Artykuły

Wielki nieformalny rewolucjonista

Choć nigdy nie uważał siebie za nonkonformistę sztuki, nie stawiał za cel przeprowadzenia rewolucji w muzyce, kimś takim się stał i takim pozostanie w naszej świadomości. W niedzielę nad ranem odszedł Krzysztof Penderecki. Jeden z najwybitniejszych kompozytorów XX i XXI w. Miał 86 lat - pisze Piotr Iwicki w Polsce Gazecie Codziennej.

Kiedy wszelkie żółte paski w czasie epidemii i politycznych swarów nagle zaczynają jednym głosem pisać o artyście, to oznacza wiadomość najgorszą. Wczoraj w pewien sposób nasza rzeczywistość na kilka chwil wyhamowała, a rozgłośnie radiowe, które nigdy nie zagrałyby nawet taktu jego fraz, uczyniły to. Nic dziwnego.

Oddanie sztuki Bogu

"Polska kultura poniosła dziś wielką i niepowetowaną stratę. Po długiej chorobie odszedł Maestro Krzysztof Penderecki - najwybitniejszy polski kompozytor współczesny, którego muzyki słuchano od Japonii po Stany Zjednoczone. Czerpiąc z bogatego dziedzictwa polskiej kultury, nada wał jej wymiar uniwersalny" - napisał na Twitterze wicepremier prof. Piotr Gliński. Internet i media społecznościowe pogrążyły się w czerni, a ci, którzy mieli zaszczyt z nim obcować, zarówno jako twórcą, jak i człowiekiem, dzielili się wspomnieniami.

Z jednej strony, odszedł człowiek - postać pomnikowa. Opisana w encyklopediach, od pierwszych fraz: "Strof" {1959), "Trenu - Ofiarom Hiroszimy" (1961), "Psalmów Dawida" czy wreszcie "Pasji wg św. Łukasza". Choć sam Penderecki mówił, że nigdy nie czuł się muzycznym rewolucjonistą, to jednak "Pasję..." tworzył, mierząc się z ikoną Jana Sebastiana Bacha. Młodzieńcza buta? Pewnie tak, skoro sam po latach powiedział, że ocenia to jedynie w kategoriach bezczelności, ale również pełna świadomość, własna wizja twórcza. Wprowadzony do świata muzyki głownie za jego sprawą sonoryzm dla jednych był powiewem nowego, wytrychem do nie-odkrytych światów, dla innych szokującą nowinką, która szybko miała przeminąć. I znowu wszyscy mieli rację, działo się tak, bowiem sama muzyka, styl Pendereckiego ewoluowały. Niezmienne jednak było oddanie sztuki Bogu.

Polska miała wielkie szczęście

- Szacuję, że 70 proc. mojej muzyki to muzyka sakralna - powiedział przed laty Kindze Wojciechowskiej z magazynu "Presto". I paradoksalnie, tworząc taką muzykę, formalnie był w nieustannej drodze. Styl oklejał się jak śnieżna kula. Wystarczy skupić się na "Lacrimosie" skomponowanej jako upamiętnienie ofiar Grudnia 1970, która wyewoluowa-ła do jednej z najwspanialszych form Mistrza, jednej z najpiękniejszych kompozycji XX w. w ogóle "Polskiego Requiem". Bez niego, tej charakterystycznej rytmiki i harmonizacji, nie byłoby III i V symfonii, słynnej VII symfonii "Siedem Bram Jerozolimy" (na jubileusz 3 tys. lat tego miasta) czy "Credo", które nomen omen on sam uznawał za swoje koronne dzieło. Charakterystyczne motywy często powracały w operach "Król Ubu" czy "Czarna maska". Ale Penderecki to również kompozytor chętnie anektowany do ścieżek filmowych, i choć tu miarą sukcesu są te z Hollywood, to dla mnie arcydziełem jest spójność skomponowanych przez Mistrza fraz z obrazem "Katyń" Andrzeja Wąjdy. Kiedy w finale rozbrzmiewa chóralne "Agnus Dei", słychać, że to dźwięki natchnione. Jego dzieło to również wielka praca pedagogiczna, profesury na prestiżowych uczelniach, rektorowanie krakowskiej Akademii Muzycznej. To również otwarte w 2013 r. w Lusławicach, kilka kroków od prywatnej posiadłości kompozytora. Europejskie Centrum Muzyki jego imienia. Penderecki wiedział, że trzeba wspierać młodych. To w nich przetrwa jego dzieło. Sam tego doznałem, pierwszy raz grając pod jego batutą jako raptem 20-latek, aby przez całe muzyczne życie co chwilę stykać się z nim w rozmaitych okolicznościach. Do rangi symbolu urosło wykonanie "Koncertu na orkiestrę" Witolda Lutosławskiego właśnie pod jego batutą. Dzieło obu mistrzów zawsze porównywano, konfrontowano. I było to bez sensu, bo choć wyszli z jednej kultury, byli kompletnie inni, autonomiczni. Tak, Polska miała w tym wypadku wielkie szczęście.

Fascynacja i zachwyt życiem

Ale Penderecki to również człowiek. Kochał naturę, o parku otaczającym jego dwór mógł mówić godzinami. O tym, jak sadził dęby, które krzewy kiedy i jak kwitną, co mu wymarzło ostatniej zimy... I chyba z tej fascynacji, zachwytu życiem, fenomenu stworzenia płynął humanizm jego sztuki. Miał też fenomenalne poczucie humoru, czasami uszczypliwe. - Kiedy tak na was patrzę, to wy jesteście coraz młodsi - powiedział kiedyś na próbie Sinfonii Varsovii, której szefował artystycznie, a w której wielu młodych muzyków, często jeszcze studentów, zdobywało szlify. "Ale to dobrze, bo dajecie mi energię. Taka świeża krew". I po chwili dodał: "Dla wampira".

I jeśli ktoś szuka bardziej namacalnego dowodu popularności, to niech będzie nim ta chwila, kiedy na lotnisku w Moskwie otworzyły się drzwi. Mistrz przyleciał wraz z Sinfonią Varsovią, by prowadzić koncert w słynnej Sali Kolumnowej. W holu czekało na niego 11 telewizyjnych kamer. Dzień później publiczność zgotowała Polakom owację na stojąco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji