Artykuły

Woytek Pszoniaq

Mało jest takich filmów jak „Ziemia obiecana" Andrzeja Wajdy, którego wszyscy bohaterowie - grani przez Wojciecha Pszoniaka, Andrzeja Seweryna i Daniela Olbrychskiego - zrobili międzynarodowe kariery. Brawurowy pokaz kapitalizmu, wyzysku, geszeftu, wybuchowej mieszanki narodowościowej w dawnej, filmowanej magicznie Łodzi okazał się dziwnie optymistyczny, nawet wbrew swojej fabule. „Ziemia obiecana" nie dostała Oscara ze względu na zarzuty antysemityzmu, i to pomimo usunięcia z filmu książkowego wątku podpalenia polskiej fabryki przez Moryca Welta, czemu sprzeciwił się Wojciech Pszoniak, który świadomie kreował postać Żyda zafascynowanego polskością  - pisze Michał Ogórek w Tygodniku Angora.


Wajda, kręcąc film, zabraniał aktorom czytania powieści Reymonta, która jest lekturą ciężką i zniechęcającą, mimo to wykrawając z niej fascynującą opowieść i nadając jej zupełnie nowe życie.


Całe to sfilmowane nuworyszowskie towarzystwo Łodzi spotykało się wtedy w teatrze. To jest też chyba największa różnica między tamtym a dzisiejszym „wielkim światem". Kiedyś nie mógł do niego należeć nikt, kto w teatrze - choćby cierpiąc - nie bywał.


Był to świat jakoś uzależniony od teatru, co było też przypadkiem twórców „Ziemi obiecanej". Dla Wojtka Pszoniaka teatr był nawet bardziej rzeczywisty niż samo życie, a już na pewno lepiej mu się odwdzięczał. Pszoniak jako Aktor Totalny mógł zagrać wszystko, a nawet to robił.


Pierwszą jego młodzieńczą fascynacją był Stary Teatr w Krakowie, z którego Wojtek prawie nie wychodził. Największy - artystyczny i prestiżowy - sukces Pszoniaka zaczął się w warszawskim Teatrze Powszechnym od roli Robespierre'a w sztuce Stanisławy Przybyszewskiej „Danton". Jej ekranizacja nakręcona przez Andrzeja Wajdę we Francji w roku 1981, z Gerardem Depardieu w roli tytułowej, stała się wydarzeniem. Tyle że prawdziwym bohaterem „Dantona" jest właśnie Robespierre w interpretacji Pszoniaka, który ukradł to przedstawienie. Stworzył modelową postać tyrana i potwora: człowieka składającego się tylko ze skoncentrowanego umysłu, bez uczuć, potrzeb osobistych i radości życia, przekonanego o swojej misji i na długo przed nieuniknionym upadkiem i gilotyną noc w noc zjadanego przez strach przed śmiercią, jaką dzień w dzień zadaje innym. Rola ta więcej mówiła o mechanice działań dyktatorskich - wszystkich: byłych, obecnych i przyszłych - niż całe tomy interpretacji ich działań.


Przygotowując się do roli Robespierre'a, ekspresyjny Wojtek w codziennym życiu ograniczył i powściągnął do minimum wszelkie ruchy i gesty, tak że wszyscy myśleli, że jest chory. Osiągnął na ekranie tak wstrząsający efekt, że człowiekowi odpowiadającemu za jedną z największych rzezi w historii - choć samemu brzydzącemu się nią i niebrudzącemu rąk osobiście - zaczynamy współczuć, że tak daleko się zapuścił.


Francja, dla której rewolucja jest sprawą narodową, dzielnie zniosła, że w filmie zaanektowali ją Polacy. A było to przecież tak, jakby u nas Kościuszkę zagrał jakiś Fin czy Turek; trudne do wyobrażenia.


Rola ta otworzyła Pszoniakowi drzwi do kariery we Francji, gdyby pominąć drobną przeszkodę, że nie znał zupełnie francuskiego. Pierwsza rozmowa o angażu do paryskiego teatru, prowadzona przez telefon, polegała na odczytywaniu przez niego wielu fiszek, z fonetycznie zapisanymi odpowiedziami, przygotowanymi przez szwagierkę romanistkę. Ale Wojtek koncertowo umiał zagrać również Francuza.


Grat w teatrze, obawiając się tylko jednego: że partnerzy pomylą się i zmienią tekst, do którego on nie będzie umiał się dostosować, ponieważ znał tylko swoje kwestie na pamięć.


Kiedy z czasem odważył się zacząć mówić od siebie, dyrektor teatru powiedział mu, że wydaje mu się, jakby Pszoniak lepiej znał francuski wcześniej.


Pszoniak zrobił w Paryżu prawdziwie wielką karierę, czemu obok talentu sprzyjało ówczesne przekonanie, że Polacy prezentują w tamtym materialistycznym świecie jakąś „nową duchowość".


Kiedy dzisiaj czyta się o przegranych z góry akcjach werbowania za gigantyczne pieniądze znanych aktorów z Zachodu do filmów mających chwalić polskie osiągnięcia w świecie, wypada tylko westchnąć, że kiedyś załatwiali to za darmo tacy „nasi ludzie" w Paryżu jak Pszoniak. Jego tamtejszy prestiż potwierdziła reakcja prasy francuskiej na wieść o śmierci polskiego aktora: mając na głowie pandemię i pozbawionego brutalnie głowy nauczyciela, gazety poświęciły Pszoniakowi długie wspomnienia.


Wojtek z biegiem lat coraz gorzej znosił sytuację w obu swoich ojczyznach: przeżywał boleśnie zarówno to, co działo się w Warszawie, jak i w Paryżu. Krążył między oboma, choć - z odmiennych powodów - miasta te coraz bardziej przestawały siebie przypominać.


Wielki Mistrz, który choć niewątpliwie - jak każdy artysta - mocno był skoncentrowany na sobie, nie miał jednak żadnych manier gwiazdy. Chętnie brał role nawet epizodyczne, jeśli coś w nich zobaczył: jego ostatnia nagroda w Gdyni była za „najlepszą rolę drugoplanową" w filmie Janusza Majewskiego „Excentrycy", gdzie zagrał ukrytego geja tęskniącego za zmarłym kochankiem, a publicznie wyśmiewającego homoseksualizm. Z całego filmu pamięta się głównie ten przejmujący epizod.


To było ryzyko pracy z Wojtkiem: ten niewysoki aktor przerastał swoje otoczenie. Był nieduży, ale największy; nieatrakcyjny fizycznie - ale najbardziej czarujący; był Francuzem bardziej niż Francuz. Polakiem, który przestawał nim być tylko po to, żeby być nim lepszym.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji