Artykuły

KOMU PIOSENKĘ: KABARET

Ambitna porażka wrocławskiego Teatru Muzycznego nic tyle wykonawcza (za aktorstwo zjechano ten spektakl po gościnnych występach w Warszawie), ile interpretacyjna. Jan Szurmiej wpadł w pułapkę zbyt banalnego odczytania słynnego musicalu: zobaczył w nim miłosną historię amerykańskiego naiwniaka i angielskiej tancerki rewiowej na tle hitlerzącego się Berlina i kabaretowych numerów. Tymczasem w utworze Kandera nie ma żadnego "na tle". Wulgarny kabaret jest groteskowym odbiciem tężejącej atmosfery życia i jednocześnie - paradoksalnie - azylem, kabaretowy Mistrz Ceremonii jest czymś więcej niż tylko głupawym konferansjerkiem, pełni rolę błazna-komentatora, poszczególne plany utwory przenikają się. Tak było w pamiętnym filmowym pierwowzorze z Lizą Minelli i Joelcm Greyem, tak grany jest "Kabaret" w Chorzowie, o którym niedawno w "Odrze" pisałem.

Szurmiej przeczytał utwór inaczej i rachunek płaci za to spory. Numery kabaretowe, skoro są tylko ozdobnikami, irytują wulgarnością, słabiutki Mistrz Ceremonii nieomal nic istnieje w przedstawieniu. Pamiętny song "Jutro należy do mnie", przy którym w filmie ciarki chodziły po plecach, tu jest dość beznamiętną zbiorówką. Na pierwszy plan wybija się wątek melodramatyczny, najsłabszy w całym utworze. Dodać do tego rzeczywiście typowo operetkowe aktorstwo drugoplanowych ról - i mamy pełny obraz. Szkoda. "Kabaret" to materiał na znakomity dramat muzyczny - właśnie dziś. Na atrakcyjną widowiskowo i jednocześnie poważną opowieść o tym, jak z wiszącej w powietrzu, trudno uchwytnej atmosfery rodzi się zło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji