Artykuły

Smutny początek jesieni

Naprawdę chciałbym zobaczyć spektakl, którego nie zdążę zapomnieć po drodze z widowni do szatni. "Fragment" w Teatrze Współczesnym nie daje takiej szansy.

Schaefferowskie oskarżenie kultury o skostnienie i "nieprzemakalność" dla zdrowego rozsądku utonęło w mato zabawnej żonglerce teatralnych konwencji. Miało być śmiesznie i sprawnie, wyszły nudy.

Młodzi aktorzy nie uwierzyli tekstowi. Inteligencką komedię Schaeffera tworzą fragmenty dramatyczne tak przypadkowo budujące tekst jak każda ludzka rozmowa. Podobnie absurdalne, ironiczne, sarkastyczne i paszkwilanckie dialogi można przecież usłyszeć w pauzie każdego koncertu, w przedziale pociągu, w kawiarni - wszędzie tam, gdzie ludzie spierają się o świat przypadkowo, głośno i niesystematycznie. Wcale nie chcą budować filozoficznego systemu, raczej przekonują siebie, że to, co ich otacza, ma w ogóle jakiś sens.

Tymczasem ruch, gest, a nawet mimika twarzy młodych aktorów są tak dalekie od autentyzmu życia w jakiejkolwiek postaci, że nie sposób uwierzyć w żadne słowo, znak czy greps, którym wabią widza.

Reżyser Bogusław Semotiuk przedobrzył. Krótka historia teatru - bo jako antologię konwencji zbudował spektakl - miała zastąpić tradycję grania Schaeffera "pod Peszka i Grabowskiego", czyli spontaniczność dialogów, agresję wobec widzów, zmienność form, niepewność granicy pomiędzy widownią a sceną. Szkatułkowa konstrukcja tej komedii, kolejne teatry w teatrze, konwencje w konwencji tak bardzo zaprzątają uwagę widzów i aktorów, że tekst, cała jego demaskatorska odwaga zderzania kultury elitarnej z gustami trywialnymi ginie w powodzi kostiumów, rekwizytów i akrobacji.

Publiczność drgnęła po godzinie, dopiero wówczas, gdy aktorzy wciągnęli ją - dosłownie - na scenę. Dopiero po godzinie gry wzbudziły się na sali jakieś emocje! Nie bardzo też wiem, dlaczego piękna wiolonczelistka zaczęła komentować muzyką zdarzenia sceniczne wtedy, gdy widzowie zbierali się już do szatni. Te falstarty sprawiają, że nie jest to dobry spektakl.

Paulina Jońska na wiolonczeli oraz Tomasz Krajewski, Wojciech Kuliński, Dariusz Lemieszek, Marek Lis-Orłowski, Artur Łodyga i Mirosław Oczkoś rozbawili salę trzy razy. Pastiszem Mrożkowego tanga, dialogiem o tryskaniu zdrowiem Penisjusza i skeczem o lekturze Heideggera, wykonanym w manierze Czechowowskiej. Tyle warto było zobaczyć. Reszta to smutny początek jesieni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji