Artykuły

"Kto bądź"

(Z okazji premjery "Smutnej i wesołej komedji o życiu i śmierci człowieka" w polskich rymach Jarosława Iwaszkiewicza, w teatrze krakowskim).

Fakt to dziwny, a jednak z najbardziej istotnej natury człowieka wynikający, że w natłoku swych zajęć i czynności, nie znajduje nigdy czasu na uporządkowanie swoich spraw doczesnych i przygotowanie się na wypadek śmierci. Zawsze wyrzekamy na nerwowość i pośpiech naszego wieku, na nasze zmaterializowanie - a oto dowiadujemy się niemal z radością, że jeszcze na długie setki lat przed parą, elektrycznością i innemi "wymysłami" nowoczesnemi, człowiek błądził w zapominaniu o Bogu i jego wyrokach, nie gorzej i nie lepiej od nas. Okazuje się, że bardzo musi być trudno utrafić w sam raz na ten moment, w którym dojrzejemy do zdania rachuby ze swego życia, niezbyt uprzedzając godzinę ostatnią, w obawie, aby ta "gotowość" nie zanadto się przeciągała i nie straciła na swej aktualności.

Umiłowanie życia w istocie ludzkiej jest ogromne i nie masz dość groźnych lekcyj na opamiętanie zatwardziałego w nas lekceważenia spraw duchowych. Zdawałoby się, że atawistycznie przez prawo powtarzającego się, a niczem niewzruszonego porządku rzeczy, człowiek wreszcie zrozumie nieuniknione swe przeznaczenie i że nauczy się innego, pogodnego nad wszelki wyraz, rozpamiętywania nad śmiercią, nie tą gniewliwą i za gardło chwytającą, lecz majestatyczną i dobrą, bo wyzwalającą i będzie mógł od maleńkości bez przerażenia spoglądać jej w oczy. Jakież to błogie uczucie, gdy chociaż na chwil kilka z uśmiechem na ustach zasiądzie z nią do wspólnej narady. Wszelkie dokuczliwości naszego życia, jego małostki, wraz z legjonem tych naszych "najmilszych druhów" w najważniejszej godzinie nas opuszczających, zmalałyby zaraz do śmieszności, a ważność powodzeń lub tragedja potknięć w gorączkowym wyścigu światowym, stopnieją bez śladu w rozkosznej atmosferze chórów anielskich.

Tych niewielu, co się w słonecznej pogodzie na takie szczęśliwe rozumowanie może zdobyć, godnych jest zazdrości - ale tych innych jest legjon, nie dający się nawet policzyć.

Kościół sam widzi ich tak wielu, że raczej pomija nieliczną garstkę wyjątków, twierdząc, że grzesznikiem jest każdy, k t o b ą d ź z ludzi, a legenda o życiu i śmierci bogacza na gruncie angielskiego misterjum nazywa go tą nazwą we wszystkich bez wyjątku trafiającą: Ktobądź.

Nie ulega dzisiaj już żadnej kwestji, że początkiem tych niezliczonych "miracle plays" były przedstawienia liturgiczne dawane w samych kościołach na ważniejsze święta w roku, przedewszystkiem zaś na Boże Narodzenie i Wielkanoc, a ilustrujące głównie narodziny Chrystusa, życie, śmierć i mękę Pańską. Najdawniejsze ich przykłady w języku łacińskim sięgające roku 967 odkrył dla Anglji profesor Skeat a przedrukował je potem profesor Manly w swych badaniach dramatu przedszekspirowaskiego. O rozwoju ich po miastach, na rynkach i ulicach we formie mniej lub więcej jarmarcznej, wiadomo już z kronik trzynastego i czternastego wieku, a ich najbujniejszy rozkwit przypada na wiek piętnasty i szesnasty. Małe drużyny aktorskie objeżdżały ulice na swoich wozach, przedzielonych na dwa pięterka. Na niższym przebierali się w kostiumy i przechowywali swoje rekwizyta, na wyższem odbywało się przedstawienie, pod gołem niebem. Od tych wozów, zwanych "pageant", nazwa ta później przeszła na samo widowisko, zresztą do dnia dzisiejszego przechowana dla określenia wszelkiego rodzaju uroczystych pochodów, korowodów kostiumowych i popularnych widowisk.

Począwszy od wrót kościelnych, misterium angielskie grane było przed domem wójta, a potem na kółkach przechodziło ono od placu do placu, od ulicy do ulicy. Jeszcze w piętnastym wieku kronikarze piszą o licytacjach między zamożnymi obywatelami, którzy się ubiegali o zaszczyt pierwszeństwa, aby przed bramami ich domów "dziwowisko" się odbywało; płacono za to dość spore sumy. Ale właściwie już od czternastego wieku istniały w pewnych większych miastach stałe na ten cel przeznaczone place, względnie odpowiednie rusztowania, na których dawano te widowiska, zapowiadane zawsze umyślnemi na ten cel skomponowanemi prologami, które tak zwany krzykacz miejski (town-crier) rozgłaszał po całem mieście.

"Everyman", którego oryginał "Elekerlijk" najprawdopodobniej jest pochodzenia holenderskiego, datą swego pierwszego druku sięga do początków szesnastego stulecia. Nie jest wykluczone, że grano go czy to po holendersku czy też po angielsku już na sto lat przed jego ukazaniem się w druku.

Dzieło to w różnych czasach różne przechodziło koleje, zawsze jednak interesowało przez swoją stronę bardzo ludzką, przez serdeczność i ciepło, odróżniające je od innych, w swej formie i treści czysto eklezjastycznych. Najlepszym dowodem, że charakter czysto religijny nie zamyka się tu jedynie w pewnej określonej dogmatycznej formie, jest fakt, że protestancka Anglia do dnia dzisiejszego otacza tę katolicką spowiedź bogatego grzesznika wielką sympatją. Przed kilku laty jeszcze specjalna trupa pod wodzą Ben Greeta, aktora i reżysera, objeżdżała cały kraj z tym jedynym utworem w swym repertuarze.

Dla świata nieangielskiego przypomniał to misterium poeta niemiecki, Hugo von Hofmansthal, jako podkład dla reżyserskiej twórczości. Jemu szło o materiał sceniczny, żywy i do wyobraźni każdego widza przemawiający i dlatego trzymał się tekstu oryginalnego w słowie i myśli, zmienił tylko porządek epizodów, prowadząc swych bratów i swatów do stołu biesiadnego, gdy w oryginale zaparcie się ich następowało, we formie klasycznej, tuż po wezwaniu posłańca Boga. Nie ulega kwestji, że podniosła się przez to dramatyczność widowiska i cała akcja otrzymała swoją oś, dla budowy teatralnej tak konieczną. Że z momencie zapomnienia i w szale zabawy, zjawia się Śmierć i nagle i niespodziewanie wywołuje kogobądź przed majestat Pana, to podnosi nietylko dramat sceniczny, ale zarazem podkreśla to całą bezmyślność ludzkiego życia i śmieszność lekkomyślnych planów, na cieniutkiej nitce doczesności rozwieszonych. W pełne, jasne po wierzchu, ale tylko po wierzchu, życie, w myśl płochą i pochwalstwami opętaną, wpada nagle twarda nieuniknioność. Komedja ludzka raz jeszcze okaże całą swoją ohydę, a małość schlebiających tłumów po raz tysięczny wyda przeraźliwie ochrypły jęk, jak nadeptana znienacka ropucha. Wszystkiemi barwami rozświetli się dusza ludzka w swojej samotności, zdobywając się na bohaterską szczerość, gdy się niespodziewanie natknie na tajemnice, których swoim maluśkim rozumem nie może nawet objąć. Fałsz ludzki nareszcie zostanie zdemaskowany, aby odsłonić nicość tych tysięcy słówek, któremi karmimy siebie i innych. Zawstydzi się człowiek w swojej mizernej nagości i zadrży! Ale sytuacja bynajmniej nie jest beznadziejną. Bo oto w ostatniej godzinie, nietylko podłość ludzka zaświeci źle połatanemi dziurami swoich łachów, lecz stanie się rzecz piękna: bez wezwania, bez próśb, i kornych błagań, zjawiają się na ratunek zdałoby się zatraconej już duszy, pod pokrywą codziennej beztroski, drzemiące jego dobre Uczynki i resztki Wiary, cynizmem jeszcze nie zabite.

Nie groza więc tchnie z tej Śmierci, na pozór nieubłaganej i gniewliwej. Owiana ona jest atmosferą bezgranicznej miłości dla rodu ludzkiego bez pamięci grzeszącego, a stąpa po świecie w przepięknym majestacie. Coś wspanialszego od przypadkowej tylko dobroci ludzkiej, towarzyszy w tem misterium wszelkim wyrokom boskim, ta najtrudniejsza z cnót ludzkich i wartością gatunkową nad innemi górująca: wyrozumiałość. Jest ona zarazem najwyższą mądrością życiową i dobrze jest ją mieć na każde zawołanie. Stąd na dramat ten, jak i na ten cały pozornie groźny konflikt człowieka z wolą samego Boga, spływa nakoniec atmosfera wielkiej pogody.

Dla artysty jak i dla myśliciela, od czasu do czasu staje się żywą potrzebą odbiec od najbardziej nęcących obrazów czystej estetyki: dla wielu z nich aktualność naszego życia tak się może zaostrzyć, że się cała jego epizodyczność powierzchowna wyczerpie. Łatwo mu wówczas dojść do kwintesencji aktualności, tkwiącej w zagadnieniach natury ostatecznej. Tam nie wystarcza im ani blaga ich błyskotliwej sztuki, ani rutyna ich rzemiosła i chcąc się ze swem zadaniem zmierzyć, muszą sięgnąć do najgłębszych źródeł twórczości, do szczerości!

Na niej opiera się urok tej scenicznej realizacji odwiecznej myśli o Bogu i jego posłanniku, Śmierci. Zbliżywszy się do niej na drodze czysto estetycznej, artysta wnet nie będzie się mógł zmiarkować, gdzie się kończy jego rozkosz artysty, a gdzie się zaczyna istotne pragnienie odbycia tej ostatniej drogi bez przymieszek sztuczności. Ucieszy się, gdy przy sposobności kształtowania dzieła choćby tylko przygodnego poety, znajdzie sposobność spojrzenia sobie samemu w duszę i okaże się zdolnym do wytrzymania tej próby ogniowej.

Dzisiejsze misterja, choćby wspomnieć tylko o przedstawieniach pasyjnych jak sławne na cały świat Oberamorgau, szukają otoczenia natury. Ale dramatyczna siła "wesołej a smutnej komedji" o życiu i śmierci człowieka, zyskuje na plastyce, gdy się odegra we wirze skołatanych interesów ludzkich, tak na nieprzygotowaną naszą wyobraźnię działając, jak ów boski posłannik na rozhulanego pana Ktobądź.

Lat temu ośm na tle wojny i zbrojeń, kazano mi ją wystawić w Los Angeles, gdzie życie nowe, z dnia na dzień szaleńczo rosnące, niebywałem bije tętnem. Kalifornijscy dorobkiewicze, pracownicy wszelkiego przemysłu, wreszcie gwiazdy filmowe, od Charlie Chaplina do Griffitha i Mary Pickford, przez długi szereg wieczorów wypełniali naszą widownię. Oni, którzy w życiu i jego pianie kąpią się po uszy, oni żyjący przeważnie z dosyć płochej myśli swoich widzów - z radością oddali się czystemu wzruszeniu. Bo znali jedną wielką mądrość życiową: że stworzenie wielkiego spokoju i jasnej pogody w krainie swoich krążeń, daje zdolność przeżywania kataklizmów, bez śmiesznej trwogi jak i znoszenia powodzenia człowieka bez pokracznego pyszalstwa.

Poeta polski od wymyślnych form nowoczesnej kabalistyki wierszowej z radością tutaj powrócił do szlachetnie naiwnych rymów, na pełnej wdzięku prostocie zrodzonych. Jarosław Iwaszkiewicz uproszony przezemnie z wdzięcznem wzruszeniem podjął się spolszczenia pięknej legendy. Mieliśmy uczucie, że stąpamy po świętym gruncie i czyniliśmy to z głową odkrytą. Prosimy wszystkich, aby się zdobyli na prostotę odkrycia głowy.

Co do mnie wierzę we wielką stąd płynącą - uciechę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji