Artykuły

Trzech artystów i mecenas z dżumą w tle. Rozmowa z Beniaminem M. Bukowskim

- Dla ludzi średniowiecza to, co uwiecznione na wizerunku, miało wiele warstw niedostępnych dla współczesnego odbiorcy. Możemy próbować zrozumieć, jak tamci ludzie patrzyli na obrazy - taką pracę wykonuje szereg badaczy, spośród których najbardziej znanymi są zapewne Umberto Eco i Hans Belting - ale sami nie potrafimy patrzeć w podobny sposób. Spojrzenie nigdy nie jest niewinne, a my raz po raz zostajemy wygnani z rajskich ogrodów znaczeń, jakie nadaje światu dana epoka - Dorocie Jovance Ćirlić opowiada Beniamin M. Bukowski.

Dorota Jovanka Ćirlić: Zapytam wprost, wręcz impertynencko, skąd ten niesamowity pomysł, by właśnie teraz pisać o niesamowitych braciach Limbourg? Co takiego jest w ich miniaturach? I w średniowieczu?

Beniamin Bukowski: Pomysły mają to do siebie, że ich powstanie w pełni racjonalne jest tylko na poziomie neurologicznym, do którego dostępu nie mamy. Z perspektywy makro możemy używać któregoś z tych słówek, które wywołują zasłużony uśmiech - i mówić o "przypadku" albo "natchnieniu". I bracia Limbourg pojawili się właśnie przypadkiem. Na wybór bohaterów na pewno rzutowały moje studia z historii sztuki. I fakt, że kiedy rozmawiałem jakiś czas temu o Limbourgach z jednym z moich przyjaciół, stwierdziliśmy, że opowieść o trzech artystach i ich mecenasie umierających w jednym czasie na dżumę to byłby świetny materiał na wiersz.

A więc najpierw pojawili się bohaterowie?

Tak, a wraz z nimi temat ich spuścizny i epoki, w której żyli. Przy czym średniowiecze braci Limbourg jest średniowieczem bardzo szczególnym. Przełom piętnastego i szesnastego wieku to etap politycznego i religijnego przesilenia w Europie. We Włoszech u szczytu swojego rozwoju jest sztuka odrodzenia. A tu, na dworze burgundzkim, niepokoje wojny stuletniej zostają przyćmione przez rozbuchane ambicje towarzyskie i artystyczne Jeanna de Valois, księcia de Berry. Kolekcjonera obrazów, budowniczego zamków, ale też, trochę w duchu tego, co znamy z Sienkiewiczowskich "Krzyżaków", zbieracza najdziwniejszych relikwii i kuriozów, wśród których był choćby rzekomy róg jednorożca. Burgundia schyłku średniowiecza to w końcu i ówczesna stolica mody. Słowem, miejsce, w którym skupiają się prądy artystyczne i umysłowe epoki. Limbourgowie przenoszą na karty swoich ilustracji zarówno bogactwo, jak i nędzę tego świata. A że w humanistyce mówi się o "długim trwaniu" epok - to na odległych rubieżach Francji sprzed pół tysiąca lat odnajdujemy, jak mniemam, zabawny pendant dla naszej współczesnej kultury obrazkowej.

Już wtedy była taka potrzeba zapamiętywania, uwieczniania? I co rozumie pan przez współczesną kulturę obrazkową? Telewizję? Tabloidy?

Dla ludzi średniowiecza to, co uwiecznione na wizerunku, miało wiele warstw niedostępnych dla współczesnego odbiorcy. Możemy próbować zrozumieć, jak tamci ludzie patrzyli na obrazy - taką pracę wykonuje szereg badaczy, spośród których najbardziej znanymi są zapewne Umberto Eco i Hans Belting - ale sami nie potrafimy patrzeć w podobny sposób. Spojrzenie nigdy nie jest niewinne, a my raz po raz zostajemy wygnani z rajskich ogrodów znaczeń, jakie nadaje światu dana epoka. Ale są i rzeczy niezmienne, które od wieków trafiają do naszej wyobraźni. Potrzeba oglądania, fascynacja tym, co dziwaczne, bogate, przerażające, piękne, szpetne - wymyka się często ramom pojęciowym, jakimi dysponujemy. Dlatego próbując zrozumieć lub oceniać kulturę obrazkową, która wytworzyła się dzisiaj - a jest to przede wszystkim kultura mediów społecznościowych - mamy nieraz problem ze znalezieniem odpowiednich sformułowań, łatwo natomiast popadamy w banał. W tym kontekście średniowieczne rękopisy wydały mi się ciekawym materiałem porównawczym. Miniaturzyści kochali detal. Lubili podglądać ludzi w codziennych sytuacjach, wplatać w bordiury fantastyczne stwory, elementy obsceniczne, śmieszne zwierzęta. A mecenasi namiętnie te księgi kolekcjonowali. Internet zdemokratyzował ikonosferę - zamiast kosztownych iluminacji mamy wyszukiwarkę Google. Repertuar motywów wydaje się w pewien przewrotny sposób zaskakująco zbliżony.

Stanęliśmy na głowie, by wydrukować miniatury braci Limbourg. Opowieść, w centrum której jest ikonografia. Trochę pan sobie utrudnia drogę do teatru. Bo też o teatrze między innymi próbujemy rozmawiać. Wiem, wiem, wyświetlą te miniatury w głębi sceny. Ale one raz będą przecież rozmazane, raz zbyt kolorowe. A co z podpisami, które są majstersztykiem?

Raz jeden mogę powiedzieć z pełnią zadowolenia - niech martwi się tym reżyser. Pisząc tekst, mogłem pozwolić sobie na pewnego rodzaju lekkomyślność w tym względzie, ale myślę, że dla potencjalnych realizatorów jest to problem z gatunku tych, które mogą pobudzić jedynie do twórczych rozwiązań. W przeniesieniu miniatur i towarzyszących im podpisów na scenę zostawiam twórcom pełną dowolność. Podczas czytania mojej sztuki na festiwalu dramaturgicznym w Gdyni reżyserka zrezygnowała z podpisów i nie mam o to pretensji. Ale równie dobrze może czytać je któraś z postaci. Podobnie jest z ilustracjami z godzinek. Projekcja to najbardziej oczywisty trop, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by to aktorzy spróbowali zaaranżować na scenie przedstawienia dwunastu miesięcy. Albo żeby w ogóle z nich zrezygnować i zachęcić widza, by po spektaklu poszukał informacji o braciach Limbourg.

Zaczęłam impertynencko, skończę po szkolarsku. O czym naprawdę jest pana sztuka?

Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Lubię powtarzać, że gdybym jako autor dokładnie wiedział, o czym chcę pisać, decydowałbym się na rozprawy naukowe, a nie sztuki teatralne.

Kiedy pisałem Niesamowitych braci Limbourg, przypuszczałem, że głównym tematem będzie śmierć albo wszechwładna siła obrazu w naszym życiu. Ale ostatnio mam nieodparte wrażenie, że głównym tematem jest - cytując jednego z bohaterów - stwarzanie na nowo świata. To, że wszelka działalność artystyczna jest próbą narzucenia pewnych form rzeczywistości, która nas otacza. A kiedy jakieś formy okazują się zbyt niepraktyczne, zbyt uwierające - próbą burzenia ich i wyszukiwania nowych. Postmoderniści być może pogniewaliby się na mnie za takie myślenie, ale sądzę, że akt twórczy jest ciągłym obłaskawianiem otaczającej nas entropii. W tym sensie sztuka nie podlega kryterium prawdziwości, ale pewnej wysublimowanej i rozumianej w bardzo szlachetnym sensie użyteczności.

I jeszcze jedno: co pan robi w teatrze?

Sam sobie zadaję to pytanie! Najprawdopodobniej czegoś szukam. Ostatnio, nomen omen, w internecie, zobaczyłem bardzo zabawną okładkę czasopisma, udostępnioną przez jednego z moich znajomych. Na okładce wielkimi literami wyimek wywiadu z bohaterem numeru, brzmiący: "Zajmuję się różnego rodzaju działalnością". Bardzo mnie ten nagłówek rozbawił. A potem pomyślałem, że gdyby ktoś zapytał mnie, czym się zajmuję w życiu - to taki nagłówek byłby najlepszą odpowiedzią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji