Artykuły

Pożegnanie - Paweł Szot

Rację mają wszyscy, którzy o Pawle piszą i mówią, że był człowiekiem pięknym i wyjątkowym. A przecież każde z nas miało przyjaźń Pawła tylko dla siebie. Naprawdę tak było... - PAWŁA SZOTA wspomina Diana Poskuta-Włodek.

Że był dobry, pełen ciepła, wyrozumiały, uczynny, że cechowała go delikatność i nieprzeciętna kultura osobista, że był niezawodny, niestrudzony, niezdolny do złośliwości, agresji, zawiści. Że kochał ludzi i teatr - bez reszty. To nie są puste słowa - tak samo mówiliśmy o nim, gdy jeszcze był z nami. Na tych, którzy go poznali choćby przelotnie, rzucał coś w rodzaju uroku - pamiętali go i lubili od pierwszego spotkania. Ci, z którymi na co dzień się stykał, z którymi pracował, czuli się przy nim pewnie: bo nigdy nie zrobił nikomu świństwa, nie zawiódł, zawsze pamiętał o terminach i ustaleniach, robił więcej, niż od niego oczekiwano, pomagał, a zdarzało się nieraz, że zwyczajnie odwalał za innych robotę - bezinteresownie i anonimowo. Ci, z którymi się przyjaźnił, po prostu go kochali. Paweł zawsze poświęcał rozmówcy całą swoją uwagę - i całą swoją niezawodną dyskrecję. Wyróżniał w ten sposób każdego z osobna. Dopiero podczas ostatniego pożegnania zobaczyliśmy, jak nas było wielu. A przecież każde z nas miało przyjaźń Pawła tylko dla siebie. Naprawdę tak było...

Lubić Pawła - to było jak siła wyższa. Po prostu nie pozostawiał wyboru. Też kochałam tego mojego młodego przyjaciela, tego wiecznego chłopca, tego dobrego teatralnego duszka. Lubiłam z nim pracować - nigdy nie zapomnę, jak bardzo pomógł mi przy wystawie na 110-lecie Teatru im. Słowackiego, przy kompletowaniu materiałów do redagowanej przede mnie książki o Krakowskim Salonie Poezji i przy wielu innych projektach. Lubiłam z nim gadać na teatralnych korytarzach, gawędzić w zacisznej kafejce, żartować z teatralnych absurdów, analizować bieżące sceniczne i pozasceniczne wydarzenia, dyskutować o przedstawieniach. Żadnych brudnych plot, żadnych "kto z kim". Nic, tylko teatr, w teatrze, z teatrem, o teatrze. Wiedział o teatralnej instytucji naprawdę wszystko - znał struktury organizacyjne, źródła finansowania, zasady koordynacji pracy artystycznej, proces produkcji i metody promocji spektaklu. Znał środowiskowe układy i uwarunkowania nie tylko w Krakowie, ale i w innych miastach - od Gdańska po Zakopane i od Wrocławia po Lublin. Na bieżąco oglądał najważniejsze polskie inscenizacje. W kwestiach artystycznych miał świetną intuicję i poczucie smaku. Potrafił trafnie ocenić spektakl już na etapie prób. Celnie analizował przyczyny porażek i sukcesów - i często umiał je przewidzieć. I uczył się - nieustannie uczył się teatru.

Widziałam, jak się to w nim rozwijało i utwierdzało. Znałam go przez niemal cale jego dorosłe życie. Pamiętam, jak na początku teatrologicznych studiów - chyba to był rok 1992 - zaczął pracę w Teatrze Słowackiego w dziale obsługi widzów. Już wtedy widać było, że ten chłopak traktuje teatr bardzo serio. Że to za kulisami, w praktyce, a nie tylko w bibliotekach i na wykładach, odbywa swoje prawdziwe studia. Poznawał życie teatru od środka, ale też uczył się jego historii - oprowadzając szkolne wycieczki i opowiadając im o dziejach tej sceny. Później przyszła fascynacja Kantorem i praca w Cricotece. Przygotowując wystawę w Centrum Scenografii Polskiej w Katowicach, opracował znakomity katalog prac scenograficznych Kantora w teatrach repertuarowych - na tyle szczegółowy, że publikowany obecnie przez Cricotekę katalog częściowo bazuje na jego ustaleniach. Bardzo przeżywał swoje odejście z Cricoteki, w której udowodnił, jak sumiennym był dokumentalistą. Z teatralnego archiwum odszedł do teatru żywego - i pozostał w nim do końca. W PWST pracował w szkolnym teatrze. Zaprzyjaźnił się wówczas z całym krakowskim aktorskim pokoleniem lat dziewięćdziesiątych, zyskał sympatię i szacunek mistrzów - profesorów tej szkoły. W1999 roku wrócił do Teatru im. Słowackiego - został asystentem dyrektora Orzechowskiego, jego prawą ręką i niezawodnym współpracownikiem. Przez pięć lat widziałam, jak Paweł był na każde zawołanie. Scena przy Pompie, Krakowski Salon Poezji, stulecie "Wesela" i "Dziadów", jubileusz 110-lecia teatru. Narady, spotkania, konferencje prasowe. Teatralne uroczystości. Triumfy i trzęsienia ziemi. Telefony, faksy, pisma - od rana do nocy, siedem dni w tygodniu. Paweł był zawsze, gdzie trzeba i kiedy trzeba, na drugim planie, dyskretnie służąc pomocą. Gdy w 2004 roku odchodził do teatru STU na stanowisko kierownika działu artystycznego, nie mogliśmy się z jego odejściem pogodzić. Mówiliśmy mu to wprost, a on uśmiechał się zażenowany... Jeszcze przez cały sezon 2004/05 nadal pomagał Annie Dymnej w Salonie Poezji - bo przecież "nie może tak nagle odejść, nie może tego zrobić Ani".

Niepokoił się, czy poradzi sobie w STU - teatrze impresaryjnym, działającym na swoistych zasadach. Nie mogło mu się nie udać. Był już wytrawnym, doświadczonym profesjonalistą, znał się na teatralnej robocie jak mało kto. Jego kompetencje były powszechnie znane. Na naszych oczach wyrósł na jednego z najlepszych w Krakowie - a może i w Polsce - specjalistów od organizacji pracy artystycznej i zarządzania teatrem. Był dla dyrektorów teatrów coraz bardziej pożądanym współpracownikiem. Jego żywiołem był teatr żywy - nowe projekty, walka o ich realizację, stwarzanie artystom optymalnych warunków do pracy. To dlatego nie chciał o teatrze pisać. Myślę, że szkoda mu było na to czasu - wolał przyczynić się do powstania nowego spektaklu, pomóc w organizacji prób, zdobyć dla teatru pieniądze czy chociażby wino na premierę - żeby uszczęśliwić aktorów i widzów. Bo Paweł był zdania, że teatr nie powinien być fabryką, urzędem, zakładem pracy ani firmą. Chciał, by teatr tworzyli zaprzyjaźnieni ze sobą ludzie kochający sztukę.

We wszystkim, co robił, dawał gwarancję jakości. Tak było do końca. W swoim ostatnim jubileuszowym sezonie teatru STU pomagał przy zbieraniu materiałów i redagowaniu jubileuszowej książki, organizowaniu uroczystości, nie zaniedbując przy tym zwykłych obowiązków: koordynacji pracy artystycznej, redakcji programów, organizowania przygotowań do nowych przedstawień. Był niezwykle aktywny, nigdy nie zrywał dawnych kontaktów. Pracując w PWST, a potem w Teatrze im. Słowackiego nadal zajmował się Kantorem - pomagał m.in. Cricotece zgromadzić fotokopie rozproszonych prac artysty. Niezależnie od zajęć etatowych współpracował z wieloma artystami i instytucjami - m.in. pomagał Maciejowi Sobocińskiemu przy organizacji festiwalu Sacrum Profanum w 2005 r. i uczestniczył w pracach stowarzyszenia Międzynarodowe Sezony Teatralne i Baletowe. Nie starczało mu czasu. Zawsze zamartwiał się, że nie zdąży wszystkiego zrobić, że coś się nie uda, zawali. Przed wyjazdem na jego ostatnie wakacje też tak było. "Zabrakło mi tygodnia, żeby wszystko zapiąć na ostatni guzik" - powiedział w naszej ostatniej rozmowie. Nie dawało mu spokoju, że nie będzie mógł osobiście dopilnować druku repertuaru na nowy sezon. Rozważał nawet odwołanie swojego wyjazdu. Ale przecież "nie może tego zrobić znajomym", z którymi już się umówił na wspólną wyprawę do Chorwacji...

Był pełen radości. Potrafił się bawić i wygłupiać - nigdy nie zapomnę Pawła w kostiumie, statystującego w kręconych w Teatrze im. Słowackiego scenach do filmu Jerzego Antczaka "Dama Kameliowa". Był bardzo wrażliwy. Teatralne katastrofy wywoływały w nim skrajne emocje. Denerwowała go ludzka głupota, niesprawiedliwość czy zła wola. Miał charakter. Był uparty, bardzo krytyczny i umiał dobitnie choć delikatnie powiedzieć prawdę w oczy. Potrafił być asertywny. Widziałam nieraz, jak wiele kosztowało go jego "nie". Ale nawet jego najtwardsze "nie" zawsze znaczyło "tak" dla teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji