Artykuły

Spójny system rozumienia świata. Rozmowa z Łukaszem Wojtyską

- Nagle uderzyła mnie jej składnia. Zwłaszcza w późniejszych nagraniach jej język się rozpędza, nabiera jakiejś improwizacyjnej swobody, wypowiedzi puentowane są w zaskakujący, kampowy sposób. Zapytana na przykład przez Tomasza Stockingera(!), czy rzeczywiście jest tak ekstrawagancką osobą, że jada dania typu skrzydełka łabędzie w ananasie, Violetta Villas opowiedziała przedziwną historię o drobiu, po czym rzuciła: "I widzi Pan, jak można zrobić z igły widły". Jakby wiedziała, że wywiad to scena, która musi się czymś zaskakującym kończyć - Justynie Jaworskiej opowiada Łukasz Wojtysko.

Justyna Jaworska: Darujmy sobie sztampowe pytanie, skąd pomysł na sztukę o Violetcie Villas, bo tu akurat sprawa jest jasna - pisałeś na konkurs.

Łukasz Wojtysko: Przyznam, że sam z siebie nigdy bym o niej nie napisał. Nie ma takiej opcji. Pojawił się ten konkurs i naprawdę dla żartów zacząłem oglądać wywiady z VV. I  nagle uderzyła mnie jej składnia. Zwłaszcza w późniejszych nagraniach jej język się rozpędza, nabiera jakiejś improwizacyjnej swobody, wypowiedzi puentowane są w zaskakujący, kampowy sposób. Zapytana na przykład przez Tomasza Stockingera(!), czy rzeczywiście jest tak ekstrawagancką osobą, że jada dania typu skrzydełka łabędzie w ananasie, Violetta Villas opowiedziała przedziwną historię o drobiu, po czym rzuciła: "I widzi Pan, jak można zrobić z igły widły". Jakby wiedziała, że wywiad to scena, która musi się czymś zaskakującym kończyć. Zastanawiałem się, czy świadomie budowała te narracje, czy po prostu poetyckie konstrukty z niej wychodziły same. I to mnie wkręciło, bo w literaturze najbardziej zwracam uwagę na frazę, dopiero w następnej kolejności patrzę na sprawę stojącą za tekstem czy na fabułę. I nie chodzi mi tu o ładnie brzmiące zdania czy estetyzację, tylko raczej o to, że fraza jest dla mnie jedynym miejscem, w którym może się pojawić to, co jednostkowe, osobne. I w zdaniach VV to jest, no i ta intrygująca niespójność.

Przedstawiasz swoją bohaterkę jako wariatkę, ale też świętą, właściwie jurodiwą.

Bo taką miała stylówę! (śmiech) Nie chciałem z tym wyobrażeniem walczyć ani go rozbrajać, interesowało mnie raczej to, jak to możliwe, że jedna osoba może w sobie tyle pomieścić. Z jednej strony walczyła o życie kotów i psów, z drugiej potrafiła podobno przed występem zjeść górę kotletów lub pierogów z mięsem. Poszukiwała świętości, a zarazem prawdopodobnie uzależniła się w Stanach od kokainy i była jedną z pierwszych polskich ofiar amerykańskiego systemu produkcji gwiazd. Cechował ją dewocyjny katolicyzm, a jednocześnie była symbolem seksu, o który faceci się zabijali.

Faceci to osobna zagadka.

W końcu zdobył ją Ted Kowalczyk. Wspaniała postać. Na przykład wpadł na pomysł, by zarobić trochę pieniędzy na tym wydarzeniu i nagrał na wideo ich kilkudniowy, wystawny ślub, kasety można było potem kupić w chicagowskich kioskach, choć polonia amerykańska chyba się na nie jednak nie rzuciła. Polecam ich obejrzenie na Youtubie. Wspaniały film, na którym nic się nie dzieje, nawet między nowożeńcami nie ma żadnej czułości.

Chyba bardziej niż życie Villas interesowało cię studium schizofrenii?

Tak. Tylko że rozumianej nie klinicznie, ale jako diagnoza światopoglądowa. Chodziło mi o niespójne postrzeganie świata: że można jednocześnie uważać za prawdziwe rzeczy, które się wykluczają.

Jeśli tak, to cierpi na to spora część naszego narodu.

To też miałem na myśli. Zastanawiałem się, jak odnieść ten tekst do współczesności i wtedy znalazłem ten świetny western "Heaven with a gun", w którym nazwisko Villas zostało tylko w obsadzie, a który opowiada o konflikcie pomiędzy mieszkańcami miasteczka o nazwie Vinegaroon: po jednej stronie mamy hodowców bydła, po drugiej hodowców owiec. Zupełnie jak w Polsce! Obydwie grupy uważają, że ich zwierzęta nie mogą pić z tego samego źródła, a szlachetny pastor, usiłujący ich pogodzić, miał niestety przeszłość rewolwerowca i nikt mu nie ufa - to trochę może przypadek oskarżanego o współpracę Wałęsy? W każdym razie próbowałem w tej historyjce ukryć polską schizofrenię.

Powiedziałeś "świetny", tymczasem przytaczasz dialogi tak niedobre, że aż dobre Cytowałeś żywcem?

"Heaven with a gun" to po prostu film gatunkowy, gdzie się mówi w charakterystyczny sposób, jak to w westernach. Tę gatunkowość, jakąś sztampowość ukrytą w języku jeszcze bardziej podkręcają polskie tłumaczenia, na przykład Indianie w naszej wersji językowej używają przede wszystkim bezokoliczników, żeby nie było wątpliwości, że są inni. Poszedłem za ciosem i trochę jeszcze te dialogi popsułem. (śmiech)

No i sama Villas jawi się tutaj jako Inna, taka polska Indianka

Tak mi się to zaczęło układać, to są podobne przestrzenie. Ale wracając do tej schizofrenii czy szerzej mówiąc do sprzeczności, to przecież czasami osiągamy wolność, decydując się na skrajne zniewolenie.

Co pokazuje finał twojej sztuki, rozegrany w zoo Do zwierząt Violetta Villas miała osobliwy stosunek.

Powiedziałbym, że psychotyczny. Mieszkała długie lata ze stadem psów, które się nawzajem zapładniały i po kilku latach wszystkie wyglądały jak z kserokopiarki, wszystkie wabiły się Mao Tse Tung albo Lenin. Nikt, nawet sama VV, nie był w stanie ich odróżnić. Podobno kiedyś jakiemuś menedżerowi w Stanach powiedziała, że musi wracać do Polski, bo umarł Mao Tse Tung i leży przy budzie na podwórku. Stosunek Violetty Villas do zwierząt oddaje właśnie to rozdwojenie, które chciałem uczynić tematem tekstu: najbardziej szlachetne intencje mogą się obrócić przeciwko nam, jeśli tylko staną się ogólną zasadą naszego postępowania i stracimy nad nimi kontrolę. Kończę "Nie jestem już psem" wizją otwierania klatek w zoo i przyznam, że sam czasem chciałbym to zrobić, żeby zwierzęta umierały na wolności, a z drugiej strony taki gest jest przecież pozbawiony sensu, pusty. W każdym razie pomyślałem, że uczynię ze schizofrenii zasadę porządkującą ten tekst: za każdym wnioskiem kryje się kolejny i żaden nie wydaje mi się ostatecznie słuszny.

Przyznam, że rozbicie bohaterki na Violettę i Włosy robi wrażenie.

Po ogłoszeniu konkursu miałem sen. Przyśniła mi się Villas na należącym do niej polu naftowym w Teksasie. Szukała ropy naftowej. Po udanym odwiercie z ziemi trysnęła ropa, a VV w jej strugach śpiewała "Oczy czarne".

To jak Anita Ekberg pod fontanną Di Trevi!

Tak, tylko ona była cała czarniutka! Chciałem napisać o ropie naftowej, ale w myśl zasady "kill your darlings" usunąłem swoją ulubioną scenę z tekstu. Został mi jednak obraz wcierania nafty we włosy i w końcu same te włosy stały się postacią towarzyszącą, w takiej trochę siostrzanej, trochę rodzicielskiej, nieco zaburzonej relacji z bohaterką. Obejrzałem wielokrotnie filmy "Co się zdarzyło Baby Jane?" i "Szare ogrody", oba o toksycznych związkach mieszkających ze sobą kobiet, zebrałem też trochę innych materiałów, ale nie chciałem dookreślać, kto tu jest obłąkany, kto kogo więziUmówmy się, że mamy dwie postacie kobiece, z których jedna przez zupełny przypadek ma na imię Włosy.

To miał być kamp czy kicz?

Nieświadomie kampowa była pewnie sama Violetta Villas, ale to oczywiste. Ja po prostu lubię jej język, jej naiwny sposób rozumienia świata, zupełnie wolny od ironii, jej jazdę bez trzymanki, zasadniczą powagę, którą próbowałem przełożyć na poetykę tekstu. Myślę, że czasy sprawnie działającej postmodernistycznej, ironicznej machiny już minęły. David Foster Wallace dokonał we mnie chyba tej separacji od prozy postmodernistycznej, na której się w sumie wychowałem. Dziś Bakunowy faktor Johna Bartha zirytowałby mnie, a kiedyś wydawał mi się fascynujący.

Można dostać tiku od mrugania okiem?

Tak, na dodatek popkultura wzmacnia w nas naturalną mentalną dyspozycję do beki. To się staje nieznośne, dlatego wolę autorów, u których trudno rozstrzygnąć, czy kpią, czy są śmiertelnie serio. Bardzo lubię "Dzieła zebrane Sally Mary" Raymonda Queneau, gdzie poziom naiwności jest niesamowity, albo prozę Jane Bowles, której opowiadanie przenosimy właśnie na scenę z Dominiką Knapik. U Bowles skrajna naiwność zderzona jest ze zdaniami, o których nie wiadomo, co myśleć. Czytamy na przykład o jednej z bohaterek, że Lilian jest rodzajem osoby, która spadając na kupę potłuczonego szkła, za ostatnim razem krzyczałaby tak, jak za pierwszym. I co właściwie z tym zrobić, co to za stwierdzenie?

Bo naiwność może być jednocześnie śmieszna i przejmująca, ironia tego nie da.

Właśnie. Dlatego takie wrażenie zrobiła na mnie wystawa w MSNie przygotowana przez Katarzynę Karwańską i Zofię Płoską "Po co wojny są na świecie". Tytuł "Nie jestem już psem" z niej właśnie pochodzi. Konkretnie z listu Radosława Perlaka, więźnia skazanego na dożywocie, który opisał swoją artystyczną ewolucję w celi. Byłem tym listem wzruszony: Perlak pisał z więzienia o tym, że ciągle się doskonali, ewoluuje jak gatunki zwierząt i kiedyś chciałby zostać płetwalem I to nie był żart, tylko cały spójny system rozumienia świata. Skojarzył mi się z Violettą Villas, nierozumianą artystką, która w sumie też była całe życie uwięziona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji