Artykuły

Tkwi we mnie pani Krecikowa. Rozmowa z Małgorzatą Sikorską-Miszczuk

- We mnie też tkwi taka Krecikowa, co gdyby musiała na dzieci zarobić, odkurzałaby makabryczne eksponaty. W niej jest godność, którą szanuję, lecz zarazem rozsądek i instynkt samozachowawczy, który doskonale rozumiem. Bo ona wie, że w najgorszych czasach trzeba mieć porządną pracę - Justynie Jaworskiej opowiada Małgorzata Sikorska-Miszczuk.

Justyna Jaworska: Pomysł na "Zaginioną Czechosłowację" wziął się z reportażu o Marcie Kubisovej w książce Mariusza Szczygła, prawda?

Małgorzata Sikorska- Miszczuk: Czytałam "Gottland" i byłam tymi reportażami poruszona, ale samą historią Kubisovej inspirowałam się luźno, na jej kanwie można było przecież napisać bardzo różne sztuki. Mnie najbardziej interesowało pytanie: co sprawia, że niektórzy z nas są w stanie zachować się godnie w momencie próby, narazić karierę czy dobrobyt w imię słusznego sprzeciwu, a inni po prostu nie potrafią temu sprostać. Czyli pytanie o źródło odwagi, bo przecież postawa heroiczna przewija się przez stulecia, podobnie jak postawa śledczej, która reprezentuje w mojej sztuce system. Zaciekawiła mnie bohaterka, która odżegnuje się od własnego bohaterstwa, która uważa swój wybór za całkowicie naturalny.

Tylko czy jest tego bohaterstwa świadoma i rozumie ryzyko? Podczas "Praskiej Wiosny" Marta Kubisova padła ofiarą prowokacji.

Przeważnie wiemy, kiedy wchodzimy na niebezpieczną ścieżkę. Kubisova wiedziała przecież, że tamtej piosenki, którą podchwycono jako hymn opozycji, nie śpiewa dla reżymu. Potem nie musiała podpisywać Karty 77. Reszta była już konsekwencją jej wyboru. Oczywiście przyszło jej żyć w czasach przełomu, ale nie potrzeba wojny czy rewolucji, sytuacji bardzo dramatycznych, byśmy działali mężnie albo tchórzliwie takie decyzje czekają na nas każdego dnia. Ja tego nie oceniam, bo sama bywałam w życiu po obu stronach. Zdarzało się, że stawałam po stronie swoich racji, innym razem byłam tchórzem. Zdradzałam i bywałam zdradzona. Konstytutywna dla mojej sztuki myśl, którą chciałam przemycić już w pierwszej scenie przesłuchania, sprowadza się do tego, że wciąć musimy sprawdzać kiedy i gdzie jesteśmy. Dla narratorki (Ja), którą wprowadzam do tej historii, takim sprawdzianem jest postać Maski odpowiednik śledczej, rodzaj instancji trzymającej za gardło.

A skąd homoseksualny motyw Żwirka i Muchomorka?

Wyszłam od znanego powiedzonka, że wszystko przez Żydów i pedałów. Nie da się tego wyrazić łagodniej, że wszystko przez "gejów i Izraelitów", bo ludowe porzekadło brzmi właśnie tak. Zawarta w nim intencja zrzucenia odpowiedzialności na Innego musi wybrzmieć brutalnie i absurdalnie. Stąd i moi bohaterowie. Praska Wiosna też miała w sobie w końcu ładunek szaleństwa koniecznego w sytuacji, gdy buntuje się cały naród. Chciałam poza tym zwrócić uwagę na to, że Żwirek i Muchomorek fatalnie przechodzili transformację ustrojową. Może za jakiś czas przestaniemy widzieć naszych bohaterów jako przegranych i wówczas napiszę o tym inaczej.

A wiedziała pani, że w oryginale jeden z nich był kobietą?

Tego nie wiedziałam, natomiast pamiętam prawdziwy odcinek dobranocki, w którym długo nie przychodziła wiosna. W mojej sztuce wina spada na Krecika i ręka mi przy tym zadrżała, bo go uwielbiam. Dałam mu za to fajną, pragmatyczną żonę.

Pani Krecikowa pracuje w Regionalnej Izbie Tortur, w słuchowisku "Walizka" opisała pani Muzeum Zagłady. Znowu straszne kolekcje, ekspozycje...

We mnie też tkwi taka Krecikowa, co gdyby musiała na dzieci zarobić, odkurzałaby makabryczne eksponaty. W niej jest godność, którą szanuję, lecz zarazem rozsądek i instynkt samozachowawczy, który doskonale rozumiem. Bo ona wie, że w najgorszych czasach trzeba mieć porządną pracę, ale do tego się ogranicza. To Bohaterka walczy o coś więcej o "bazową temperaturę do życia". Jako Krecikowa podziwiam Bohaterkę.

Strategia Krecikowej potwierdza nasz stereotyp na temat Czechów: że nawet w swoim sprzeciwie aksamitnie się urządzą

Nie pisałam tak naprawdę z myślą o Czechach. Wszystko, co piszę, jest jakoś o Polsce, niezależnie od scenerii.

A jakie miała pani, jako matka, doświadczenia z dobranockami po latach? Niekoniecznie czeskimi.

Nie lubiłam Uszatka, w przeciwieństwie do Colargola, Matołka czy "Bajki z mchu i paproci". Były do pewnego stopnia ideologiczne, ale oglądając je ponownie z synami, nie miałam takiego poczucia, raczej uwodziła mnie ich nieskrepowana fantazja. Podoba mi się sposób, w jaki współcześnie interpretują baśnie terapeuci.

Na wortalu e-teatr aż do wakacji ukazywały się pani felietony "Wyznania dramaturżnicy". Czy można żyć w Polsce z pisania sztuk?

Mecenat państwa nie sprzyja u nas ludziom, którzy piszą. Gdyby budżety teatrów i kwoty tantiem były wyższe, jak choćby w Niemczech, gdzie jest to inaczej urządzone instytucjonalnie, to dobry autor mogły się utrzyma. Martwi mnie ten polski mecenat państwowy i nie chodzi już o mnie, tylko o wszystkich modnych, którzy do strumienia piszących chcieliby się podłączyć. Stypendia ministerstwa kultury nie załatwi sprawy, bo choć sama korzystałam ze stypendium i by to niewątpliwie zastrzyk gotówki, to i tak musiałam robi wtedy dodatkowo coś innego. Ważne, by móc podpisać się pod wszystkim, czy będzie to sztuka czy scenariusz sitcomu, czy tekst reklamowy czy właśnie bajka dla dzieci. Oczywiście, że wolałabym mieć czas wyłącznie na pisanie sztuk, to bez wątpienia idea. Na razie jest jak jest i ważne, by uniknąć schizofrenicznego poczucia, że jakiejś części naszej pracy się wstydzimy, bo we wszystko można wkłada siebie.

Często spotyka się pani z zarzutem, że pani dramaty są trudne do wystawienia? Wielu reżyserów na nich poległo?

Ci, którzy polegli, nawet do mnie nie doszli i nie wiem, gdzie im świeczkę zapalić. Z tymi, którzy dotarli, mieliśmy jak sądzę frajdę. Zresztą nie wiem, czy piszę aż tak hermetycznie, na przykład "Walizka" jest, moim zdaniem, bardzo prosta.

Tak? A jak pokazać sekretarkę przechodzącą przez kabel?

W Tuluzie owinięto aktorkę fluorescencyjnym przewodem, wyszło nawet zabawnie, Francuzom się podobało. Poza tym nie muszę być koniecznie rozumiana tak, jak sama to sobie wyobrażam. W tym cała niespodzianka.

Ostatnio Marcin Liber wykorzystał fragmenty pani sztuk: "Walizki", "Szajby" i "Żelaznej kurtyny", w spektaklu o powstaniu warszawskim "Zawiadamiamy was, że żyjemy. Poradził sobie?

Myślę, że wyszła z tego głęboka, niesztampowa wypowiedź. Pokazał, że stoimy wobec mitu i że ten mit jest niesamowicie podatny na manipulacje. Żeby uniknąć fałszu, trzeba było dać wybrzmieć równym głosom: kobiet, miasta, ludności cywilnej. I te głosy były najważniejsze. My jako twórcy mogliśmy jedynie robić dubbing.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji