Artykuły

Jeżeli jest budżet. Rozmowa z Przemysławem Kazuskiem

- Tego właśnie chciałbym uniknąć: przypięcia łatki czy zaszufladkowania jako buntownik, lewak, młody oburzony i tak dalej. Owszem, dużo rzeczy dookoła mnie denerwuje, ale zamiast tylko oskarżać kapitalizm, konsumpcjonizm czy media chciałbym mówić o sprawach bardziej podstawowych. Na przykład o miłości - Justynie Jaworskiej opowiada Przemysław Kazusek.

Justyna Jaworska: Dzień dobry. Wyszukiwarka internetowa informuje, że jest pan aktorem. Nie wspomniał pan o tym w swoim biogramie.

Przemysław Kazusek: Dzień dobry. Nie wspomniałem, bo jako autor od aktorstwa trochę się odcinam, granie i pisanie to dla mnie zupełnie różne sprawy. Kilka lat temu skończyłem Szkołę Aktorską Machulskich, ale potem trafiłem do Laboratorium Dramatu, w październiku odebrałem tam dyplom. W tym akurat momencie czuję, że dramatopisarstwo sprawia mi większą frajdę i że to na tym polu mam więcej do powiedzenia. Oczywiście czasami chodzę na castingi, poznałem już trochę scenę, nie chciałbym być jednak postrzegany jako niezrealizowany aktor, który zabrał się do pisania sztuk. Nie chciałbym też raczej występować w tym, co sam napisałem - wydawałoby mi się wtedy, że wiem, jak zagrać, a taka pewność bywa niebezpieczna. Wyjątkiem było jak na razie przedstawienie "Carson City", gdzie jestem i w obsadzie, i jako współautor scenariusza. Uważam jednak, że lepiej tych zadań nie łączyć, w końcu teatr polega właśnie na zderzeniu wrażliwości: dramatopisarza, reżysera, aktora. I scenografa, jeżeli jest budżet.

No właśnie, budżet Sztuka "Dzień dobry" zaczyna się groteskową, trochę kafkowską sceną w banku. Zabiegał pan kiedyś o kredyt?

Nie dostałbym, nie mam żadnych możliwości kredytowych, ale interesowałem się tym na potrzeby tekstu. Sam pomysł na temat wziął się z zajęć w Laboratorium Dramatu, gdzie pod okiem Pawła Jurka mieliśmy pisać robocze scenki. Przygotowałem rozmowę w banku. Spodobała się, więc na drugim roku postanowiłem ją rozbudować. W świat tych wszystkich procedur, nie taki znów daleki od rzeczywistości, wprowadziłem zagubionego bohatera, który Nie, jednak wolałbym nie interpretować własnej sztuki, niech mówi za siebie. To i tak reżyser decyduje ostatecznie, o czym chce zrobić spektakl.

Dla nas jest to przede wszystkim sztuka o próbie ucieczki od konsumpcji, mocno anarchistyczna.

Tego właśnie chciałbym uniknąć: przypięcia łatki czy zaszufladkowania jako buntownik, lewak, młody oburzony i tak dalej. Owszem, dużo rzeczy dookoła mnie denerwuje, ale zamiast tylko oskarżać kapitalizm, konsumpcjonizm czy media chciałbym mówić o sprawach bardziej podstawowych. Na przykład o miłości. I tu od razu pojawia się problem. W pierwszej wersji tej sztuki często padały słowa "kocham cię", które usunąłem, bo w zapisie wyglądały ironicznie albo wręcz telenowelowo. Próbowałem je czymś zastąpić, zachowując jednak swój zamiar: by odbiorcy coś poczuli. Wzruszenie w teatrze jest super. Oglądam czasem filmy animowane, które wdziałem jako dziecko, i natychmiast przypominają mi się moje dawne emocje, jakby zostały w tych kreskówkach zakodowane. Oczywiście dalej jestem chłopakiem z grochowskiego osiedla. Nie leżałem na łące i nie wpatrywałem się romantycznie w chmury, niektóre sytuacje nie pozwalały na pacyfistyczne rozwiązania konfliktów. Aktualnie już tam nie mieszkam, ale osiedle cały czas gdzieś we mnie jest. Pewnie stąd te elementy buntu. Pewnie dlatego używam takiego stylu prezentacji tekstu. Wcale nie jestem pewien, czy chciałbym robić teatr polityczny, ale na pewno chciałbym pisać o uczuciach. Byłoby świetnie znaleźć na to formę, najlepiej możliwie prostą. W "Blachodachówce"

drugiej pańskiej sztuce, zamieszczonej w lutym w internetowym "dwutygodniku"

Tak, bardzo się cieszę, że to się prawie równolegle złożyło. Zatem w "Blachodachówce" wymyśliłem bohatera, który rozmawia z billboardem, z kobietą na plakacie. To mi pozwoliło pokazać miłość i pewną miłosną historię w mniej może banalny sposób. Inny znowu bohater zaprasza publiczność na swoje urodziny i schodzi na widownię w poszukiwaniu rodziców, co może być wzruszające, tak sobie to przynajmniej wyobrażam. Ale i śmieszne, bo przecież nie chciałbym nikogo na siłę dołować, tylko angażować emocjonalnie.

Trochę ta pańska uczuciowość burzy mi pomysł na wywiad, bo miałam pytać o walkę z systemem rynkowym.

Oczywiście, że "Dzień dobry" powstało z buntu przeciw systemowi. Pisałem ten tekst jakiś czas temu i kiedy go kończyłem, byłem innym człowiekiem niż na początku. Teraz czuję nawet pewien przesyt modnym buntem - są manifestacje przeciw ACTA, Ruch Oburzonych, strasznie się tego zrobiło dużo. Nie neguję ich, bo mogą coś załatwić, po prostu jestem teraz tym zmęczony. Jedno już wiem na pewno: sztuka nie jest po to, by z jej pomocą leczyć swoje kompleksy (co czasami można zaobserwować u różnej maści twórców). Tu chodzi o szukanie czegoś nowego, ale nie na siłę, przecież nie można się samemu obwołać prekursorem. Jeśli będę ciągle myślał, jak tu zrobić coś nowego, to niczego nie zrobię.

A co się panu podoba w teatrze?

Dwa lata temu na Festiwalu Malta widziałem trylogię Jana Lauwersa i Needcompany Sad Face / Happy Face. To jest mocno postdramatyczne, z songami i teatrem tańca, wcześniej moja dziewczyna pokazała mi fragmenty i specjalnie pojechaliśmy na to do Poznania. Byłem pod takim wrażeniem, że w ogóle nie poczułem tych sześciu godzin, bo tyle trwały wszystkie części razem. Widziałem jeszcze spektakl Fabre'a, który podobał mi się już mniej. Na Malcie niesamowite jest to, że za jakieś trzydzieści złotych można tam bez problemu wejść na genialne przedstawienie z Belgii czy Holandii. Na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych musiałbym zapłacić za bilet cztery razy tyle, o ile w ogóle bym go dostał.

I znowu rozmawiamy o pieniądzach. Czego panu życzyć?

Żeby kultura w Polsce była bardziej powszechna, by przełamać ten syndrom kojarzenia sztuki wysokiej z elitarnością, z manifestowaniem prestiżu i statusu wyjściową garsonką lub grubym portfelem. By każdy człowiek mógł sobie kupić bilet do teatru, nie musząc się gimnastykować, jak jego koszt zmieścić w miesięcznym budżecie. A mnie osobiście kończę właśnie swój trzeci tekst Półpiętro i mam taką ambicję, żeby przynajmniej nie był gorszy od poprzednich.

Jeszcze jedno: drwi pan z fikcyjnego portalu Nasza Twarz, więc czemu ma pan konto na Facebooku?

Z portalu jako takiego nie drwię, bardziej z niektórych ludzkich zachowań i postaw, które można tam zaobserwować. A gdybym nie miał konta na Facebooku, nie wiedziałbym, o czym piszę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji