Artykuły

Apetyt na musical

Nadzwyczaj efektownie rozpoczął swoją kadencję dyrektorską w Operetce Warszawskiej Jan Szurmiej, opromieniony sukcesami na scenach Wrocławia inscenizator, reżyser, choreograf. Stamtąd tu przywiózł dwa światowe szlagiery musicalowe tym samym czyniąc Warszawie prezent, ale i przypomnienie, że jest miastem od Broadwayu oddalonym o półwiecze co najmniej.

Fakt, musical - jak języki - jest nam obcy do tego stopnia, że publiczność zapytując o "Cabaret" dziwiła się, że to nie Drozda i nie Pietrzak. I nie ma w tym żadnej winy publiczności, po prostu przez lata i pieniądze, i polityka zgodnie decydowały o braku klasyki musicalowej w Polsce (Teatr Gruzy był tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę).

Te dwa prezenty Szurmieja to fenomenalna inscenizacja "Skrzypka na dachu", która od premiery we Wrocławiu w czerwcu ub. roku doczekała się już prawie monografii i polska prapremiera "Cabaretu", musicalu rozsławionego przez filmową wersję z Lisą Minelli. Może właśnie dlatego, że istnieje legenda filmu można było mieć obawy: jak też teatr (zważywszy choćby nasze możliwości techniczne) poradzi sobie z tym fantem. Premiera z czerwca tego roku okrzyknięta została sukcesem.

Spektakl rzeczywiście robi duże wrażenie, budzi szacunek dla inwencji inscenizatora, pracy zespołu, fantastycznej pomysłowości scenografa i brzmienia orkiestry, inspirowanej przez filar polskiego jazzu Zbigniewa Piotrowskiego. I właśnie to współbrzmienie wszystkich warstw kreacji musicalowej budzi największą radość. Oglądany pospiesznie spektakl zachwyca pomysłowością rozwiązań reżyserskich, imponującymi scenami zbiorowymi. Ten sam spektakl smakowany jak wino ujawni dyskretny urok drobiazgów: malarskie potraktowanie światła, inteligentne zmiany w scenariuszu wspomagające rytm i atmosferę przedstawienia. Szurmiej wspaniale wydobywa genialną dwubiegunowość "Cabaretu", balansowanie na granicy witalności i tragedii, radości i widma brunatnego potwora rzucającego cień na rozbawiony, kosmopolityczny Berlin lat 30. Dlatego malutka scenka teatrzyku Kit Kat może stać się metaforą świata a życie znowu przypomina kabaret... Tym więcej, że natrętny polityczny kontekst naszych czasów tę prawdę w dość groźny sposób przypomina.

Teatr Muzyczny we Wrocławiu ma imponujący zespół. I swoją Sally. (w filmie rola Lizy Minelli) znalazł u siebie. Gra ją Agnieszka Matysiak, ekspresyjna, świetnie śpiewająca aktorka zmieniając zaproszoną gościnnie wspaniałą i szaloną Hannę Śleszyńską. Teatr, ma ochotę zaangażować jeszcze Agnieszkę Fatygę i - od razu to powiedzmy - wymarzonego Mistrza Ceremonii Jacka Wójcickiego (teraz w tej roli Wojciech Ziembołewski i Wiesław Gawełek). Na tle naprawdę wspaniałych zespołów (girlsy, kelnerzy, marynarze, goście) jeszcze choć o-drobina uwagi dla roli literata (Jacek Bończyk), właścicielki pensjonatu (Jolanta Chełmicka) i sprzedawcy owoców (Zdzisław Skorek wcześniej niedościgniony Tewje Mleczarz). Wspominam tu niesprawiedliwie tylko obsadę z warszawskiej premiery. Cóż, miejmy nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie.

No właśnie. Nie da się ukryć, że po tym wydarzeniu jakim się stała wizyta wrocławskiego Teatru Muzycznego w Warszawie rośnie apetyt na musical.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji