Artykuły

Z TEATRU. TEATR NOWY: "Anna Christie"

Sztuka w 4ch aktach Eugeniusza O'NeilI'a. Reżyseria Wacława Radulskiego. Dekoracje Wincentego Drabika.

Odwieczny temat. Stary tak, jak życie. Jak morze, ów "pomiot djabli", w którym stary marynarz Krzysztof Christophersona widzi przyczynę zła, co mocnemi więzami oplątato istnienie jego córki. Jeszcze jedna historja upadłej dziewczyny, która przechodzi przez piekło udręki. Nie z własnej tylko winy

Odwieczny temat - i nawet zakończenie tej historji bolesnej, a ludzkiej nie jest nowe. Odkupienie przez miłość - ileż to razy bywało ostatecznem rozwiązaniem wszystkich potwornych węzłów życia biednego dziewczęcia, skrzywdzonego przez los i ludzi. Eugenjusz O'Neill, okrzyczany, jako jeden z najznakomitszych autorów, którego sztuki w Ameryce niezwykłem cieszą się powodzeniem, nie jest wcale Majstrem w dziedzinie melodramatu. Jego utwór niema tej misternej budowy, na jaką się dobywali znakomici technicy teatralni. Odbiega też daleko od metod, jakich używali np. pisarze francuscy. Jest od nich bardziej surowy, bardziej prosty - i bardziej prymitywny. Używa farb mocnych, jaskrawych. Nie cofa się przed najbrutalniejszem słowem, przed najbardziej brutalną sytuacją. I - w finale - staje jak dziecko, naiwny.

Być może - ta prostota jest poniekąd umyślna, świadoma. Eugenjusz O'Neill daje dramat serc prostych, które ukochały morze. Dramat dusz naiwnych i pierwotnych, z których morze zmyło brudny osad ponurej cywilizacji, jej męty plamiące i plugawiące rdzeń istoty ducha. Stary marynarz, kapitan barki, ojciec Anny Christie i młody palacz okrętowy, Mat Burke - aczkolwiek stoją na dwóch przeciwległych krańcach pod względem psychiki - są do siebie podobni, są sobie równi w swojem ukochaniu morza, myślą jednakiemi kategorjami, temi mianowicie, które im narzuca życie na oceanie. Swoboda, prostota, żywioł - odbijają się w ich duszach, wyciskają na nich niezatarte piętno. I, gdy pomiędzy tymi dwoma ludźmi życie postawiło dziewczynę taką, jak Anna, czującą się coraz lepiej i inaczej na szerokim obszarze fal, czerpiącą z nowego otoczenia nowe siły, ale w duszy zachowującą jeszcze gorycz przeżyć tam, na lądzie wśród Innych ludzi - musiało nastąpić starcie, które wywołało u Anny poryw nienawiści. Pod wpływem tego porywu w przerażającej jaskrawości słów czyni Anna spo wiedź swego życia.

I - mimo wszystko - zwycięża. Szczerością intencji, silnem dążeniem ku dobremu, mocą gorącego uczucia.

Wszystko to podane jest przez O'Neilla w formie dość surowej. Z ekspozycji, która najbardziej interesująco się przedstawia, domyślamy się już co stać się może. Ten moment, w którym do starego marynarza, wierzącego, że jego córka czysta, dobra, niewinna, wychowana u bogobojnych krewniaków służy gdzieś uczciwie, przybywa ta córka, Anna, splugawiona przez życie, nędzna, schorowana, nawpół pijaczka, jest przez swój kontrast bardzo silnym i ciekawym momentem akcji, która zdaje się wiele zapowiadać. Kończy się jednak na zapowiedzi. Następne akty, poza początkiem drugiego i paru scenami trzeciego, nie przynoszą nic ciekawego. Przewlekłą akcję stara się autor ożywić brutalnością słów i gestów - bezskutecznie. W czwartym akcie zapada ona w naiwną, prymitywną gawędę; nic się tam nie dzieje, a gdy zaczyna się dziać - jest tak proste, że aż komiczne. Zresztą, zakończenie jest pogodne. Jak w filmie - typowy "happy end". A "Anna Christie" i na ekranie przecież odnosiła tryumfy.

Mam wrażenie, że przekład Sobieniowskiego, może wierny, ale za literacki, kłócący się z prostotą psychiki bohaterów sztuki, jednocześnie niepotrzebnie podkreśla pewne brutalności. W warunkach, w jakich sztuka była u nas grana, w teatrze Nowym, gdzie scena prawie łączy się z widownią, należałoby raczej złagodzić te wszystkie jaskrawości tekstu i sytuacji. Naturalizm sztuki nicby na tem nie stracił.

Młody reżyser, Wacław Radulski, który sztukę O'Neilla wystawił, jest niewątpliwie materjałem na b. dobrego reżysera. Ale miał zadanie niełatwe, tembardziej, że choć mógł dać sztuce obsadę mocną, bo z dobrych sił aktorskich złożoną, ale niezupełnie właściwą, zwłaszcza, jeśli chodzi o rolę tytułową. Tak sumienna i zdolna artystka, jak p. Broniszówna, wydobyła, oczywiście, maksimum wysiłku, rolę opracowała, dała jej mocny podkład charakterystyczny, tak konieczny w pierwszym akcie, zdobyła się nawet na szczere akcenty liryczne, ale nie mogła, w ramach swego talentu, stworzyć takiej całości, która otworzyłaby przed nami duszę Anny Christie, odsłoniła dno ukrytego przed ludźmi cierpienia, przekonała i pokonała prawdą bezwględną postaci, tonu i gestu. Były w tej grze natomiast bardzo szczere i ładne fragmenty.

Najlepszy był Gawlikowski w grubo ciosanej roli starego marynarza. Dobrze dopasowana też była rola Mata. P. Hnydziński grał ją szeroko i mocno. Dał dobry typ silnego w pięści, nie grzeszącego inteligencją, ale o poczciwem sercu marynarza. Dobry epizod dała p. Chaveau. Dekoracje Drabika zasłużyły na osobną recenzję. Rozwiązał on wszystkie problematy dekoracyjne na małej scence b. Reduty po mistrzowsku. Dekoracje II aktu b. śliczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji