Artykuły

Spotkania. Akt pierwszy. Azylant

Spektakl Simonsa okazał się bolesnym rozrachunkiem. Zapewne dużo mocniej musi działać w sytych i wygodnie żyjących społeczeństwach Europy Zachodniej. My jeszcze nie jesteśmy na tyle spełnieni i zaspokojeni, by czuć wypalenie i pustkę - z Festiwalu Spotkania dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Warszawski Festiwal Festiwali Teatralnych Spotkania miał szansę rozpocząć się bolesnym rozrachunkiem z kulturą Zachodu. Niestety rozpoczął się od sprawdzenia wydolności oczu. Podczas przedstawienia Johana Simonsa "Azylant" na podstawie powieści Arnona Grunberga czułem się jak na badaniu wzroku u pielęgniarki w podstawówce, gdzie na tablicy pokazywano coraz mniej wyraźne literki.

Niestety spektakl Simonsa w głównej mierze oparty jest na słowie, można go nawet nazwać czytaniem powieści na scenie z drobnymi elementami inscenizacji. Dlaczego na tak poważnym festiwalu nikt nie pomyślał o lektorach, którzy tłumaczyliby spektakl symultanicznie? Poza tym o sporej prowincjonalności świadczy to, że na "międzynarodowym" festiwalu wyświetla się tylko polskie napisy. Organizatorom Spotkań radziłbym jechać na "Kontakt" do Torunia, gdzie do wielu rzeczy się można przyczepić, ale organizacyjnie wszystko tam działa jak w szwajcarskim zegarku.

Niestety aktorzy w "Azylancie" mówią wprost do publiczności, próbując stworzyć intymną atmosferę rozmowy. Ale jak ją stworzyć, gdy rozmówca nie rozumie, co się do niego mówi?

Tematem powieści Grunberga jest wizja wypalonej i upadającej kultury Zachodu, zderzonej z witalnością azylanta z południa. Główny bohater, Christian Beck (Wim Opbrouck) wcześniej był pisarzem, teraz przerzucił się na pisanie instrukcji obsługi sprzętów AGD. Jego żona (Elsie de Brauw) zajmuje się badaniem odgłosów ptaków. Któregoś dnia okazuje się, że jest śmiertelnie chora. Beck postanawia poświęcić dla niej całe swoje życie. Godzi się nawet na jej ślub z azylantem (Servé Hermans). Gruby, spocony Flamand i trupioblada, wysuszona Holenderka zderzeni zostają z witalnym, silnym Mulatem. Gdy ten leży nago, Beck robi wszystko, żeby go zasłonić. Być może zazdrości mu potencji, być może po prostu ta nagość uświadamia mu jego własne wypalenie i życie w ciągłej iluzji, że pisaniem instrukcji przyczynia się dla dobra ludzkości i wpływa na rozwój świata. Być może wreszcie nawet w tak niezręcznym momencie chce zachować pozory porządnego burżuja? W końcu on sam zdradza żonę po cichu, tak by nikt się o tym nie dowiedział, nawet gdy śrubokrętem wydłubuje oko prostytutce z Europy Wschodniej. Życie w iluzji świetnie ilustruje materac rozłożony na całej szerokości podłogi - życie nieświadome, bez dotykania powierzchni ziemi, bez konieczności zmierzenia się z twardą materią.

Przede wszystkim jednak "Azylant" jest spektaklem o tym, na jak różne sposoby można być z drugim człowiekiem i kochać drugiego człowieka. Beck, który całe dnie spędza w burdelu, wybierając najbrzydsze prostytutki, bo te wydają mu się najmilsze, nagle chce całe życie poświęcić umierającej żonie. Ona zaś po ślubie z azylantem sprowadza do domu niepełnosprawnego, z którym w groteskowej scenie uprawia obrzydliwie perwersyjny seks przerywany wymiotami, tylko po to, by pokazać, że potrzebującym trzeba pomagać nawet za cenę własnego cierpienia. Niestety jej zachowanie staje się przez to jeszcze bardziej powierzchowne, zaplanowane jako wyraz urojonego bohaterstwa i pustego idealizmu. Uczucia zostały wyparte przez pozory wspólnego, powierzchownego bycia, gdzie człowiek niewiele różni się od zwierzęcia. Zresztą nieprzypadkowo początek spektaklu to znakomita scena naśladowania odgłosów ptaków.

Obraz zachodniego świata, jaki wyłania się z tego spektaklu nakłada się na obraz burdelu, gdzie człowiek przychodzi, pospiesznie i beznamiętnie załatwia swoje sprawy i nie towarzyszy temu zupełnie nic. Kompletna pustka i wypalenie. W finale spektaklu, gdy azylant z zapałem oświadcza, że idzie walczyć na wojnę, grubego Becka stać tylko na zrobienie kilku fikołków na materacu. Tak wygląda obraz współczesnego Europejczyka - kompletny brak ideałów i dążeń. Bo do czego jeszcze można dążyć żyjąc wygodnie z pisania instrukcji obsługi?

Spektakl Simonsa, mimo potknięć organizacyjnych, okazał się bolesnym rozrachunkiem. Zapewne dużo mocniej musi działać w sytych i wygodnie żyjących społeczeństwach Europy Zachodniej. My jeszcze nie jesteśmy na tyle spełnieni i zaspokojeni, by czuć wypalenie i pustkę. Ale jeśli wierzyć tezie, ze polaryzacja świata zmierza od biegunów Zachód-Wschód do biegunów Północ-Południe, być może czekają nas dokładnie takie same konsekwencje. Ogromną przestrzeń okalają zdjęcia smutnych, zabiedzonych dzieci. One patrzą nie tylko na sytych obywateli Europy Zachodniej, ale wszystkich, którzy są bardziej syci od nich. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to wciąż my jesteśmy azylantami czy wręcz przeciwnie, jesteśmy tymi, którzy azylu udzielają?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji