Artykuły

Punkt elastycznej iluzji. Rozmowa z Michałem Bajerem

- Steve Jobs przedstawiany jest też czasem jako inny rodzaj archetypicznego artysty, już nie w sensie romantycznym, tylko klasycznym: ktoś łączący z powodzeniem władzę sztuki i władzę polityczną, jak tracki król Orfeusz albo "dobry Neron". Wymyślał piękne rzeczy, zbudował finansowe imperium i jeszcze utworzył tysiące miejsc pracy - Justynie Jaworskiej opowiada Michał Bajer.

Justyna Jaworska: Czy do napisania "Innowatorów" natchnęła pana wszechświatowa żałoba po Stevie Jobsie?

Michał Bajer: Sztukę napisałem krótko przed przeczytaniem wiadomości o śmierci Jobsa, a więc przed żałobą. Zresztą z tego powodu planowałem dać bohaterowi - który w tekście musiał być martwy - inne imię. Kiedy dowiedziałem się, że Steve Jobs niestety umarł, uznałem, że zmienię sztukę w normalny dramat historyczny, wprowadzający znaną postać z przeszłości. Pomysł przyszedł mi do głowy jeszcze pod koniec lutego 2011, po przeczytaniu notki z "Gazety Wyborczej" o problemach z sukcesją władzy w dużych przedsiębiorstwach. Wtedy wyobraziłem sobie punkt wyjścia fabuły: umierając, szef wielkiej firmy technologicznej zostawia wynalazek, którego sensu nie rozumie żaden z jego współpracowników. Oni wiedzą, że to musi być coś ważnego - rodzaj testamentu - ale równocześnie nie są wstanie domyślić się jego zastosowania. Chodziło o to, by rozwinąć podstawową daną i sensownie spuentować całość, bez popadania w to, co jawiło mi się jako pułapki (całkiem poważnie mówiąc: w farsę, egzaltowany symbolizm, absurdalną groteskę i tym podobne, bo ten temat mógł się wyrodzić w każdą z tych stron). A zatem - wbrew temu, co sugerowało pani pytanie - to nie jest sztuka luźno inspirowana postacią Jobsa, jego mitem, reakcją społeczeństwa na jego działalność. To nie jest poetycka fantazja wokół jego biografii. Punktem wyjścia jest pomysł fabularny, który zostaje dalej konsekwentnie rozwinięty. Bohater mógłby nazywać się inaczej i niewiele by to zmieniło. Nawet nie nazwałem firmy Apple, bo mi się nie podoba to słowo i sprawia problemy w deklinacji.

Badawczo zajmuje się pan operą i wiedząc o tym, szukaliśmy w pańskim tekście nawiązań do formy operowej. Trafiliśmy?

Nie myślałem o operze. Pisząc fikcję, staram się odejść możliwie daleko od tematów pracy naukowej (w zasadzie po to właśnie to robię). Myślę, że skojarzenie monologów z ariami może być raczej mylące, o ile za arie uważa się powszechnie popisowe fragmenty mniej czy bardziej wyrwane z dramatycznego kontekstu. Dużo pracy kosztowało mnie, żeby żadna porcja tekstu nie padała wyłącznie z myślą o publiczności, ale była uzasadniona przez fikcyjną sytuację. Nie chciałem wiernie ponawiać schematu tekstów performatywnych, w których aktor bywa podmiotem poetyckiego wykładu zwróconego do widowni, bez troski o iluzję. Tu wszystko jest mówione do kogoś na scenie i ma na celu wywołanie jakiejś reakcji na scenie. To jest tekst całkowicie oparty na poetyce iluzji.

Wielu by powiedziało, że w teatrze to krok wstecz.

Niekoniecznie. Po tylu latach funkcjonowania poetyk opartych na łamaniu iluzji, ta opcja straciła wymiar przełomu i teraz iluzyjność albo nieiluzyjność wydają mi się równoprawnymi kierunkami, każdy z utrwaloną tradycją. Równocześnie to nie jest taka konserwatywna iluzja, w której ramach ktoś udaje na przykład, że siedzi sobie w domu, albo upił się i oszalał. Raczej coś pomiędzy. Stąd między innymi ten schemat całości jako nieudanego zebrania, które cały czas coś zakłóca, ale które po jakimś czasie staje na nogi i tak w kółko. Niektóre rzeczy mogą z pozoru wyglądać na zwrot w stronę poetyki absurdu, ale naprawdę akcja jest zawsze realistyczna; to raczej znużeni i zmęczeni bohaterowie uruchamiają wyobraźnię do podkolorowania sytuacji, na przykład z czystego sadyzmu, albo dlatego, że nazywanie rzeczy po imieniu wydaje im się z jakichś względów krępujące. Na tej zasadzie w tym tekście jest sporo opisów - nie dla opisów wcale. To naprawdę wymagało dużej pracy, długo nie mogłem tego uchwycić, tego punktu elastycznej iluzji.

A czy sam, jako autor, czuje pan przymus innowacyjności?

Kilka sezonów temu pojawiło się w Polsce kilka świetnych spektakli na podstawie książek science fiction. Mój tekst dotyczy podobnej problematyki, ale jest też gruntownie inny: nie mówi o nowej rzeczywistości jako o już zrealizowanym scenariuszu, tylko pokazuje sam proces tworzenia przyszłych rozwiązań, ich wyboru pośród różnych możliwości. Następny Malta Festiwal ma za tytuł zbitkę człowiek-maszyna. Nie wiedziałem o tym, pisząc sztukę, ale to dowodzi, że innowacyjność w technologiach - będąc dominantą współczesności - jest też dobrym tematem dla teatru. Istnieje już zresztą dość stara opera Glassa o klonowaniu owieczki Dolly. Rozszerzenie biologii człowieka o narzędzia technologiczne jest szeroko dyskutowane między innymi w etyce. Jeśli mój tekst wnosi do tego kłębka problemów coś nowego, to propozycję schematu fabularnego dla ich wielowymiarowego opowiedzenia.

No właśnie, nas uderzyła innowacja formalna...

Rozwijając swój punkt wyjścia, szukałem wyrazistej fabuły, powtarzającej pewne archetypiczne elementy, ale nieograniczającej się do tego powtórzenia (na przykład w ogóle nie interesuje mnie historia Frankensteina ani kilka innych automatycznych skojarzeń z hasłem "biotechnologia", które już mi się opatrzyły). Tak jak powiedziałem, tekst nie ma za temat Steve'a Jobsa, ale to Jobs był dla niego źródłem inspiracji. W jego biografii i publicznym obrazie zbiega się wiele często sprzecznych wątków. Na przykład połączenie technologii i sztuki. Przy czym chodzi tu o najbardziej tradycyjne rozumienie piękna, przez przywiązanie go do gotowego (a przy tym ładnego) produktu - czyli o koncepcję, od której sztuki plastyczne odeszły już dekady temu. Inny wątek, który mnie tu interesuje, to połączenie talentu i choroby...

Romantyczne!

...które byłoby nieznośne w książce o Chopinie czy Schubercie, a w tekstach o Jobsie wydaje się adekwatne i aktualne. Steve Jobs przedstawiany jest też czasem jako inny rodzaj archetypicznego artysty, już nie w sensie romantycznym, tylko klasycznym: ktoś łączący z powodzeniem władzę sztuki i władzę polityczną, jak tracki król Orfeusz albo "dobry Neron". Wymyślał piękne rzeczy, zbudował finansowe imperium i jeszcze utworzył tysiące miejsc pracy. To wymieszanie starych i nowych wątków rzutowało na formę mojej sztuki, bardzo klasycznej fabuły, która jednak ciągle wyrusza w trudne (mam nadzieję) do przewidzenia kierunki.

W tle słychać co jakiś czas Schuberta, daje pan precyzyjne wskazówki co do wykonania. Dlaczego to takie ważne?

Zależało mi, żeby te wykonania prowadziły do stopniowego odrealnienia i ochłodzenia sytuacji opisanej w tekście pieśni Schuberta. Myślę, że każdy, kto usłyszy ostatnie wykonanie, zrozumie, dlaczego łączę je z pojęciami nierealności i chłodu. Taka specjalizacja jest też związana z postępem technologii. Kiedyś dość rzadko posiadało się więcej niż kilka nagrań tych samych utworów, dzisiaj w ciągu godziny dociera się do dziesiątków.

To zapytam jeszcze: jakie aplikacje ma pan w swoim telefonie komórkowym?

Tylko Vibera. Jest bardzo praktyczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji