Artykuły

Niedorzeczne, a oczywiste

Niemal pustą przestrzeń sceny Mazowieckiego Centrum Kultury i Sztuki aktorzy wypełnili błyskotliwą, realistyczną grą niewspartą zbędnym rekwizytem. O spektaklu "Diabelski młyn" w reżyserii Marka Pasiecznego w Teatrze Praga.

A jednak nie banał. Między dwojgiem nieznajomych zaczyna się gra - inteligentna i intrygująca, chociaż nie mamy wątpliwości co do jej finału. Ręka mężczyzny, początkowo odtrącana, coraz częściej znajduje dostęp do kolejnych części ciała atrakcyjnej dziewczyny. Ta natomiast okazuje się wytrawnym, przebiegłym graczem; wie, jak zdominować przeciwnika, sprawić, by odkrył przed nią wszystkie karty. Sama nie zdradza się. Z przepastnej szafy wyjmuje coraz to nowe tożsamości i ubiera się w nie ku rosnącemu zdziwieniu mężczyzny. Rozpoczyna swój spektakl rolą cnotki, co to chętnie poszłaby do łóżka z obcym facetem, no ale nie z żonatym. Mogłaby się w nim przecież zakochać. Pierre bagatelizuje obawy Juliette i słusznie, gdyż jej opór znika równie szybko, jak się pojawił. Kontrolny telefon troskliwej żony rozbawia dziewczynę i inspiruje do przybrania kolejnej pozy. Tym razem wymachując długimi nogami ukoronowanymi czerwienią szpilek, zwierza się z charakteru profesji, która kilka godzin wcześniej zaprowadziła ją do stolika obcego mężczyzny. "Czy ja wyglądam jak klient?!" - oburza się Pierre zmylony cywilnym ubraniem kobiety, ale już po chwili wyjmuje z portfela 500 euro, na które Juliette wyceniła swoje zdolności. Gdy dziewczyna zaczyna się targować, a pieniądze lądują na podłodze, wychodzi na jaw, że i ta scena była żartem, kolejną próbą zbadania reakcji wodzonego za nos mężczyzny. Ten jednak, chociaż z każdym kieliszkiem alkoholu pragnie kobiety coraz bardziej, nie wytrzymuje kolejnego sprawdzianu. Okazuje się, że spotkanie tych dwojga odarte było z przypadkowości. Juliette bowiem jest dziennikarką, chcącą wykorzystać nagrane na dyktafon rozmowy z Pierre'm jako materiał do artykułu o metodach uwodzenia stosowanych przez żonatych mężczyzn. Cóż, spędzony wspólnie wieczór nie odbiegał od standardów. Kobieta przeprasza, ubiera się i wychodzi.

Ale oczywiście wraca. Bo zimno, ciemno i do domu daleko, a pieniądze na taksówkę zostały w innej torebce. Zostaje u Pierre'a na noc, a gdy ten budzi się z alkoholowego snu, który odebrał mu pamięć, kobieta uzupełnia wspomnienia wieczoru o maleńkie kłamstewko z łóżkiem w tle. Dręczy się jednak, głupio jej i wstyd, gdyż tak naprawdę żona Pierre'a - powodowana wątpliwą stałością męża - zleciła jej uwiedzenie mężczyzny i zdobycie dowodów jego wierności lub niewierności. Zakres obowiązków Juliette nie obejmował jednak łóżka! Zdradzający małżonek wpada na błyskotliwy pomysł, by skasować wczorajsze pliki i nagrać wszystko od nowa.

I dopiero w tym ostatnim nagraniu zostaje odsłonięty prawdziwy powód spotkania tych dwojga, niemający niestety nic wspólnego z obiecywanym przez reżysera (Marek Pasieczny) katharsis. Krótko: Pierre jest ojcem Juliette. Absurdalne? Tak, ale Eric Assous, autor sztuki, stanął na rzęsach, by tę historię uprawdopodobnić. Okazuje się, że matka Juliette i Pierre - gdy byli bardzo, bardzo młodzi - spotykali się. Dziewczyna zaszła w ciążę, co przeraziło nieodpowiedzialnego chłopca; polecił jej więc zrezygnować z dziecka, a sam ruszył w siną dal. Na świat przyszła jednak Juliette, którą niedojrzałość Pierre'a skazała na smutne życie bez ojca. "Nie chciał mnie jako córki, uwiodłam go jako kobieta" - opowiada dziewczyna, wyjaśniając zawikłaną intrygę.

Właściwie można by opowiedzieć fabułę tej sztuki zdecydowanie krócej. Na przykład: "dojrzały mężczyzna sprowadza do swojego mieszkania młodą dziewczynę w wiadomym celu, ale okazuje się, że to jego córka". Też ładnie. Wciąż jednak nie mogę wyjść z podziwu, że ten zaskakujący finał - mogący stanowić niemalże drugą, zupełnie inną opowieść - tak precyzyjnie uzasadnia wszystkie wątki, nadaje im sens. Co więcej, w tych absurdalnych konfiguracjach wspaniale odnaleźli się aktorzy - Roma Gąsiorowska i Przemysław Bluszcz - proponując widzom wieczór z farsą lekką, trafną i zabawną, a nie przerysowaną, choć o to nie byłoby trudno. Niemal pustą przestrzeń sceny Mazowieckiego Centrum Kultury i Sztuki (prosta kanapa po lewej, mały stolik po prawej, za nimi dwie duże zastawki imitujące ściany) wypełnili błyskotliwą, realistyczną grą niewspartą zbędnym rekwizytem. Nieskomplikowana teatralność przedstawienia skierowała uwagę widza na bezbłędnie napisany dialog - to jednak wystarczyło, by wieczór z Diabelskim młynem zaliczyć do udanych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji