Artykuły

Spotkania. Akt drugi. Platforma

Oglądając ten spektakl miałem nieodparte wrażenie, że przeżywam deja vu. I to niezbyt odległe, bo dzień wcześniej oglądałem właściwie identycznego w środkach i niewiele różnego w treści "Azylanta". Oba spektakle wyreżyserował ten sam człowiek. Widać znalazł już sposób na swój teatr, teraz pozostaje mu tylko wstrzelić się w coraz to nowe teksty - z Festiwalu Spotkania dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Podczas oglądania "Platformy" Johana Simonsa przypomniał mi się jeden z moich profesorów, który posiadał tę zdolność, że o najbardziej skomplikowanych sprawach potrafił mówić jasno i zwięźle, najczęściej za pomocą dowcipów. Uwielbialiśmy te wykłady. Wydawało nam się, że kolejne żarty o Spinozie czy Locke'u układane są specjalnie dla nas, żebyśmy naszymi małymi móżdżkami mogli pojąć meandry wielkich systemów filozoficznych. Któregoś razu okazało się jednak, że ów znakomity wykładowca przez roztargnienie po raz drugi zaczął wygłaszać wykład, który odbył się już tydzień wcześniej. Nikt nie śmiał mu zwrócić uwagi. Słuchaliśmy więc wykładu o imperatywie kategorycznym Kanta. Dokładnie w tych samych momentach powracały dokładnie te same dowcipy. Tym razem nikt się z nich nie śmiał. Jakbyśmy o tydzień cofnęli się w czasie. Od tamtej pory zaczęliśmy lekko gardzić człowiekiem, którego jeszcze kilka godzin wcześniej uwielbialiśmy. To, co wydawało nam się twórcze, świeże i znakomite, okazało się rutynowym ględzeniem.

Dlaczego piszę o tym przy okazji "Platformy"? Oglądając ten spektakl miałem nieodparte wrażenie, że przeżywam deja vu. I to niezbyt odległe, bo dzień wcześniej oglądałem właściwie identycznego w środkach i niewiele różnego w treści "Azylanta". Oba spektakle wyreżyserował ten sam człowiek. Widać znalazł już sposób na swój teatr, teraz pozostaje mu tylko wstrzelić się w coraz to nowe teksty. Znowu powrócił temat upadającej, gnijącej Europy Zachodniej, znowu zderzono ją ze zbuntowanym światem Południa. Znowu aktorzy stojąc na proscenium starali się nawiązać intymną atmosferę z widzami. Znowu konstrukcję spektaklu oparto na mocnym wejściu (w pierwszej scenie z nieba spada masa śmieci, spod których potem wyłazić będą bohaterowie), późniejszym stonowaniu atmosfery aż do poczucia nudy i obowiązkowym mocnym zakończeniu. Powtarzały się nawet niektóre elementy scenografii. Na własne nieszczęście tym razem czytałem przedstawianą powieść, więc spektaklu właściwie nie warto było oglądać, bo nic nie wnosił do literatury Houellebecqa.

Teatr jest dziedziną bogatą. Prawdopodobnie zawierać może nieskończenie wiele form, o jakich nam się jeszcze nie śniło. Podobnie świat ma nieskończenie wiele odcieni, gdzie nie wszystko jest albo złe i plugawe albo idealnie wspaniałe. Dlaczego więc ograniczać zarówno formę jak i treść do najprostszych rozwiązań? Po to, żeby walić widza po mordzie niepoprawnością polityczną? Zgoda. Ale niech przynajmniej ta niepoprawność będzie naprawdę niepoprawna ze wszystkimi jej konsekwencjami. W przeciwnym razie pozostaje zabawa dzieci w upadek kultury europejskiej, na którą nadciąga lawina z południa. Dodajmy, że zabawa według utartego scenariusza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji