Artykuły

Sukces Piotra Beczały w roli Werthera. Nadmiar uczuć w świecie bez uczuć

„Werther” Jules'a Masseneta w insc. Willy'ego Deckera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

„Werther” Jules'a Masseneta w insc. Willy'ego Deckera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.


Polska premiera "Werthera" Jules'a Masseneta w Operze Narodowej w Warszawie w mistrzowskiej inscenizacji Willy'ego Deckera i w najlepszej obsadzie, jaką można sobie wyobrazić, to jest z Piotrem Beczałą w partii Werthera, miała miejsce w złym momencie. Ale kto mógł to przewidzieć.


W czwartek 8 października, w dniu premiery, rząd ogłosił, że cały kraj od 10 października przechodzi do żółtej strefy ochrony epidemicznej. To oznacza wiele ograniczeń w życiu codziennym - w przypadku teatrów i filharmonii zredukowanie miejsc na widowni do 25 proc. Premierę „Werthera” grano jeszcze przy widowni wypełnionej zgodnie z obostrzeniami do połowy (ok. 800 widzów), sobotni spektakl będzie pokazywany tylko dla 400 osób. Nawet dla tak dobrze dotowanego teatru jak Opera Narodowa oznacza to olbrzymie straty.



Piotr Beczała nagle w Warszawie

Niech jednak te pesymistyczne fakty nie przesłonią nam wspaniałego artystycznego wydarzenia, jakim był „Werther” pod batutą Patricka Fournilliera, nowego dyrektora muzycznego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Trzeba koniecznie docenić zaangażowanie w spektakl solistów i świetnie przygotowanej orkiestry, mimo długiej przerwy w graniu będącej w znakomitej formie muzycznej.

Przedstawienie, dodajmy, i tak już było przeniesione na październik z wiosny tego roku, gdy w trakcie pierwszej fali pandemii koronawirusa teatr musiał zawiesić działalność i odwołać wszystkie przedstawienia sezonu 2019/2020.

Plusem tej sytuacji była możliwość zaangażowania Piotra Beczały do tytułowej roli nieszczęśliwego romantycznego kochanka i outsidera w świecie filistrów, jakim jest Massenetowski Werther. Pierwotnie tę legendarną postać wzorowaną na „Cierpieniach młodego Wertera” Johanna Wolfganga Goethego miał kreować słowacki tenor Peter Berger. Beczała wciela się w postać dwa razy - w kolejnych spektaklach zastąpi go Włoch Leonardo Caimi.


Wizje mistrza Deckera

Dogłębnie przemyślana, oryginalna i czysta formalnie inscenizacja Willy’ego Deckera to dziś klasyka. Spektakl wystawiony pierwszy raz w 1995 roku w Nederlandse Opera w Amsterdamie, zanim dotarł do Warszawy, przeszedł triumfalnie przez najlepsze sceny operowe. Dobrze się stało, że wszedł do warszawskiego repertuaru - opera francuska jest w Polsce rzadko grywana, Massenet to największy jej przedstawiciel II połowy XIX wieku, jego „Werther” (1892) to pozycja wyjątkowo urodziwa i poruszająca, nie tylko za sprawą słynnej arii głównego bohatera „Pourquoi me reveiller” z III aktu opery. A dyrygował nią mistrz i wybitny znawca muzyki francuskiej i Masseneta Patrick Fournillier, ukazujący jej witalność i kolorystyczne bogactwo, można więc mówić o artystycznym sukcesie.


Willy Decker to przedstawiciel niemieckiego Regietheater, w którym wizja reżyserska, często bardzo indywidualistyczna, dominuje nad literą dzieła. W porównaniu jednak z dokonaniami takich reżyserów jak Calixto Bieito, Claus Guth, Stefan Herheim czy Krzysztof Warlikowski, szoku nie było, a obraz i muzyka harmonijnie ze sobą współistniały. Przecież nikogo już dziś chyba nie szokują samodzielne sceny aktorskie dopowiadające reżyserską ideę grane na instrumentalnych intermezzach i wstępach w dawnych czasach wykonywane przez orkiestrę przy opuszczonej kurtynie.


Kolory lata, chłód zimy, duet serc

Willy Decker ma swój łatwo rozpoznawalny styl. Posługuje się świetnie uchwyconym skrótem scenicznym, szerokimi płaszczyznami scenografii i rozległymi połaciami przestrzeni scenicznej, nieprzeładowanej rekwizytami. Największą sławę przyniosła mu inscenizacja „Traviaty” Giuseppe Verdiego z Anną Netrebko, granej najpierw w Salzburgu, potem w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Czerwona suknia Violetty Valery, szeroka kanapa, adorujący kurtyzanę mężczyźni we frakach i zegar odmierzający czas, który jeszcze pozostał głównej bohaterce - wszystko to działało na widzów z wielką mocą.


W „Wertherze” Decker postawił na kontrasty kolorystyczne, poprzez nie budował dramaturgię i sens spektaklu, zgodnie zresztą z rytmem zmian pór roku zachodzących w operze: dwa pierwsze akty rozgrywają się w lecie, dwa pozostałe w zimie, wśród wyblakłych barw dekoracji i kostiumów, gdy Werther traci chęć do życia (skojarzenia z cyklem pieśni „Podróż zimowa” Franza Schuberta są jak najbardziej na miejscu)

Zgodnie z zamysłem Goethego podtrzymanym zdecydowanie przez Masseneta, tworzącego przecież w czasach apogeum kultury mieszczańskiej, „Werther” zbudowany jest na opozycji świata mieszczańskiego i wolnościowego, obowiązku i utopijnego pragnienia duchowego połączenia się dwóch serc węzłem nieśmiertelnej miłości. Rzeczniczką obowiązku jest Charlotte, która dostosowując się do woli zmarłej matki, wyjdzie za mąż za niekochanego Alberta, co okazuje się fatalnym wyborem życiowym. Gorącym entuzjastą pełnego zachwytu, zmysłowego podejścia do świata jest za to kochający ją do szaleństwa Werther, marzyciel o artystycznej duszy, niezrozumiany przez otoczenie, zwłaszcza męskie, bo kobiece ulega czarowi jego poetyckiej osobowości.



Decker pokazuje te dwa światy w bardzo pomysłowy sposób, ustawiając w głębi pudła scenicznego mniejsze pudełko drugiej sceny, która jest projekcją stanów duchowych Werthera. Rozświetla się ona na początku przedstawienia i mieni dwoma kolorami - niebieskim i żółtym. To aluzja do ubioru Werthera z powieści Goethego, który ubierał się w niebieski frak i żółtą kamizelkę. Grany przez Piotra Beczałę Werther nosi żółty płaszcz - jest kolorowym ptakiem w kostycznym i monochromatycznym świecie filistrów, uosabianym przez dwie dziwaczne postacie w cylindrach i ciemnych surdutach. To Schmidt (Jacek Ornafa) i Johann (Jasin Rammal-Rykała) - u Masseneta drobnomieszczańscy intryganci, u Deckera postacie złowrogie - biesy podsuwające Wertherowi pistolet, z którego nieszczęśliwy kochanek się zastrzeli. 


Muzycznie bezbłędnie

Dość monumentalna mimo kameralnego charakteru opery Masseneta inscenizacja Deckera wymaga silnych osobowości na scenie, które mogą wypełnić swoją energią wykreowaną przez reżysera przestrzeń. Taką osobowością był Piotr Beczała, który stworzył postać bardzo ludzką na tle kukiełek mieszczańskiego świata, kogoś, kto budzi żywe uczucia w tych, którzy jeszcze jakieś uczucia zachowali. Beczała, tenor liryczny, nadal doskonale sprawdza się w rolach zakochanych amantów. Jego głos idealnie przekazuje żarliwość serca Werthera, rozjaśniał się w chwilach nadziei, ciemniał, gdy wszelka nadzieja umarła.

Mocnym znakiem scenicznym, bardzo dobrym wokalnie, był kreujący postać Alberta Stanisław Kuflyuk. Bardzo dobrze sprawdził się sopran Sylwii Olszyńskiej w dzwoneczkowo-elfowej partii Sophie. Słabszym punktem była mezzosopranistka Irina Zhytynska jako Charlotte, choć ostatni nareszcie w pełni miłosny duet z Wertherem w finale również w jej wykonaniu zabrzmiał poruszająco. Kolejna obsada, która pokazuje, jak bardzo w ostatnich latach podniósł się poziom wokalny w Operze Narodowej - kiedyś nierówny, teraz na światowym poziomie.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji