Artykuły

Wyblakłe fotografie

"Dybbuk" Szlomieja An-sklego nazywany Jest, chyba trochę na wyrost, żydowskimi "Dziadami". Twórcy Teatru Wierszalin usiłowali dowieść, że tak Jest, albo że tak być może. Nic udało się.

Spektakle Wierszalina zawsze miały obrzędową naturę. Były swoistymi świętokradczymi mszami, misteriami skalanymi. Artyści traktowali obrzędy jako pretekst do snucia opowieści o obecności zła, grzechu i nie zawsze możliwym odkupieniu. Tak było w "Turlajgroszku", "Merlinie", "Klątwie". W "Dybbuku" historia ta opowiedziana została raz jeszcze.

Na początku jest kadysz. Żydowską modlitwę za zmarłych odmawia starzec, który raz jeszcze odwiedził groby swoich przodków. To w jego pamięci rodzi się widowisko, które jest zarazem obrzędem wywoływania duchów. Aby obrzęd był skuteczny, trzeba jednak duchy pokazać.

Problem z duchami na scenie jest stary jak teatr. Wierszalina wpadł na pomysł tyle oryginalny, ile nieskuteczny. Duchy "grane" są przez wyblakłe zdjęcia, te same, które ogromne wrażenie robiły na wystawie "I ciągle widzę ich twarze...". Tym razem jednak są po prostu fotografiami przyklejonymi do drewnianych klocków. Niczym więcej.

Żydowskie cmentarze zniknęły z naszego krajobrazu. Zarosły chaszczami. Tu i tam można jeszcze spacerować po kamiennych macewach zmienionych w miejskie chodniki. Przywrócić choćby na chwilę życie ukrytym pod nimi duchom jest bardzo trudno. Zwłaszcza jeśli się w to nie wierzy.

W aktorach, którzy usiłują ożywić fotografie, nie ma cienia wiary. Dlatego tragiczna opowieść o miłości Chanana, który szuka swojej własnej drogi do Boga, i Lei jest tylko bajką opowiedzianą w dziwacznej, nie służącej już niczemu formie.

Owszem, są w tym "Dybbuku" sceny przejmujące. Przenikająca każdą scenę muzyka, rozpisana na klarnet, puzon i głosy aktorów, jest największym atutem przedstawienia. Wspaniała jest przedwczesna jego kulminacja, gdy Chanan pięknym głosem Grzegorza Artmana in-. tonuje po hebrajsku "Pieśń nad pieśniami". Cisza byłaby najlepszym jej dopełnieniem. Historia jednak toczy się dalej, aż do finału jak z "umetafizycznionej" wersji "Romea i Julii".

"Dybbuk" Wierszalina przywołuje teatr śmierci Tadeusza Kantora. Tam jednak wspomnienie zaginionego świata było autentyczne. Sam Kantor był świadkiem i zaświadczał o prawdziwości wspomnienia. Tu manę do czynienia z wyrachowaną rekonstrukcją. To dlatego nie udał się teatrowi z Supraśla jego teatr śmierci. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji