mężczyzny słowa obdarzone są własnym życiem: tańczą, energicznie przemieszczają się po zamykającej scenę ścianie, śpiewają, mantrycznie mruczą, kradną energię, sprawdzają potencjał sytuacji. Powtarzalność ich kwestii sugeruje, że ożywione słowa przesuwają jednorazową historię w stronę powtarzalnego mitu. Słowa mówią prawdę czyli kłamią.

Nie ulega wątpliwości, że *** jest w głębokiej żałobie i/lub w depresji. Tak zarysowany bohater zdradza pokrewieństwo z podmiotem narracyjnym "4:48 Psychosis" Sarah Kane. O ile jednak Kane mocno operowała niedopowiedzeniami i wolną przestrzenią (również graficznie, zostawiając liczne światła między wersami), o tyle Szostak, a za nim twórcy przedstawienia, decydują się na odwrotny kierunek. Stawiają na wielosłowie, pracowite i pełne oddania zagadywanie pustki, werbalną próbę poradzenia sobie z brakiem. Tam, gdzie Kane stawiała na poetycką wizyjność, twórcy "Pogłosów" podkreślają raczej prozaiczne, otępiające powracanie do chwil z przeszłości.

Zagadanie nieobecności, próba sforsowania słowem skandalicznej wyrwy w rzeczywistości, jest jedną ze strategii poradzenia sobie z prywatną katastrofą - śmiercią lub odejściem bliskiej osoby. To strategia ocalająca wspólną przeszłość, ale jednocześnie okrutnie żerująca na energii wspomnień. Energię tę konsumuje paranoiczny korowód czynności, np. analiza wspólnych sytuacji, medytacja nad każdym wypowiedzianym słowem w poszukiwaniu podtekstów czy sygnałów, kontemplowanie wspólnych zdjęć - koszmar sprawdzania, testowania i przypominania, który tylko pozornie przynosi ulgę. "Pogłosy" obnażają mechanizm tak naszkicowanej ekonomii pamięci. Nie wszystko zostało zapamiętane - tylko kilka sytuacji, wcale nie kluczowych, wcale nie najważniejszych, raczej pobocznych, takich, które nie znalazłyby się w biografii. Robiłem jej zdjęcie. Przygotowałem rosół. Wyobrażam sobie nasze dzieci. Wstrząsająca prostota zastosowanych przez Szostaka zdań oznajmujących podnosi tekst (i spektakl) na poziom doświadczenia uniwersalnego.

Jedynym grzechem "Pogłosów" jest przegadanie. Przedstawienie trwa tylko nieco ponad godzinę, jednak struktura nawracających powtórzeń sprawia, że może wydawać się dużo dłuższe. Zamysł konfrontacji widzów z obsesyjnymi repryzami jest czytelny i konieczny, szybko jednak orientujemy się w jego celu: pracuje on na scenę finałową, w której wygaszane są emocje, a *** przekracza żałobę, w wieloznaczny, nieoczywisty sposób. Twórcy jednak, zamiast zostawić przestrzeń interpretacyjną, woleli postawić kropkę nad i, a szkoda, bo przedstawienie zyskałoby na skrótach i - choćby niewielkiej - intensyfikacji.

"Pogłosy" Wita Szostaka,inscenizacja: Marek Fiedor/Tomasz Hynek, video: Marcin Dominiak, światło: Jan Sławkowski. Wrocławski Teatr Współczesny im. E. Wiercińskiego, Scena na Strychu, prapremiera: 6 marca 2020.

O AUTORZE:

Hubert Michalak (1983) - absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego (dramatologia), doktorant Uniwersytetu Opolskiego, dwukrotny stypendysta MKiDN, stypendysta projektu Dorman. Archiwum otwarte, dramatopisarz, performer, recenzent, nałogowy czytelnik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji