Artykuły

Stłuc szybkę w smartfonie. Rozmowa z Agnieszką Wolny-Hamkało

- Od kiedy hipotezy zajęły miejsce dogmatów, nie można już w oczywisty sposób odpowiedzieć na najprostsze egzystencjalne pytania w rodzaju "co czyni człowieka szczęśliwym?" - Justynie Jaworskiej opowiada Agnieszka Wolny-Hamkało.

Justyna Jaworska: W rozmowie z Agnieszką Drotkiewicz powiedziałaś: "Staram się zawsze porządnie nakręcić wiersz - były takie kurczaczki nakręcane - żeby długo dziobał"1. Swój pierwszy tekst dramatyczny też tak nakręcałaś?

Agnieszka Wolny-Hamkało: Starałam się go porządnie nakręcić, zostawiając jedocześnie trochę powietrza. Kiedy pojawia się za dużo metafor - jedna zaczyna znosić drugą. Więc próbuję znaleźć takie proporcje, żeby zdania nawzajem się podbijały, nie znosiły. Ale oczywiście lubię dobrze naostrzyć nożyk, żeby możliwie najwięcej zdań było "wpływowych". Same w sobie powinny stanowić rodzaj perswazji.

"Dzień dobry, wszyscy umrzemy" zaczyna się w barze, jak typowe dramaty irlandzkie, ale potem robi się futurystycznie i dekadencko. Bar okazuje się skansenem dla niedobitków z czasów, kiedy jeszcze... No właśnie: co to za świat przemija? Świat prostych przyjemności?

Może świat uniwersalizmów? Od kiedy hipotezy zajęły miejsce dogmatów, nie można już w oczywisty sposób odpowiedzieć na najprostsze egzystencjalne pytania w rodzaju "co czyni człowieka szczęśliwym?". W porządku, to takie ruchome myślenie. Wszystko trzeba na każdym kroku od nowa definiować i negocjować. Dosyć męczące i bez punktu oparcia na zewnątrz, ale przynamniej nie petryfikuje nas w rolach. Więc mija czas starych wzorów kultury, modeli. I świat bezpośrednich partycypacji. Za tym tęskni Stary Pisarz z mojej sztuki: za sposobem, w jaki w dawnych filmach mężczyzna podawał kobiecie ogień.

Świat bezpośrednich partycypacji - to ten zmysłowo doświadczany, o którym piszesz wiersze. Naprawdę boisz się, że go tracimy?

Nie tracimy go, ale przesuwamy akcenty: mamy przecież to legendarne technologicznie uzbrojone oko, które pozwala nam eksplorować mikro i makrokosmos, i wysyłamy naszych szpiegów z kamerami wszędzie. Coraz częściej oglądamy transmisje, przekaz zapośredniczony przez media. Wirtualne muzea, wirtualne podróże z oprogramowaniem Virtual Travel. To głównie hipnotyczne strumienie obrazów, więc inne zmysły zostają na drugim planie. Jako te staroświeckie, odrobinę skompromitowane. Sądzę, że mają rację krytycy architektury, kiedy piszą, że zmysły ze "starego świata" były integrujące. Mnie kojarzą się z dzieciństwem, zniesieniem granic.

Czujesz się, jako poetka, gatunkiem zagrożonym?

Chyba nie, bo zawsze będą rzeczy, których nie umiemy nazywać. Wiersz jest także tym: próbą dojścia, precyzyjnego ujęcia tego, co się błąka po umyśle bez formy. Próbą wyegzorcyzmowania rzeczy na zewnątrz. Jest też rodzajem egzageracji języka, jego transgresją i ewolucją. Może śledzić języki i je przedrzeźniać, trawestować. To także działanie krytyczne - w pewnym sensie wiersz to krytyka kultury. No i poza wszystkim spełnia też tę bardzo miłą funkcję przyjemnościową. Poezja może najmniej jest polityczna, bo ma niewielki zasięg i mały wpływ na rzeczywistość, ale wystarczy, że ktoś umrze i no, od razu sięgamy po wierszyki.

A czujesz się (czy może nawet żyjesz) dekadencko?

Dekadencka jest telewizja oglądana od rana. Mc Donald's to dekadencja, ale ten dworcowy, na smutno, przy starym brzęczącym neonie. Pokazy mody to dekadencja. Kiedy nie chodzi już o nic oprócz pieniędzy, władzy, seksu i przyjemności. Tak, zdecydowanie najbardziej dekadencką rzeczą, jaką widziałam, był pokaz mody. Czarne jojo, które wciąż wraca i wraca, obsesyjnie, rytmicznie - czarne jojo ze sztuki "Kuszenie cichej Weronik" Lupy jest dekadenckie. Ja może żyję trochę histerycznie, lękowo, hedonistycznie, ale raczej toczę jakąś śmieszną, żałosną walkę ze sobą i światem, niż szyję sobie torebeczki na laptopa z tej samej skórki, co mufkę. Ale oczywiście widzę kostuszkę w lusterku, jeśli o to pytasz, Justyno, widzę ją cały czas i wiem, że ona też nie spuszcza mnie z oka!

W środkowym akcie twojej sztuki pewna kobieta skacze z okna i lecąc, odpowiada na pytania z ankiety personalnej. Jej ulubione imiona męskie to imiona twojego męża i syna... To twój lot z okna?

Pewnie, to mój wymarzony lot (śmiech). Szukałam jakiegoś rozszerzenia rzeczywistości, zabiegu dramaturgicznego, który zrobi małą wyrwę w czasie i zaburzy narrację. Więc tu tak jest, czas zwalnia, kobieta leci, ręką poprawia włosy, za nią pojawiają się kolejne piętra. Stać ją na gorzki żart na odchodnym i na kilka półprawd na temat samej siebie. Jednocześnie to komentarz z offu: nasze życie redukowane do ankiet osiąga poziom ogólności i abstrakcji, który sprawia, że nikogo ono już nie obchodzi. A imiona, za którymi stoją potężne historie, stają się zaklęciami bez pokrycia, breloczkami, jakie sprzedają na stacjach benzynowych.

Lubię w twojej sztuce wątek "dożywania" cudzego życia w cudzym mieszkaniu. Czy to nie jest przypadkiem metafora literatury?

Tak, literatura to pasożytowanie na życiu cudzym i własnym. Przejmowanie narracji i składni, dotlenianie, suplementowanie życia. Ale ta historia opowiada też o naszych zabawach z tożsamościami i o zamykaniu się w kalekich tożsamościach, o których pisała Susan Sontag. To też Kunderowskie mrugnięcie: życie jest gdzie indziej? Inni potrafią być szczęśliwi? Znasz ich? Rozmawiałaś z nimi? Taka gra, w której wszyscy przegrywamy.

Smutna gra. Opowiedz lepiej, jak poszło czytanie twojego tekstu w Teatrze Polskim i czy będziesz jeszcze pisać dla teatru.

Lubię pytać ludzi, jak to się stało, że stłukli swoje szybki w smartfonach. Każdy opowiada wtedy jakąś anegdotę. Wszyscy mamy takie zbite szybki, metaforycznie rzecz ujmując, i każdy aktor z tego zespołu opowiedział o swojej szybce. To było wzruszające i mądre. Czytanie to dużo wolności, luzu. Działanie, podczas którego mamy mnóstwo miejsca dla siebie. Pod koniec wiosny napisałam drugą sztukę - "Muł", a pod koniec jesieni chciałabym skończyć trzecią. Jestem zafascynowana teatrem.

To na koniec ankieta. Gdybyś, jak bohaterowie twojej sztuki, miała znaleźć szczęście w plastikowej torbie - co by w niej było?

Wieczne życie bez bólu i śmierci. Słabe, co? Albo chociaż porządna, szczelna wiara. Albo chociaż jakaś wielka idea. To już by było coś.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji