Artykuły

Z teatru miejskiego

"Ktobądź" (Everyman), podług tekstów angielskich i przeróbki niemieckiej spolszczył J a r o s ł a w I w a s z k i e w i c z, inscenizował i reżyserował R. Ordyński.

Dziwnym się może wydawać fakt, że średniowieczny moralitet o Człowieku (Hekastus, Każdy), którego na drodze przed sąd ostateczny opuszczają wszyscy przyjaciele, powinowaci i służący, a towarzyszą mu tylko słabe dobre uczynki i silna wiara i przed sądem go żałują, nietylko zachował się, ale i na scenie utrzymał w protestanckiej Anglji. Przecież protestantyzm neguje wartość dobrych uczynków dla zbawienia, a jedynie wierze przypisuje moc zbawienia. Tę protestancką tezę zilustrował w łacińskiej przeróbce "Hekastusa" bawarski humanista Tomasz N a o g e o r g u s w "tragedji" p.t. "Mercator seu iudicium" (1540), spolszczonej wkrótce przez Mikołaja R e j a p.t.: "Kupiec, o jest kształt a podobieństwo Sądu Bożego ostatecznego" (Królewiec, 1549). Utwór ten, znany dawniej tylko z ułamków defektownego egzemplarza Kórnickiego, od roku dostępny jest w całości w wydaniu R. Kotuli i A. Brücknera (Bibl. pisarzów polskich, wyd. Polskiej Akad. Um., nr 77), opartem o egzemplarz, kupiony w r. 1919 od wiedeńskiego antykwariusza przez p. Kotulę. Widzimy to, jak książę, biskup, opat, ufni w dobre uczynki, kroczą butnie przed sąd Pański, ale ich dobre uczynki, to marna plewa wobec ich ciężkich win, które rzucają ich w paszczę szatana. I kupiec ufa butnie dobrym uczynkom ale ruszyło się w nim przed zgonem sumienie; z łaski Pańskiej przybyli doń niebiańscy lekarze, napoili go wiarą i ta ufna jego wiara zbawiła go na sądzie Chrystusowym

Jeżeli w protestanckiej Anglji utrzymała się nie ta (pełna inwektyw na katolicyzm i papiestwo) lub podobna przeróbka "Hekastusa", lecz jej pierwotna wersja katolicka, to można w tem widzieć przedewszystkiem objaw tego samego k o n s e r w a t y z m u angielskiego, który np. w kollegjach Oxfordu i Cambridge pielęgnuje nietylko w urządzeniach, ale i szczegółach życia studenckiego ceremonjał i obyczaj średniowieczny. Utrzymanie zaś "Everymana" w objazdowym repertuarze łączy się z zamiłowaniem do nawracania grzeszników i straszenia ich "rzeczami ostatecznymi", jak to praktykuje sławna "Salvation Army" i pokrewne organizacje. A że "działo zbawienia" prowadzi się niemniej energicznie w anglosaskiej Ameryce, utorowało ono sukces "Everymana" w Kalifornji, w Los Angeles, gdzie go wystawił przed ośmiu laty R. Ordyński. Nie wątpię, że aktorzy filmowi, "którzy w życiu i jego pianie kąpią się po uszy i żyją przeważnie z dosyć płochej myśli swoich widzów, z radością oddali się czystemu wzruszeniu", choć niezbyt pewnem wydaje mi się uzasadnienie tego wzruszenia tą wielką ich mądrością, że "stworzenie wielkiego spokoju i jasnej pogody w krainie swoich krążeń, daje zdolność przeżywania kataklizmu bez śmiesznej trwogi, jak i znoszenia powodzenia człowieka bez pokracznego pyszalstwa". Brzmi to coś jak parafraza wezwania Horacego: aequam memento, uzasadnionego przez memento mori. Ale u starożytnych myśl o śmierci podnosiła głód używania, pędziła do zrywania owoców każdego dnia. I kto wie, czy nie podobny skutek wywiera u nowożytnych snobów. W każdym razie, jeśli nie w Los Angeles, to w Salzburgu głównie snobizm zaprawiał eschatologiczne dreszcze - wakacyjne. Czy i u nas ciekawość estetyczna nie była zabarwiona owym pierwiastkiem, nie śmiem rozstrzygać. To pewna, że w społeczeństwie tak katolickim jak nasze, na pełne zrozumienie mógł liczyć los tego człowieka, wyrwanego przez śmierć z pełni wygodnego życia, a prawie nieprzygotowanego na śmierć. Z jakąż radością spostrzegliśmy, że każdy (nie "ktobądź", bo "bądź kto", to "byle kto" z odcieniem ujemnym) ma tam gdzieś jakiś dobry uczyneczek, który pomoże mu wzbudzić w sobie wiarę w możliwość zbawienia, a ta wiara zawiedzie go do sakramentu pokuty i ołtarza, a sakramenty otworzą mu drogę do nieba!

Ale dość moralitetu! Przechodząc do widowiska, odkrywamy głowę przed - inscenizatorem i reżyserem, który bez zbytnich kosztów potrafił bardzo prostymi środkami osiągnąć wielki sukces estetyczny. Już ta wstępna fanfara zakulisowa i to wyjście przed rampę zapowiadacza (p. Niewiarowicz) w otoczeniu średniowiecznej publiczności miało dobry koloryt. Prolog w niebie, z którego wysokości grzmiał głos Pana (bardzo podobny do głosu dyr. Trzcińskiego), budząc odzew u Śmierci (p. Socha) podał na metafizyczne, a zarazem teologiczne tło widowiska, a to widowisko, życie człowieka, ujęte było w dwóch początkowych aktach w ramy raczej renesansowe niż jakieś gotyckie. Bo też ta pełnia radości i używania jakby prosiła się o wyraz renesansowy! Kostiumy z "Uczty szyderców" były tu zupełnie na miejscu. Barwna kotara ożywiała się zmiennym światłem, zastosowanem do każdorazowego nastroju, a z nastrojem świetlnym łączył się nastrój muzyczny. Prof. J a c h i m e c k i powyszukiwał jakieś wdzięczne melodje świeckie może z dworu Władysława Jagiełły, by skontrastować je z kościelnemi tonami aktu trzeciego. Jeśli epizody aktu pierwszego (np. scena z dłużnikiem i z robotnikami) były bardzo dramatyczne, a uczta aktu drugiego bardzo malownicza, to prawdziwe misterium (od ministerium służba Boża) wypełnił akt trzeci, o efektach rzeźbiarskich. Człowiek między Benefaktą i Fides, powiększenie tej grupy o 2 białych aniołów, a potem o cały chór anielski - to wszystko było w swej szlachetnej prostocie - wielkie! A wielkość wrażenia podnosiły rymy p. Iwaszkiewicza niby to częstochowskie, a naprawdę wyrafinowane, w swych półniemych assonancjach.

Przy tego rodzaju utworach zespół jest ważniejszy niż jednostka. To też przedewszystkiem trzeba chwalić zespoły epizodów aktu pierwszego i biesiadników aktu drugiego. Wszyscy uczestnicy weszli w intencje reżyserji znakomicie. W akcie trzecim wysunęły się na czoło obie allegorje: Benefakta (p. Kossocka) i Fides (p. Klońska-Sauerowa), tudzież Mammon (p. Bracki) i Diabolus (p. Piekarski). Ale jedyną rolę aktorską miał p. Brydziński, kóry zarówno lekkomyślną radość z życia, jak śmiertelną trwogę przed śmiercią i większą jeszcze przed Sądem Bożym oddał z inteligencją równą intuicji i uczynił tego średniowiecznego Hekastusa bratem Hamleta i Fausta i Branda, wszystkich największych przedstawicieli - człowieczeństwa.

Pełnię wrażeń estetycznych i religijnych przyjmowała publiczność w dostojnem skupieniu. Misterium, poczęte z głębi ducha katolicyzmu, złączyło w jednem uczuciu widzów świeckich i wojskowych, z duchowieństwem, wypełniającem parę lóż. P. Ordyński może być pewny, że za wspaniały owoc jego sztuki reżyserskiej, przywieziony aż z Kalifornji do miasta jego młodości. Krakowianie długą chować mu będą pamięć i wdzięczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji