Artykuły

Siwa głowa lwa. Rozmowa z Szymonem Jachimkiem

- Postać kapitana jest mocno wzorowana na moim tacie. Potrzebowałem kilku lat od jego śmierci i kilku lat pisania, by jakkolwiek zmierzyć się z tematem. To jednak nie jest wyłącznie nasza rodzinna historia. Mam wrażenie, że mężczyźni z pokolenia naszych ojców i dziadków mają duży problem ze starością. Wychowano ich w przekonaniu, że wartość mężczyzny wyznacza sukces zawodowy - nikt nie oczekiwał, że mężczyzna będzie dobrym ojcem czy dziadkiem. Chodziło o pozycję zawodową, pieniądze czy prestiż. Emeryt z reguły nie ma już żadnej z tych rzeczy - Łukaszowi Rudzińskiemu opowiada Szymon Jachimek.

Łukasz Rudziński: Kabaret, improwizacje, po drodze był też projekt muzyczny "Mariush", a teraz przede wszystkim pisanie tekstów dramatycznych. Zaglądasz w różne rewiry kultury, szukając sobie miejsca?

Szymon Jachimek: To nie do końca była moja świadoma decyzja, tak po prostu wyszło. Jednak po wielu latach mam poczucie, że bardzo dobrze się stało. Poznałem wiele środowisk i cenię sobie, że nie należę do żadnego z nich na stałe. Daje mi to możliwość spojrzenia na sztukę z wielu kątów. Nie wpadłem do jakiejkolwiek szuflady. Rzecz jasna piętnaście lat spędzonych w Kabarecie Limo musiało zostawić spory ślad w moim pisaniu. Mam poczucie, że to, co wyróżnia moje teksty, to właśnie elementy komediowe. W Polsce to raczej rzadka cecha sztuk teatralnych. I choć ostatnio pisanie jest dla mnie najważniejszą formą ekspresji, to nie porzuciłem całkowicie działalności scenicznej. Działam w rosnącym w siłę ruchu impro, dzięki czemu zachowuję kontakt z żywym widzem.

Kluczowe było głośne rozwiązanie Kabaretu Limo?

Każdy z nas poczuł, że czas pójść w swoją stronę. Trzeba było zadać sobie pytanie "co dalej?". Życie w trasie, w momencie, gdy w moim życiu pojawiły się dzieciaki, przestało mnie interesować. Poczułem, że muszę znaleźć jakiś inny pomysł na siebie, który byłby pozbawiony tak licznych wyjazdów. Powiedzmy sobie szczerze - praca w kabarecie nie jest szczególnie twórczym zajęciem, bo gdy mamy gotowy program, to później przez rok, dwa jeździ się po Polsce i gra wciąż to samo. Teatr trafił mi się zupełnym przypadkiem.

Jak do tego doszło?

W przedszkolu moich dzieci jedna z opiekunek wpadła na pomysł, by rodzice zagrali w spektaklu dziecięcym. Zgodziłem się wziąć w tym udział, ale zaproponowany scenariusz był niespecjalnie dostosowany do wieku naszych widzów. W półtora dnia napisałem sztukę dla czterolatków. Pokazałem ją później Tomkowi Valldal-Czarneckiemu i już kilka tygodni później otrzymałem od niego pierwsze zamówienie na sztukę. Patrząc z perspektywy czasu, pisanie idealnie trafiło w moje potrzeby. Przebywam więcej w domu, nie jestem zmuszony odtwarzać gotowego produktu, a przy tym wciąż pozostaję w świecie kultury. Na klasycznym rynku pracy jestem wyjątkowo nieatrakcyjny, bo zwyczajnie nic nie umiem. (śmiech) Dlatego przynajmniej przez najbliższe kilka lat jestem skazany na kręcenie się wokół sceny.

Wspominasz o rodzinie. Twój brat Tomasz jest komikiem, a żona Magda to aktorka, reżyserka i producentka oraz animatorka kultury. Imponujące, że lawirując w gąszczu wszelakich artystycznych zobowiązań swoich i żony, z kilkuletnimi dzieciakami w domu, masz czas usiąść i napisać ironiczny, dowcipny tekst.

Tego nauczyłem się od Abelarda Gizy jeszcze w czasach Limo. Jeśli traktujemy pisanie jako naszą pracę, to nie ma taryfy ulgowej ani wytłumaczeń. Gdy pojawia się zamówienie, trzeba je zrealizować. Skoro częścią mojej pracy jest pisanie dla teatru, to rodzina musi mi to w jakiś sposób umożliwić. Oczywiście tarcia na tym tle są nieuniknione, cały czas przeciągamy linę w różne strony. Jednak praca między godziną dziewiątą a piętnastą, gdy dzieci są w szkole i przedszkolu, naprawdę jest możliwa. I niestety przypomina to pracę biurową. Wiem, że gdy dzieciaki wrócą do domu, na pisanie nie ma szans. Gdy byłem młodszy, potrafiłem przesiedzieć pół nocy - dziś... Dziś jest inaczej. Inna rzecz, że o pracy w domu mówi się jak o pięknej bajce: parująca kawa, ciepłe kapcie i promienie słońca oświetlające kontemplującego artystę. Może kiedyś tak było, ale dziś tę kontemplację utrudnia wirtualne okienko na świat, który się kręci, gada i szumi, atakuje z każdej strony, skutecznie odciągając uwagę od pracy. Chwytam się więc różnych sposobów - na przykład wyłączam router lub wyjeżdżam gdzieś, gdzie nie ma zasięgu.

O rodzinie jest również twoja sztuka"Znaczył kapitan". Lekko trawestujesz tytuł książki Karola Olgierda Borchardta "Znaczy kapitan", ale bezpośrednich odniesień do tej książki jest tu niewiele.

Zgoda. Brak tu klarownych odniesień. Tekst powstał wcześniej podczas cyklu warsztatów Centrum Dramatu Najnowszego, inicjatywy Teatru im. Słowackiego w Krakowie. W trakcie jednego z nich, gdy dramat był gotowy, rozpoczęła się długa dyskusja na temat nazwy. Alternatywnym do obecnego tytułu była "Siwa grzywa lwa", ale Kuba Roszkowski słusznie zwrócił uwagę, że brzmi jak tytuł lalkowego spektaklu dla dzieci. Zaproponowałem więc Znaczył kapitan i okazało się, że na południu Polski mało kto słyszał o tej książce. Dlatego zdecydowałem się dodać cytat z książki Borchardta. Podoba mi się, że ten trop nie jest oczywisty. Całemu tekstowi ton nadaje użycie czasu przeszłego w tytule.

Figura ojca-kapitana, czyli Jego, jest twoim osobistym rozliczeniem z ojcem?

Nie da się ukryć, że postać kapitana jest mocno wzorowana na moim tacie. Potrzebowałem kilku lat od jego śmierci i kilku lat pisania, by jakkolwiek zmierzyć się z tematem. To jednak nie jest wyłącznie nasza rodzinna historia. Mam wrażenie, że mężczyźni z pokolenia naszych ojców i dziadków mają duży problem ze starością. Wychowano ich w przekonaniu, że wartość mężczyzny wyznacza sukces zawodowy - nikt nie oczekiwał, że mężczyzna będzie dobrym ojcem czy dziadkiem. Chodziło o pozycję zawodową, pieniądze czy prestiż. Emeryt z reguły nie ma już żadnej z tych rzeczy, więc nierzadko traci poczucie swojej męskości, a nawet i sensu życia.

Dzięki temu, że tworzysz pozbawione chronologii reminiscencje, przywołujesz jego dawną aktywność na statku - liderowanie, przywództwo, męskość i bohaterstwo - kontrastującą z bezruchem i marazmem, w jakim teraz jest pogrążony.

Bardzo chciałem uniknąć patosu. Starałem się prowadzić postać Jego w ten sposób, by była smutna i nieszczęśliwa, a jednocześnie cwana i dowcipna, trochę nieprzewidywalna, z jednej strony buńczuczna, z drugiej żenująca.

Na tle innych twoich sztuk ta jest zaskakująca gorzka i poważna. Tekst ma też inny wydźwięk niż pozostałe.

Wpływ na to miały okoliczności, w jakich "Znaczył kapitan" powstawał. Przez pół roku każda decyzja była konsultowana, omawiana na forum, zarówno z resztą uczestników CDNu, jak i z prowadzącymi zajęcia, między innymi z Jackiem Dukajem. Potrzebowałem takiej pracy warsztatowej, bo właściwie jestem naturszczykiem. Kiedy cztery lata temu napisałem swój pierwszy tekst dla teatru, zachłysnąłem się tą formą wyrazu i od tamtej pory piszę niemal non-stop. Chciałbym zachować lekkość pisania, pewne przymrużenie oka, ale chciałbym też mówić o rzeczach dotkliwych, przejmujących. Właśnie w tym miejscu uwidacznia się największa różnica między światem kabaretu a teatrem - różnica, która mnie uwiodła. Współczesny kabaret ma wyłącznie jedno zadanie: rozbawić widza. Presja rozśmieszania bywa trudna do udźwignięcia, a na dłuższą metę staje się nużąca. Widz teatralny jest zaś bardziej otwarty na różne doznania. Mogę go rozbawić, ale nie muszę. Mogę go wzruszyć, ale nie jest to konieczne. Twórcy mają do dyspozycji zdecydowanie szerszy wachlarz środków i światów, w które mogą poprowadzić odbiorcę.

Ideałem dramatopisarza jest mieć swojego stałego reżysera. Ty masz ich dwóch: Magdalenę Bochan-Jachimek oraz Tomka Valldal-Czarneckiego, wystawiającego twoje sztuki w swoim autorskim Teatrze Komedii Valldal. Teksty przygotowywane dla nich są bardzo różne formalnie, tematycznie, stylistyczne. Jak się odnajdujesz w pisaniu zadaniowym?

Bardzo się cieszę, że oboje są obecni w moim życiu, bo to żona i przyjaciel. Czyli właściwie dwoje przyjaciół. Współpraca z nimi jest możliwa m.in. dlatego, że ich oczekiwania są zupełnie inne. Tomek najczęściej zamawia scenariusze dużych musicali familijnych, a Magda dużo bardziej kameralne formy. Tu robimy szaloną komedię, a tam spektakl dla grupy warsztatowej. Ich wstępne wymagania także są silnie zróżnicowanie. Tomek jest człowiekiem, który najchętniej sam pisałby teksty, muzykę, tworzył scenografię, reżyserował i jeszcze z chęcią sam by się w tym obsadził. Stąd jego wymagania są bardzo szczegółowe. Z Magdą jest inaczej - dużo rozmawiamy przed rozpoczęciem pisania, za to po oddaniu tekstu otrzymuję bardzo niewiele uwag. Jednak ostatnio coraz mocniej zaczynam doceniać wolność, którą mam, gdy piszę sam dla siebie. "Znaczył kapitan" nie był pisany pod czyjeś dyktando, podobnie jak wcześniej "Jeremi się ogarnia. LOL". Staram się więc zachować balans pomiędzy tekstami, na które mam zamówienia, a takimi, które piszę tylko dla siebie.

Jest szansa, że "Znaczył kapitan" doczeka się wkrótce swojej wersji scenicznej?

Dorota Abbe, reżyserka, która w Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu wystawiła moją sztukę "Jeremi się ogarnia. LOL", jest mocno zainteresowana tym tekstem. Zobaczymy, jak to się potoczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji