Artykuły

Dulscy współcześni

Przestrzeń sceniczna jest zorganizowana w geometrycz­ne formy. Miejsce głównej akcji stanowi olbrzymi sześcian, któ­rego krawędzie wyznacza metalowa konstrukcja. Pudełko wci­na się jednym rogiem w widownię. Prowadzą do niego cztery wejścia, korytarze obciągnięte ciemnym tiulem; znajdujące się w nich postacie są doskonale widoczne dla widzów. Jeden z tych tunelów ustawiony prostopadle do tylnej ściany okazuje się win­dą, jedynym połączeniem tego świata ze światem zewnętrznym.

To miejsce oczywiście nie jest domem. Lub jest nim bardzo umownie. W takie "septyczne", puste, pozbawione indywidual­nego charakteru przestrzenie Anna Augustynowicz często wtła­cza swych bohaterów. Wieloma spektaklami udowodniła już reżyserka szczególne uwrażliwienie na bolesne problemy spo­łeczne; wynaturzenie więzi międzyludzkich, a zwłaszcza wszel­kiego autoramentu patologie rodzinne potrafi pokazać w spo­sób ostry i brutalny. Toteż można się było spodziewać, że dra­mat taki, jak "Moralność pani Dulskiej" nabierze w jej interpreta­cji aktualnej wymowy. I w tej inscenizacji, jak w wielu innych, mamy do czynienia z laboratorium ludzkim, w którym postacie są przedmiotem pewnego eksperymentu. Dulscy ubrani we współczesne stroje mają się stać abstrakcyjną "rodziną w ogó­le", jej modelem współczesnym lub egzemplifikacją.

Charakterystyczne jest w tym spektaklu pewne odwrócenie w stosunku do dramatu. W tekście Zapolskiej jest mowa o do­mu jako przestrzeni zamkniętej, której hermetyczności, integral­ności broni w imię swych zasad tytułowa bohaterka. W spekta­klu "czterech ścian" nie ma. Widzowie otwarcie przyglądają się wydarzeniom. Są na nie zaproszeni. Z rodzinnych spraw za pomocą tak pomyślanej scenografii robi się show.

Takie zaktualizowanie dramatu wydaje się bardzo trafne, dotyka ważnego nerwu współczesności. Pomysł ten nawiązuje do dzisiejszej kultury podglądactwa, wyrażającej się różnorako: od projektów typu Wielki Brat, po różne "życiowe" talk-show i gazetki "Naj", czy "Życie na gorąco". Ale podglądactwo jest też w jakimś stopniu wpisane w materię samego dramatu Zapol­skiej. W domu Anieli Dulskiej wszyscy się podglądają, podsłu­chują, kontrolują.

W umownej przestrzeni spektaklu umowność jest też zasadą budowania postaci. Anna Januszewska jako pani Dulska to drob­niutka, bardzo nerwowa osoba. Chodzi karykaturalnie pochylo­na, robi sztuczne, przesadne gesty, jej miny są bardzo wyrazi­ste. Za bardzo. Często, rozmawiając z drugą osobą, odwraca się do niej tyłem i robi do publiczności jakiś grymas, bądź komicz­ny ruch. Ten repertuar chwytów zbliża postać do konwencjo­nalnych bohaterów komedii typów. Innym aktorom też zdarza się stosować niemal farsowe zabiegi. Role budowane są niemal na jednej emocji, jednym rysie charakteru. Publiczność reaguje na nie śmiechem. Motywacja psychologiczna w kreacjach ak­torskich usunięta została wyraźnie na dalszy plan. To posunię­cie jest pomysłem dość karkołomnym: spodziewana obserwa­cja psychosocjologiczna załamuje się.

W takim sztafażu w komiczny nawias ujęta zostaje fabuła. Reżyserka zupełnie w nią nie ingeruje, podaje w tradycyjny spo­sób. Ulega ona jednak spłaszczeniu. Jakaś chora kobietka zosta­je pozbawiona mieszkania, rozwydrzony synek romansuje z po­mocą domową, dziewczyna zachodzi w ciążę, mężatka próbuje uwieść siostrzeńca. Oto, co dzieje się w tym przedstawieniu. Fabularną przyczyną tych zdarzeń jest komiczna postać złośli­wej baby, która swoim bliskim i sąsiadom komplikuje życie. Ot, zwyczajnie, banalna historyjka jakich wiele. Niewiele z niej jed­nak wynika.

To, co rzeczywiście może być ważne (problem Zbyszka, młodego nieodpowiedzialnego człowieka, który nie wie, co zrobić ze swoim życie i bezwolnie poddaje się utartym schema­tom, idzie na łatwiznę) ginie w spektaklu, niezbyt umiejętnie wygrane przez aktora (Wojciech Brzeziński), a jeszcze bardziej zabite krzykliwymi pomysłami i chaosem scenicznym.

To, co w sztuce Zapolskiej przebiegało gdzieś podskórnie (cały biologizm, wstydliwie tłumiona płciowość, tarcie męsko­ści i kobiecości) w szczecińskim spektaklu zostaje wyciągnięte na powierzchnię i bezwstydnie obnoszone. Świat jest zdomino­wany przez seks. Nie daje nam o tym zapomnieć ani zachowa­nie aktorów, ani ich kostiumy. Panienki w obcisłych bluzecz­kach i spódniczkach ledwie zakrywających pośladki. Szykująca się do wyjścia Dulska w czarnym body z odsłoniętymi ramiona­mi i w cienkich rajstopach (widz notuje na marginesie, że jest jeszcze całkiem atrakcyjną kobietą). Hanka (Ewa Sobczaków­na) w niemożliwie opiętej czarnej sukience, klepiąca się po apetycznych pośladkach. Zbyszko uczący swą siostrę Hesię (Jo­anna Matuszak) modnego tańca, który polega na naśladowaniu ruchów kopulacyjnych. I to natręctwo kolorów: czarny, szary, biały obowiązkowo podlane czerwienią w postaci dodatków i rekwizytów. Czerwona bielizna, rękawiczki, szalik, kapcie, port­monetka, pasek, nawet gumki do włosów. W pewnym momen­cie staje się to męczące.

Wszystkie postaci mają jaskrawo uszminkowane usta. Ten lapidarny pomysł sprawia dość silne wrażenie. Czerwień zdra­dza wulgarną seksualność postaci. Ich twarze stają się karykatu­rami, bezpłciowymi maskami. Wszechobecny, przywoływany przez czerwień seks ma być aluzją do realnego świata. Że jest aluzją trafną, nikt nie będzie zaprzeczał. Szkoda tylko, że to komentarz tak mało wnikliwy.

Podkreślona kostiumami i sposobem prezentacji postaci far­sowość tego świata, jego tandetna kiczowatość sprawia, że spek­takl przypomina estetyką telewizyjne seriale czy sitcomy. Wspó­łcześni Dulscy to krewni na przykład antenowych Kiepskich. W spektaklu naiwna Mela (Grażyna Madej), nie mówi "tu się stało coś bardzo złego. Jakby kogoś zabili" To jasne: w świecie komediowego serialu nie może zdarzyć się nic istotnego, czy też, co gorsza, strasznego. Toteż świadoma tego reżyserka wycięła dramatyczną pointę tekstu. Fina­łem przedstawienia jest surrealistyczna scena, w której dookoła nieruchomej, krzyczącej Dulskiej żwawym truchtem biegają wszyscy członkowie rodziny. Wydaje się, że jest to też doskonały me­takomentarz do całego szczecińskiego przedstawienia. Z "tragifarsy kołtuńskiej" została prymitywna farsa, nieśmieszna w dodatku. Nawet jeśli pojawiają się tu sygnały istotne, obrazy trafne i aktual­ne, to nie przebijają się one przez farso­wą tkankę całości.

Spektakl wychodzi naprzeciw tele­wizyjnym nawykom widzów i z pełną świadomością je wykorzystuje. Nie wy­daje się jednak, by te nawyki tak deter­minowały odbiór wszystkich bez wy­jątku widzów, że niemożliwe jest już powiedzenie czegoś w inny sposób. Twórcy przedstawienia zdają się o tym zapominać. Pomimo to obecni tłumnie na spektaklu gimnazjaliści wychodzą z teatru zachwyceni. Przygotowanych na nudną lekturę szkolną czekała miła niespodzianka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji