Artykuły

Śmierć dekadenta

"Giovanni" w reż. Grzegorza Jarzyny TR Warszawa. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

"Giovanni" - Mozart Molierem przenicowany w świetnej antyoperze Jarzyny.

Żeby nie było nieporozumień: najnowszy spektakl Grzegorza Jarzyny nie jest operą. Szef TR wplata w arcydzieło Mozarta motywy z zewnątrz, wyłuskuje z partytury legendarne partie i chwytliwe fragmenty na zasadzie muzycznych sampli. Każe aktorom gadać tekst libretta, jakby to był "zwykły" dramat. Nie ma orkiestry, w paru scenach pojawia się tylko kwartet smyczkowy. Operowa publiczność musi więc patrzeć na produkcję TR jak na ekstrawagancję, choć znawcy będą w lot chwytać aluzje, żarty i inne muzyczne smaczki reżyserskie. Mniej zaskoczona będzie publiczność teatralna: znajdzie tu wszystkie znane sobie motywy scenicznej sztuki Jarzyny. Przy okazji zapomnijcie też o całościowej reinterpretacji mitu Don Juana. Reżysera interesuje tylko sam finał życia bohatera dekadenta.

Akcja dzieje się w pięciogwiazdkowym hotelu z apartamentem na ostatnim piętrze. Giovanni Andrzeja Chyry wygląda jak manekin bez twarzy ze sklepu z luksusowymi garniturami. Na głowę nakłada odblaskową, rozsyłającą zajączki światła kulę wiszącą zwykle u sufitu w dyskotece. To zastygły w jakiejś parszywej obłości wstrętny facet. I cóż z tego, że jest bardzo znany i bogaty? Zamiast niegasnącej ekscytacji trawi go nuda: z każdą kobietą było tak samo. Ale i on był zawsze ten sam. Zły, pusty, daleki. I niczego nie zmieni osaczająca go rozmaitość kobiecości: eksplodujący seksem wamp Danuty Stenki (Anna), frapująco bezobciachowa dzieweczka z osiedla Romy Gąsiorowskiej (Zerlina) czy krucha emocjonalnie 30-latka Mai Ostaszewskiej (Elwira). Po perwersji zawsze przychodzi rozpacz. Nowemu wcieleniu Don Juana pozostały tylko małe, parszywe gesty.

Aktorzy Rozmaitości "oszukują" widzów, udając, że śpiewają operowe arie. Ruszają ustami, jak trzeba, ale głos profesjonalnych śpiewaków płynie z głośników umocowanych chytrze nad ich głowami. W tym triku nie chodzi jednak o to, żeby ktoś się naprawdę nabrał na tę sztuczkę. W zamierzeniu Jarzyny jest to tak zwane oszustwo sygnalizowane, które podkreśla tylko zmagania z nieautentyczną konwencją opery. I przybliża "Giovanniego" do statusu opowieści o życiu jako kłamstwie. Miłość jest oszustwem, rozkosz jest oszustwem, śmierć - także. Fałsz słów i śpiewu, maski

i pozy bohaterów kontrapunktuje prawda gestów i eksplozje prawdziwych emocji. Anna, wabiąc do siebie Giovanniego, rozrywa pończochy. Młoda mężatka Zerlina zawstydzona obecnością uwodziciela skubie nerwowo weselne ciasto, umierający bohater ściska trupa Komandora za rękę.

Śmierć Giovanniego powtarza jakby śmierć Gombrowiczowskiej Iwony, której Jarzyna kazał niegdyś na scenie Starego Teatru popełnić na uczcie samobójstwo. Udławić się, żeby zostać świętą. Co w takim razie znaczy ostatnia scena? Ano to, że nawet grzech nie jest czymś ostatecznym. Autodestrukcja bohatera nie ocali bezsensownego życia. W finale widowiska głos Giovanniego odpowiadający z trzeszczącej płyty śpiewającemu trupowi Komandora cichnie. Do hotelowego apartamentu wchodzą wszyscy ci, których Don Juan-Giovanni skrzywdził. Ale jego samego nie ma. A skoro go nie ma, przestaje istnieć także świat, który go stworzył.

Ktoś gasi światło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji